Lubuscy liderzy opozycji nie muszą bezczynnie czekać, aż dogadają się –
lub nie zrobią tego - politycy opozycji w Warszawie, bo wiele inicjatyw na
przyszłość, mogłoby być realizowanych już dzisiaj. PiS-owskie służby i
prokuratury, w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy, na pewno odstrzelą
niejednego lubuskiego samorządowca, ale to powinno być dodatkową motywacją do
tego, aby promować ich następców. Dla Platformy Obywatelskiej, wybory
samorządowe w 2018 roku są jak Szekspirowskie: „To be, or not to be”, a dla
Nowoczesnej , to szansa na ostateczne dobicie konkurencji. Wszystko tu będzie
miało charakter transakcyjny, a oglądany przez lubuską publiczność „teatr”, nie będzie miał nic wspólnego z
tym, co się będzie działo w „politycznych
garderobach”.
Mało w tym
wszystkim romantyzmu, ale rację miał Niccolo
Machiavelli, że „władzy nie zdobywa
się z różańcem w ręku”, a jeszcze więcej filmowy Frank Underwood z „House of Cards”, gdy mówił – niczym najwięksi
zbrodniarze ze sztuk Williama Szekspira:
„Droga do władzy wybrukowana jest
hipokryzją i ofiarami”.
Próbkę tego, że
Prawo i Sprawiedliwość nie będzie musiało w walce z opozycją zbytnio się napracować,
mieliśmy w ostatnich dniach, które w Lubuskiem upłynęły pod znakiem wyborów
władz w Komitecie Obrony Demokracji. Okazało się, że członkowie organizacji, która
z definicji miała być czymś innym, lepszym i bez tych wszystkich patologii
obecnych w partiach politycznych, zaprezentowała oblicze bardzo brzydkie:
publiczne oskarżenia, wymiany ciosów na portalach społecznościowych, pozwy sądowe,
a podczas samych wyborów interwencja Policji.
Skoro szeregów
nie udało się zewrzeć do końca KOD-owi, który zrzesza w regionie ludzi
wartościowych, to co dopiero mówić o opozycyjnych wobec Prawa i Sprawiedliwości
partiach.
Te są w naszym
województwie bardzo słabe, znacznie bardziej niż na Południu, Wschodzie, a
nawet Północy Polski, i przypominają kilkudziesięcio lub kilkusetosobowe
stowarzyszenia, które wraz z rodzinami obsadzają po wygranych wyborach urzędy –
obecnie już tylko samorządowe.
Nie pomaga w budowaniu
silnej opozycji fakt, że lokalne zwyczaje polityków, już dawno upodobniły się
do tych, które prezentują liderzy krajowi. Nieufność, uszczypliwości, sekciarstwo,
megalomania, brak poszukiwania porozumienia w ważnych dla regionu sprawach – to
chleb powszedni lubuskiej polityki.
Regionalne
struktury partii zarządzane są jak oddziały korporacji, ale z tą różnicą, iż –
w przeciwieństwie do firm – nie stawia się tu na najlepsze kadry, świetny „customer service” oraz dobrze
postrzegany produkt w postaci podejmowanych przez posłów i samorzadowców
inicjatyw.
W efekcie –
lubuskie partie od Gorzowa, przez Świebodzin, Słubice, Żary, a na Zielonej
Górze kończąc – odpychają od siebie potencjalnych aktywistów i osoby z
potencjałem. Względnie otwarta rekrutacja ludzi nowych i kompetentnych, mogłaby
zagrozić liderom, co najlepiej widać w gorzowskiej Platformie Obywatelskiej,
gdzie Robert Surowiec czy Krystyna Sibińska od lat blokują ludzi
z drugiego szeregu, choć osobom takim jak Radosław
Wróblewski, Stefan Mocek, Tomasz Gierczak czy Sławomir Szenwald, nie brakuje niczego,
a poza dyskusją mają lepsze predyspozycje, niż "importowany" z Krosna
Odrzańskiego Radosław Sujak.
Trochę lepiej jest
w Zielonej Górze, gdzie życie partyjne ogniskuje się wokół Urzędu
Marszałkowskiego i wynikających z tego możliwości, ale słychać w tamtejszych
strukturach głosy, iż tacy działacze jak Mariusz
Marchewka, Marcin Pabierowski, czy
Marek Kamiński, zasługują na większą pozycję w partii, niż ma to miejsce obecnie.
Tymczasem najbliższe
wybory samorządowe, to dla Platformy sprawa życia i śmierci.
Jeśli partia straci władzę w Sejmiku Województwa Lubuskiego, straci też wpływ na obsadę setek posad w Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu blisko 40 jednostkach zatrudniających w sumie kilkanaście tysięcy osób: szpitalach, instytucjach kultury, muzeach, urzędach pracy, instytucjach melioracyjnych i rolniczych, ośrodkach ruchu drogowego czy bibliotekach. Dziś są one nadzorowane przez marszałek Elżbietę Polak, ale w przypadku utraty władzy lub chociażby przegranej na mandaty z Nowoczesną, działacze mogą odpłynąć do partii Pawła Pudłowskiego, Wadima Tyszkiewicza i Jerzego Wierchowicza.
Jeśli partia straci władzę w Sejmiku Województwa Lubuskiego, straci też wpływ na obsadę setek posad w Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu blisko 40 jednostkach zatrudniających w sumie kilkanaście tysięcy osób: szpitalach, instytucjach kultury, muzeach, urzędach pracy, instytucjach melioracyjnych i rolniczych, ośrodkach ruchu drogowego czy bibliotekach. Dziś są one nadzorowane przez marszałek Elżbietę Polak, ale w przypadku utraty władzy lub chociażby przegranej na mandaty z Nowoczesną, działacze mogą odpłynąć do partii Pawła Pudłowskiego, Wadima Tyszkiewicza i Jerzego Wierchowicza.
Owszem,
lider lubuskich platformersów Waldemar
Sługocki jest przekonany, że ma partię „poukładaną”
- bo dawni stronnicy Bożenny Bukiewicz
zostali wykluczeni lub zneutralizowani – ale ten spokój może okazać się gorszy,
niż naturalne w partiach spory, „podchody”
i rywalizacja. Niemal wszyscy rozmówcy nad Wartą podkreślają, że w lubuskich
strukturach PO – w przeciwieństwie do „bulgotającej”
pomysłami Nowoczesnej –działacze zajęci są głównie sobą i nie toczy się tam
żadna dyskusja, co zrobić, by nabrać wiatru w żagle.
Nie są jeszcze
znane do końca plany marszałek Polak, która mimo bardzo pozytywnego bilansu
swojego urzędowania, raczej nie może liczyć na rekomendację partii na trzecią
kadencję.
Tu wielki „come back” szykuje były marszałek i
wojewoda Marcin Jabłoński, który
swoją reelekcję miał obiecaną już w 2010 roku, ale w wyniku zakulisowych gierek
ówczesnej przewodniczącej, został „na
lodzie”. Teraz układ sił się zmienił, a Jabłoński po cichu odbudowuje
pozycję. Powraca więc pomysł, by Polak powalczyła o prezydenturę Zielonej Góry,
gdzie nie jest bez szans – w przeciwieństwie do wyborów z 2010, gdy nie była
tak rozpoznawalna i nie miała na swoim koncie tak wielu spektakularnych
sukcesów.
A może wspólna
koalicja do samorządu wojewódzkiego z Nowoczesną, PSL-em i lewicą, jako jeden
duży „antyPIS” ?
To raczej niemożliwe
i mówią o tym w rozmowie z NW sami politycy. „Platforma ma klarowny plan i program na przyszłość. Dzisiaj każdy z nas
działa samodzielnie i choć trudno prorokować co będzie za 2 lata, to na
szczęście decyzje nie należą do mnie” – stwierdza senator Robert Dowhan. „Platforma i Nowoczesna coraz bardziej się od siebie oddalają i nie
sądzę, by mogło pomiędzy nimi dojść do porozumienia. Problemem całej opozycji,
także środowisk lewicowych, jest brak jednoznacznego przywództwa” –
diagnozuje sytuację eksposeł i działacz lewicowej „Inicjatywy 20 lutego”- Maciej Mroczek. Inaczej sprawę widzi
nowo wybrany dzisiaj przewodniczący KOD-u w województwie, który apeluje o
jedność, która jest niezbędna wobec rosnącego w siłę PiS-u.
„Niezbędne jest zjednoczenie się, bo skoro
mamy do czynienia z tak dużym pożarem jakim jest PiS, to nie czas na pytanie:
kto komu jest winien pięćdziesiąt złotych, ale trzeba działać wspólnie, by nie
oddać <złej zmianie> także samorządów” – mówi Dariusz Nocek.
Nie będzie
łatwo, bo popełnieniem zbrodni na wiarygodności opozycji, będzie jakikolwiek
alians z Sojuszem Lewicy Demokratycznej pod wodzą Bogusława Wontora. Liderzy pozostałych partii powinni wiedzieć, że siadając
do gry z „szulerem”, mogą zostać politycznie oszukani lub pomyleni.
Lewicowcy
odmieniają „umowy śmieciowe” przez
wszystkie przypadki, ale do dzisiaj w Lubuskiem – gdzie wynagrodzenia są
najniższe w Polsce, a w gorzowskich fabrykach kwitnie patologia, której
symbolem są podpisywane w autobusach umowy z agencjami pracy – nie zaproponowali
nawet w werbalnym obszarze, dosłownie nic. Pewnie dlatego, iż Wontor zna
sposoby na pozyskiwanie środków na lipne szkolenia dla wykluczonych, ale nie
rozumie ich języka, a tym bardziej sytuacji w której się znaleźli. Mimo
lamentów, jak wielkiego „skoku” na
lubuską administrację dokonali rycerze „dobrej
zmiany”, zaraz po wejściu w wojewódzką koalicję z Platformą Obywatelską,
pracę w Urzędzie Marszałkowskim znalazł sam lider SLD, jak też dwóch szefów tej
partii z Gorzowa oraz Zielonej Góry: Maciej
Buszkiewicz i Piotr Tykwiński. Słaby
to sygnał dla działaczy i wyborców, że liderują im ludzie, którzy „liczą na drapane”.
Co więc
opozycja – a szczególnie jej liderzy - powinni robić dzisiaj, gdy nie wiadomo w
jakim kształcie pójdzie do najbliższych wyborów samorządowych ?
Przede wszystkim ciężko pracować u podstaw. Udział
w radiowym „Politycznym podsumowaniu
tygodnia” lub telewizyjnych „Kartach
na stół”, a nawet wystąpienie na jednej z lubuskich manifestacji Komitetu
Obrony Demokracji, to nie jest jeszcze przejaw aktywności politycznej i
obywatelskiej u podstaw. Taką pracą nie jest nawet wrzucanie na portal
społecznościowy wpisów i komentarzy, a tym bardziej debilnych filmików ze
światecznych spotkań w Sulęcinie.
Potrzeba
znacznie więcej: spotkań w terenie – nawet jeśli ma na nie przyjść dziesięć osób, inicjatyw medialnych dla osób
spoza Internetu – ot chociażby w postaci drukowanych gazetek, spotkań z
samorządowcami – ale nie według klucza partyjnego, integracji z szeregowymi
działaczami partii – po których sięga się najczęściej tylko w kampaniach
wyborczych. Jeśli to wszystko zaistnieje - i wiele innych rzeczy, a nie trzeba
czekać aż dogadają się liderzy w Warszawie, to może uda się nawet osłabić
oddziaływanie głównego problemu niektórych lubuskich liderów opozycji –
wiarygodności.
Nadzieją jest
to, że nawet jeśli Prawo i Sprawiedliwość wybory samorządowe w regionie wygra,
to nie będzie miało z kim stworzyć koalicji.
Zagrożeniem
jest to, że mając tego świadomosć, politycy tej partii „pomogą sobie” działaniem prokuratur, służb specjalnych i usłużnych
dziennikarzy. Tym bardziej wiarygodni liderzy opozycji powinni zwracać uwagę na
to, że jedność wszystkich jest ważna, ale nie za wszelką cenę. Dzisiaj opozycję
żywią antydemokratyczne działania rządu, ale może przyjść czas, że wyborców
zaczną medialnie „żywić” ministrowie Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński.