Sprawny organizator, polityczny akuszer i grabarz w jednym, czy po
prostu lubuska odmiana „American dream”
? Można o nim pisać wielotomowo i byłby to fascynujący thriller pełen
niezwykłych zwrotów akcji, pokaźnej ilości dziwnych sojuszy, doraźnych aliansów
oraz niezliczonej rzeszy politycznych
trupów i zmartwychwstań wprost z politycznego grobu. Ostatnio jednak znalazł
się na aucie i trochę z boku …
…a wszystko za sprawą oskarżeń
poseł Bożeny Sławiak, która
sformułowała je w newralgicznym dla Platformy Obywatelskiej momencie. Inaczej
mówiąc – fala wynosząca do góry, może się nad głową załamać w najmniej
spodziewanym momencie. Tak było w przypadku szefa Sejmiku Wojewódzkiego i
dyrektora ANR Tomasza Możejki, który
– z woli przewodniczącej Bożenny
Bukiewicz - znalazł się na ostatnio na politycznym aucie. Tylko na chwilę,
ale jednak. „Od października ma kontrolę
za kontrolą. Najpierw wewnętrzny audyt, potem NIK, a wreszcie funkcjonariusze CBA. W sumie oberwał mocno, chociaż wiadomo,
że nie jest taki głupi jak opisała to podpuszczona Sławiak” – mówi jeden z
jego politycznych fanów. Takich opinii jest więcej i trudno odmówić im
słuszności, bo przewodniczącego sejmiku oskarżać można w sumie o wszystko – od brutalności,
przez bezkompromisowość, a na chwytach „poniżej
pasa” kończąc – ale nie o głupotę i nieuczciwość. „On powinien świętować, a musi udowadniać, że nie jest wielbłądem” –
dodaje działacz. Jedno jest pewne: to polityk przyszłości, a nie przeszłości.
Gdyby kilka lat temu ktokolwiek powiedział, że Możejko będzie jedną z ważniejszych
osób w regionie, kazano by puknąć mu się w czoło. „Nigdy bym nie powiedział, że wszyscy będą się go tak bardzo bali, bo
dla mnie był po prostu sprawnym organizatorem” – mówi były poseł i lider
lubuskiej Platformy Obywatelskiej Jacek
Bachalski, który był protoplastą
kariery Możejki. Duży awans społeczny ze skromnego nauczyciela do szefa
samorządu i rządowej agencji, to zaskoczenie dla samego zainteresowanego.
Właśnie to determinuje jego dzisiejsze postawy, wybory i działania. „On wielokrotnie powtarza, że nigdy nawet nie
myślał, że zajdzie tak daleko oraz będzie trząsł województwem” – mówi
parlamentarzysta PO, który niemal jak wszyscy inni rozmówcy, nie chce się
wypowiadać oficjalnie. Wszyscy za to opowiadają o jego fascynacji przywódcami
politycznymi, którzy w historii nie zapisali się akurat najlepiej.„Ma ogromną wiedzę historyczną, ale styl
działania wypisz wymaluj przypomina metody tych, którymi się fascynuje” –
dodaje poseł. Tymczasem, to że Możejko – nawet poobijany bezpodstawnymi
zarzutami - jest silny, nie świadczy o jego wyjątkowości, ale słabości
pozostałych. Błąd, jaki popełniają politycy oceniający Możejkę polega na tym,
że postrzegany jest jako wykonawca poleceń przewodniczącej Bukiewicz, podczas
gdy w rzeczywistości jest on całkiem skutecznym kreatorem osobistych celów. Jego
siła tkwi w słabości i lenistwie politycznej konkurencji. „A co mam przez cały rok rozdawać kalendarzyki ze swoją podobizną oraz
próbować przejąć miejskie struktury partii przy pomocy wiejskich kół z Różanek
i Lubiszyna?” – denerwował się kilkanaście tygodni temu jeden z gorzowskich
platformersów. Inny znów opowiadał historię, jak w leśnym „grzybku” niedaleko Słubic spotkali się przeciwnicy Bukiewicz.
Rubaszna dynamika spotkania z z kiełbaskami i piwem w tle niemal wyhamowała,
gdy w wejściu pojawił się nieproszony Możejko. „Wszyscy stanęli wryci, kilku zaczęło rzucać w stronę Możejki gromami, a
ten usiadł, zjadł kiełbaskę i odjechał.
Po prostu pokazał, że czuwa” – opowiada działacz. Było więc jak w ulubionym
przez Możejkę filmie „Rejs”: „Ma pan
bilet? Nie a skąd mam mieć ? No, to wchodzimy”. Jednego nie można mu
zarzucić: że nie pamięta o tym, gdzie robi się politykę i o kim należy
pamiętać. Na pewno nie w telewizji i radiu, a dziennikarzy można pozyskać
inaczej. „Przekazał nam pięć tysięcy
złotych” – chwaliła się jakiś czas temu gorzowska radna Grażyna
Wojciechowska, pokazując pisemną promesę. „Tomek
nie gada, ale pracuje. Nie obiecuje, ale sam pyta w czym mógłby pomóc” – to
już niedawna opinia byłego radnego, a dzisiaj członka władz wojewódzkich PO Macieja Nawrockiego. Zdając sobie
sprawę, że na rynku południowej części województwa jest ciasno i nic tam nie
wskóra, postanowił zawalczyć o „ziemie
niczyje”, bo gorzowscy politycy Platformy Obywatelskiej tak bardzo byli i
są zajęci sobą, że nie mają czasu na pracę wśród zwykłych działaczy. „To nie Możejko rozwalił gorzowską platformę,
ale ona rozwaliła się sama, czując oddech jego aktywności na swoich plecach”
– mówi jeden działaczy, na co dzień sympatyzujący z poseł Krystyną Sibińską, ale krytyczny względem szefa platformerskich
radnych Roberta Surowca. Sam
Możejko, przynajmniej do pojawienia się absurdalnych oskarżeń poseł Sławiak, grał
ostro i mało dyplomatycznie. Pewne jest to, że inaczej niż w okresie
belfrowania w Świebodzinie, ale i wtedy nie był „szarakiem”. „A kto
powiedział, że kiedykolwiek był on skromnym nauczycielem ? To porządny
człowiek, ale wiadomo, poszedł do polityki” – odpowiedział jakiś czas temu
NW szef klubu radnych PiS Zbigniew
Kościk. Dzisiaj jest stonowany, a nawet brzydko „sfaulowany”, ale nie ma wątpliwości iż po regionalnych wyborach w partii może
się czuć człowiekiem sukcesu: doprowadził do zwycięstwa swojej protektorki,
wynagrodził wiernych działaczy z Gorzowa, a kiedy oczyści się z pomówień
stronników Marcina Jabłońskiego,
znów będzie o nim głośno. Jeśli w 2015 roku zostanie posłem głosami ze
Świebodzina i północnej części województwa, a jest to wielce prawdopodobne,
będzie to przede wszystkim owoc osobistego zaangażowania i pracy. Dzisiaj jednak
częściej rozmawia z kontrolerami i funkcjonariuszami, a brak aktywności widać
nawet na jego stronie internetowej …