Przejdź do głównej zawartości

Prezydent Kubicki o Gorzowie, radnych i partyjniactwie SLD

Jak to Sojusz Lewicy Demokratycznej oczekiwał od prezydenta „asystentów wiceprezydentów”, a senator Dowhan uległ „zżużlowieniu”. Czym gorzowscy samorządowcy różnią się od zielonogórskich i dlaczego warto by było, aby popracowali więcej, ale za mniej. Jak to jest pomiędzy prezydentami Gorzowa i Zielonej Góry, a jak będzie – gdy „Lepsze Lubuskie” wypali i będą ważną siłą w Sejmiku Województwa…
Rozmowa z prezydentem Zielonej Góry JANUSZEM KUBICKIM.
Menadżer, samorządowiec i polityk, który wybrał interesy zarządzanego
przez siebie miasta, ponad doraźne interesiki partii ...
Nad Wartą: Można odnieść wrażenie, że jeden problem z prezydentem Gorzowa macie wspólny – to radni, którzy uprawiają politykę, zamiast myśleć kategoriami miasta. Dlaczego tak się dzieje, że ci rzekomo oddani swoim dzielnicom samorządowcy, dzień po wyborach stają się już pełnokrwistymi politykami ?
Janusz Kubicki: W mojej ocenie to bardzo niebezpieczne zjawisko. W Radach Miasta zamiast myśleć, o tym co najważniejsze dla miasta myśli się o tym co najkorzystniejsze dla partii. Najcenniejsi dla własnych osiedli, dzielnic są społecznicy, ludzie z pasją pomagania i reprezentowania swoich sąsiadów. I takich w obu naszych miastach z pewnością nie brakuje, ale faktycznie często  radni przed którymi nagle pojawiają się kamery czy sitka radiowych mikrofonów zmieniają się do nie poznania i stają się małymi trybami w politycznych machinach.
NW: Czyli winne jednak partie polityczne ?
J.K.: Coś w tym jest. Może właśnie dlatego coraz więcej wyborców ma wrażenie,  że partie polityczne są coraz mniej warte zaufania. Nie ufają im i wolą środowiska ponadpartyjne.
NW: Gdyby to było takie proste. W czym tkwi problem konkretnie: to jest teatr w którym radni wiedzą, że robi Prezydent Zielonej Góry, Gorzowa czy Nowej Soli robi dobrze, ale w ich interesie jest odczekanie i odtrąbienie spraw jako swój lub partyjny sukces w przyszłości, czy raczej ich niemoc lub nawet niekompetencja ?
J.K.: Nie da się ukryć, że to gra polityczna i mnie w tej grze już chyba nic nie zdziwi. Nawet to, że ten teatr wcale nie jest tworzony na sali posiedzeń rady, ale jest realizacją wcześniej opracowanych scenariuszy w centralach partii politycznych. A to prowadzi do tego co często powtarzam: „tam gdzie zaczyna się polityka – tam kończy się logika”, a przez to często traci idea samorządu bo tu przecież najbardziej potrzeba porozumienia, dialogu. Nawet kiedy radni budują mi różne przeszkody, mury nie do przebicia podejmuję próbę porozumienia i negocjacji, bo tylko prowadzi do rozwiązywania sprawy.  Mniej mnie interesuje, kto daną sytuację uzna za moją porażkę czy zwycięstwo, bo liczy się dobro miasta i skuteczne rozwiązanie danego problemu i to mnie w tym „teatrze” interesuje najbardziej.
NW.: A jak z tą Pana radą jest ? Prezydent Gorzowa mówi o radnych, że nie czytają uchwał, nie wiedzą nad czym głosują, a uaktywniają się tylko wtedy, gdy mogą napsuć mu krwi…
J.K.: No cóż… wielokrotnie już mówiłem, że Zieloną Górę od Gorzowa Wielkopolskiego wiele nie różni.
NW.: Oj, tu za chwilę odezwałoby się bardzo wielu…
J.K.: Zapewne. A tak poważniej, to mam czasem podobne wrażenie, ale bardzo bym chciał by komisje rady pracowały częściej niż raz w miesiącu na kilka godzin przed posiedzeniem plenarnym rady bo wówczas bez fleszy aparatów czy błysku kamer telewizyjnych z pewnością częściej i spokojniej doszlibyśmy do porozumienia.
NW.: Czyli jest jak w Gorzowie: radni wszystko tak na ostatnią chwilę i trochę pod publiczkę ?
J.K.: Niestety w większości przypadków radni spotykają się raz dzień przed sesją, co nie zawsze daje porządne rezultaty. Myślę, że w samorządzie czas naprawdę zmienić myślenie – radny musi być orędownikiem małych i wielkich spraw, musi poświęcić się w całości swojej roli – być tam gdzie sąsiedzi potrzebują wysłuchania i przekazania swoich racji. I takich kilku radnych w Zielonej Górze mógłbym wymienić. Ale  bycie radnym to nie może być sposób na życie, to nie może być zawód lub metoda zwiększenia swoich miesięcznych przychodów.
N.W.: Proszę tylko nie rzucać hasła obniżenia diet, bo dobrze wiemy, że tego niektórzy radni będą bronić tak w Gorzowie, jak i w Zielonej Górze, bardziej niż niepodległości.
J.K.: A jednak. Być może więc warto by było powrócić do początków samorządu, gdzie w bardzo wielu radach pracowało się społecznie za przysłowiowe „dziękuję”.
N.W.: Pan to nawet społecznie poszedł na konferencję Platformy Obywatelskiej. Ten występ, a dokładniej - najście na konferencję prasową, to takie „showmańskie”. Mógłbym złośliwie zapytać, czy to pokłosie Pana dawnego politycznego mentora Bogusława Wontora, który w latach 90-ych słynął z takich akcji ?
J.K.: Tu nie chodzi o „showmeństwo”. Tu chodziło o najważniejszą sprawę dla miasta i regionu czyli proces połączenia miasta z gminą Zielona Góra który rozpocząłem i przy którym miałem wiele wsparcia także ze strony radnych PO. Ale właśnie kiedy trzeba powiedzieć „tak” i przegłosować kluczowe uchwały dla połączenia, radni rozpoczynają swój „mały teatrzyk” tylko dlatego, żeby Kubickiemu się nie udało, to nie ma się co dziwić że będę zawsze się takim akcjom się przeciwstawiał.
N.W.: Wontor pomaga, czy przeszkadza ? Pamiętam jak kilka lat temu namawiał nawet prawicowych działaczy na to, by w sondażu na stronie internetowej „Gazety Wyborczej” z wielu komputerów i po kilkadziesiąt razy, że to on jest liderem lewicy w Zielonej Górze. Miał pan takie aspiracje, czy Wontor dmuchał na zimne ?
J.K.:  Jeśli chodzi o aspiracje to pragnę przypomnieć, że po wyborze na funkcję prezydenta w 2006 roku niemal natychmiast złożyłem rezygnację z szefowania partii w mieście. Gdybym miał inne aspirację, postąpiłbym zupełnie inaczej wówczas ale ja zakładałem, że możemy stworzyć dobry zespół w którym każdy będzie miał pole do działania. Miałem dobre intencje i wierzyłem we wspólne cele, szkoda że inni nie myśleli podobnie.
N.W.: O co właściwie poszło w konflikcie pomiędzy panem, a szefem SLD ? „Liczy się miasto, a nie życie partyjne” – mówił pan odchodząc z SLD. Tak bardzo partia przeszkadzała ?
J.K.:  W każdej partii, w każdej części kraju prezydenci ze swoich środowisk są doceniani, zapraszani do dyskusji do budowania wspólnych projektów. Każda partia rozumie prostą zasadę – że to nie partie wybierają prezydentów, ale wyborcy. Ba, nawet inni lewicowi prezydenci w kraju są doceniani przez SLD. U nas inaczej, może poseł Wontor nie cieszył się, że wygrałem dla SLD zdobywając 65 % poparcia, co stanowiło jeden z najlepszych wyników w kraju.
N.W.: Poczuł zagrożenie…
J.K.: … możliwe, ale dla mnie mało zrozumiałe. Każdy przewodniczący w kraju, zrobiłby z tego swój sukces i umiał to wykorzystać. Każdy z wyjątkiem Wontora. Mówiąc cytowane przez Pana słowa miałem poczucie, że nie mam siły na partyjne układanki, tym bardziej, że partia wiecznie mnie głównie umiała „ścigać” za składki specjalne.
N.W.: Chcieli kasy, ale nic w zamian ?
J.K.: Coś w tym rodzaju. Nie byłem zapraszany na rady wojewódzkie, krajowe, sporadycznie na miejską, przez co stworzyło się przekonanie, że Kubickiemu daleko do partii, co było oczywistą pomyłką. Uznałem, że nie będę tracił na to dłużej siły i energii, bo Zielona Góra wymaga ode mnie znacznie więcej, że nie liczy się kolor legitymacji, a poglądy i pomysły na miasto.
N.W.: Może chodziło o stanowiska, wpływy, a pan idealista tego nie rozumiał ?
J.K.: Miasto nie jest własnością partii, ani nawet prezydenta, ale mieszkańców. Partia przedstawiła mi ostatnio projekt porozumienia wyborczego, w którym działacze oczekiwali ode mnie tworzenia dodatkowych etatów na „asystentów wiceprezydentów; na preferowanie w konkursach na stanowiska urzędnicze członków SLD i na wymianę naczelników i wiceprezydentów na takich którzy których jedynym kryterium będzie rekomendacja SLD”. Na to się nie mogłem zgodzić i nie zgodziłem. Zabolało mnie to tym bardziej, że żaden z innych kandydatów SLD na prezydentów w innych miastach w Polsce nie otrzymali takich pisemnych wymogów i takich warunków.
N.W.: Przepraszam za kolokwializm, ale to trochę jaja ze strony SLD.
J.K.: No tak. I sam się dziwię się, że SLD składa takie propozycje i kieruje się jedynie partyjnym interesem. Na to się nie zgodziłem i nie zgodzę. Więc wychodzi na to, że dzisiejsze SLD to zupełnie inna partia niż ta którą ja budowałem w Zielonej Górze i którą w odróżnieniu do innych, doprowadziłem dwukrotnie do spektakularnych zwycięstw wyborczych.
N.W.: To teraz w inne nuty. Gorzów i Zielona Góra, to równorzędne stolice z prawem do równorzędnego rozwoju, czy należy brać pod uwagę fakt, że ta ostatnia jest jednak stolicą dla 2/3 mieszkańców województwa lubuskiego i powinna być bardziej preferowana ?
J.K.: Najważniejsze jest Lubuskie. To się musi liczyć. Trzeba więc pamiętać że rozwój Zielonej Góry i Gorzowa Wielkopolskiego będzie generować rozwój całego regionu. Fakt, że w południowej części regionu mieszka więcej mieszkańców w prostej linii powoduje, że jest więcej problemów do rozwiązania, ale też że tworzy się więcej projektów to naturalne. Preferencje muszą jednak dotyczyć głównie dobrych i mądrych projektów niezależnie czy pochodzą z północy czy południa – liczy się przecież rozsądek i nowoczesne spojrzenie na region.
N.W.: A jeśli „Lepsze Lubuskie” wprowadzi swoich radnych do Sejmiku Wojewódzkiego, to będziecie się dogadywać bez problemu ? Złośliwcy już dzisiaj mówią, że o ile Tyszkiewicz z Kubickim się dogadają, to już z Jędrzejczakiem będzie trudniej, gdy pójdzie o jakieś pierwsze poważne pieniądze ?
J.K.: To nas właśnie różni od partii politycznych, że umiemy się dogadywać i będziemy tworzyli zgrany zespół. Złośliwców nie brakuje, bo zrodziły się w nich obawy przed utratą swoich stref wpływów ale zapewniam, że tak z Wadimem jak i Tadeuszem i innymi samorządowcami znajdziemy sieć porozumienia, bo liczy się zgrane Lepsze Lubuskie.
N.W.: A jak jest teraz ? Konsultujecie różne sprawy pomiędzy sobą jako prezydenci Gorzowa i Zielonej Góry ?
J.K.: Dzielimy się doświadczeniami w różnych kwestiach. Często rozmawiamy, podpowiadamy sobie nawzajem i szukamy rozwiązań w podobnych przecież sprawach. To bardzo cenne bo są między nami bardzo twórcze relacje, które mam nadzieję będą owocować w najbliższych latach.
N.W.: Czyli jest czy nie ma konfliktu pomiędzy dwoma stolicami ? A może to tylko konflikt medialny, którym pasjonuje się z 10 tysięcy radnych, urzędników i zaangażowanych, a nie przeciętni mieszkańcy ?
J.K.: Tak się właśnie zastanawiam, kto i w jakim celu kreuje taki konflikt ? Mam wrażenie, że dla niektórych polityków trwanie takiego wyimaginowanego konfliktu jest na rękę, bo na tym tworzą swoje akcje. Cóż widocznie nie mają innego pomysłu niż głoszenie takich poglądów. Czas z tym skończyć !
N.W.: Gdyby na jeden dzień mógł Pan zostać prezydentem Gorzowa, a Pana decyzje mogły mieć moc wiążącą, to jakie trzy sprawy by Pan podjął od razu, mając wiedzę dzisiaj iż w Gorzowie kuleją ?
J.K.:  O nie nie. Nie dam się wkręcić w taki pomysł. Mam sporo swoich spraw w Zielonej Górze do rozwiązania a Wy macie dobrego Prezydenta, który wie jakie podejmować decyzje.
N.W.: Będzie połączenie Zielonej Góry z gminą ? O co w tej awanturze chodzi, bo przecież trudno uwierzyć, by radni nie chcieli 100 milionów złotych dla miasta, a mieszkańcy tańszej komunikacji, podatków i przedszkoli etc. Znów polityka ?
J.K.: Połączenie, to szansa na niepowtarzalną zmianę. Większość mieszkańców przyłącza się do tego pomysłu i akceptuje przedstawiane przeze mnie scenariusze. Możemy wiele zyskać i radni mają tego świadomość. Tańsza komunikacja czy podatki to jedno ale jeszcze do tego dodać należy dodatkowe bonusy ministerstwa finansów w zakresie większych wpływów z podatków to tylko nie liczne profity połączenia. Bardzo ważna była by także mentalna integracja mieszkańców zjednoczonych wokół hasła „Zielona Góra”. Ale właśnie, kiedy zaczyna się polityka …to kończy się logika. Ale damy sobie z tym radę bo ważniejsze od zdania radnych jednych czy drugich będzie zdanie mieszkańców którzy tych radnych wkrótce ponownie będą wybierać. Mam nadzieję, radni im bliżej wyborów zrozumieją, że ważniejsze od pomysłów ich własnych partii są poglądy mieszkańców. W obecnych granicach administracyjnych Zielona Góra straciła już szanse na dalszy rozwój. A kto się nie rozwija ten się cofa. Jeżeli chcemy, żeby Zielona Góra się rozwijała to musimy iść do przodu!! A połączenie gwarantuje takie możliwości. Już dziś największa inwestycja jaką jest Park Naukowo-Technologiczny nie jest realizowana w mieście tylko w gminie, bo my już nie mieliśmy w swoich granicach terenów inwestycyjnych !! Trzeba pamiętać, że Zielono Góra położona jest na polanie w lesie i żeby nie wycinać lasów należy iść w teren gminy.
N.W.: Podobnie jak w Gorzowie, gdzie w Radzie Miejskiej zasiadają byli parlamentarzyści i ministrowie, takie postacie ma Pan również u siebie. Tacy marszałkowie, wiceministrowie, czy senatorowie w roli szeregowych radnych przeszkadzają, czy pomagają. Służą doświadczeniem, czy raczej punktują ?
J.K.: Bycie politykiem, to rozumienie pojęcia, że obywatelom i państwu służy się w różnych sytuacjach i na różnych stanowiskach. Cieszę się, że mam w radzie miasta Zielonej Góry do czynienia właśnie z tak doświadczonymi państwowcami i samorządowcami. Myślę, że wiele czerpiemy i będziemy jeszcze czerpać z ich doświadczenia. Każdemu prezydentowi, burmistrzowi czy wójtowi życzyłbym takich doświadczonych polityków z jakimi ja mam okazję współpracować.
N.W.: Boi się pan kandydatury Roberta Dowhana, gdyby zdecydował się wystartować ? Żużel, to w Zielonej Górze niemal „religia”, a mesjasz może pociągnąć sporą liczbę wyznawców ?
J.K.: Żużel w Zielonej Górze to religia i ja też jestem jej wyznawcą. Poza żużlem jest również koszykówka, która powoli staje się drugą miejską religią. To dwie  z tożsamości miasta. Dlatego właśnie, za mojej prezydentury miasto przekazało ponad 50 milionów złotych na zielonogórski żużel. Także dzięki temu wsparciu klub może sięgać po najwyższe trofea. To z moich rządów oba klubu osiągnęły sukcesy które nie dane było im mieć w przeszłości. Osiągnęły to dzięki mądrej polityce jaka w stosunku do nich prowadzę.
N.W.: Senator Dowhan i tak uważa, że w odniesieniu do niego, to jest Pan Prezydent poza konkurencją…
J.K.: Tak, znam to. Robert Dowhan podkreśla często, że nie jest dla mnie konkurencją, co by oznaczało, że nie może podjąć decyzji czy chce być prezesem klubu, senatorem czy prezydentem. Problemy jakie wybuchają na linii klub – miasto wynikają z jednego powodu. Jak mawiają mądrzy ludzie kiedy nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Jeśli się zdecyduje i będzie chciał być prezydentem – staniemy zapewne w szranki wyborcze i poddamy się wyborczemu sprawdzianowi, ale bez strachu z mojej strony. Nie moim stylem jest bać się rywali ale szanować każdego. Uważam, że o wiele więcej można osiągnąć współpracując, niż wojując, kilkukrotnie zapraszałem Roberta do współpracy, ale on interesuje się tylko żużlem, a miasto to nie tylko żużel.
N.W.: Dowhan, to tylko żużel, czy dostrzega pan w jego aktywności coś jeszcze, co warte jest dostrzeżenia ? Pojawiła się opinia, że o ile on się „zżużlował”, to pan „wyemancypował”…
J.K.: Robert to przede wszystkim Sentor RP, którego najważniejszym zajęciem jest dziś stanowienie prawa w kraju, praca nad projektami ustaw i dbanie o to aby lubuski i Zielona Góra nie były marginalizowane w Warszawie.  Wiem, że po pracy w Warszawie, zajmuje się zielonogórskim żużel z wielkiej miłości, więc zakładam że jego „zżużlowanie” jeszcze się nie skończyło. A co do mnie – cóż nie czułem nigdy powodu do niezależności, bo ciągle czuję się zależny i potrzebny Zielonej Górze.
N.W.: Na koniec pytanie retoryczne: rozumiem, ze media panu sprzyjają, wspierają pana i są niezwykle obiektywne w prezentowaniu pana działań i sukcesów, tak ?

J.K.:  Media mają to do siebie, że raz kochają raz nie znoszą. To stały dodatek naszej, samorządowców pracy.  Cieszę się,  że większość dziennikarzy potrafi obiektywnie oceniać sytuację, a na złośliwości ze strony niektórych nie zwracam już uwagi. 

Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Hardcorowo w Fabryczna 19

To rozmowa dla ludzi o mocnych nerwach: nie ma w niej żadnej struktury i tego wszystkiego, co w normalnych wywiadach być powinno. Poza dyskusją, tu nic nie było udawane, a całość,  to prawdziwa uczta dla ludzi potrafiących zachować dystans. Odczujecie smak ironii, usłyszycie dźwięk śmiechu, zobaczysz błyskotliwe spojrzenia. Ta rozmowa jest symfonią różnorodności, humoru i inteligencji. Ale uwaga! Nie wszyscy powinni to oglądać... Nazwisk nie wymienię...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...