Polska Razem jest jak przedstawiająca ją ikonografia – piękne zielone
jabłko, które po jakimś czasie zostaje skonsumowane lub po prostu gnije, a nawet
zaczyna śmierdzieć. Owoce potrafią zgnić, zanim rozkwitną na całego. Szkoda, bo
wielu pokładało w tym ugrupowaniu nadzieje, ale chyba niepotrzebnie, bo dobry
owoc potrzebuje pielęgnacji, a ta wymaga w polityce pracy. Pracować jednak się
nie chce…
…bo praca w charakterze
deputowanego do Parlamentu Europejskiego – jak każda ziemska władza – potrafi szybko
zdeprawować. Budowanie partii wymaga zaś zacięcia, zaangażowania oraz
aktywności, większej niż parlamentarna. To nie jest naturalne środowisko Artura Zasady, który wraz ze swoim
mentorem Jarosławem Gowinem, hucznie
zainicjował w listopadzie powstanie lubuskich struktur Polski Razem. Sam został
jej „lubuskim” liderem, by kilka
tygodni później – bez konsultacji z tymi, których do włączenia się w
działalność partii namówił – ogłosić się liderem listy na Dolnym Śląsku. „To było chamstwo, bo najpierw
dowiedzieliśmy się tego z radia, a potem bardzo do wszystkich wydzwaniał,
opowiadając, ze tylko w ten sposób jest szansa na uzyskanie mandatu” – mówi
jeden z działaczy Polski Razem z południowej części województwa, który – jak sam
mówi – „jeszcze ufa Zasadzie”. Nie
ufają mu za to dawni koledzy z Platformy Obywatelskiej, którzy podkreślają jego
koniunkturalizm i lenistwo. Inaczej mówiąc – prawicowy egoizm, połączony z katolickim
zakłamaniem oraz liberalnym indywidualizmem, wydał w 2009 roku europosła, który
partii nie zbuduje – bo nie potrafi, liderem nie jest – bo zawsze był „popychadłem”,
ale przyzwyczaił się do wygodnego życia. Europosłem został w 2009 roku ku
osobistemu zaskoczeniu, bo choć mandat dla Platformy Obywatelskiej był
oczywisty, to nie dla polityka z województwa lubuskiego, ale dla pochodzącego
ze Szczecina Sławomira Nitrasa. Pięć
lat kadencji nic nie przyniosło - w województwie lubuskim lider był i jest do
dzisiaj jeden: zasłużony dla regionu wiceszef komisji kontroli budżetowej PE Bogusław Liberadzki z SLD. „Sam
nie wie w jakiej partii jest, ale chyba w Gorzowie go jeszcze u was nie było” –
mówił europoseł Liberadzki podczas jednego z wielu spotkań z mieszkańcami
Gorzowa. Sam A. Zasada - nie
wiedzieć czy z powodu gustowania w sushi, czy w przewidywanym „politycznym seppuku”- zainteresował się
Japonią, a wśród tematów szczególnie ważnych dla jego 5-letniej kadencji za
ponad 30 tysięcy złotych miesięcznie, znalazł się postulat zniesienia w „Kraju Kwitnącej
Wiśni” kary śmierci. W sumie to trudno ocenić, czy województwu lubuskiemu
potrzebny jest taki polityk, ale pewne jest, że zanim Polska Razem zdążyła w
Lubuskim powstać i rozkwitnąć, ma już poważne objawy gnicia. „Czuję się komandosem Jarosława Gowina do
zadań specjalnych” – mówił kilka tygodni temu A. Zasada w „Gazecie
Wrocławskiej”. Pewne światło rzuca również konstatacja w najnowszym numerze
tygodnika „Newsweek”, która potwierdza tezę, że przyszłość Polski Razem jest
ciemniejsza nić kolor skóry Johna
Godsona – choć ten ostatni jest mądrym i błyskotliwym politykiem. „Artur Zasada, który odszedł z PO i ma
otwierać dolnośląską listę Polski Razem, w prywatnych rozmowach nie kryje, że w
razie porażki w wyborach europejskich wystartuje do samorządu, tyle że już pod
innym szyldem” – pisze tygodnik. Jakim szyldem ? „Lubuskie Razem” już dzisiaj mogłoby być gdzie indziej – to znaczy
rozpoznawalną dla wszystkich organizacją, gdyby nie to, że gdy wszyscy chcą
pedałować bez partii politycznych i prawicowego zaciągu, prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz -czarowany japońskimi
inwestycjami „partnerów” A. Zasady – wciąż
przyciska hamulec: tak na chwilę, na wszelki wypadek i z myślą o prawicowych
kolegach. Zapomina o jednym – bez lewicowych prezydentów Zielonej Góry - Janusza Kubickiego i Gorzowa – Tadeusza Jędrzejczaka, ale z „platformianymi”:
Bartłomiejem Bartczakiem z Gubina i Markiem Cebulą z Krosna Odrzańskiego, „Lepsze
Lubuskie” będzie tylko jednym z wielu komitetów. „Jestem komandosem Gowina” – mówił w rozmowie z PAP euro poseł Zasada,
ale trudno ukryć wrażenie iż z „komandosa”
został mu tylko spadochron: pójdzie wszędzie, gdzie uda się miękko wylądować. Obdarzony
wyglądem łakomego playboya pokazał jak robić kampanię i lansować się na
światowego gościa, rozbudził polityczne namiętności wielu zdolnych
samorządowców, a na koniec okazał się czarującym bawidamkiem. Zresztą bez
klejnotów i na chwilę: miała być „godzina
dla Polski”, a nie udało mu się nawet utrzymać fasonu przez „pięć minut”. W sumie to dobrze, że dostał twardego kopa w
tyłek od szefowej PO Bożenny Bukiewicz,
bo może kiedyś wydorośleje. Tylko kopów jeszcze kilka musi dostać…