Możliwe, że
gorzowscy politycy będą musieli przeżyć wstrząs,
by się się opamiętać i zrozumieć, że lepsze już było, sporo szans i możliwości
zostało zmarnowanych, a dystans jaki dzieli Gorzów od Zielonej Góry, jest już
nie do odrobienia. Może i dobrze, bo gorzowskie aspiracje zawsze były mocno na
wyrost i nie miały potwierdzenia w faktach. Politycy - nawet jeśli będą
posłami, to z miasta o charakterze powiatowym i nie dlatego, że ktoś ich ukarał
lub skrzywdził, lecz z powodu swojej indolencji...
... bo istnieją mity, które
przeszkadzają – jak ten o wrogości mieszkańców Zielonej Góry względem Gorzowa,
ale również te utwierdzajace w fałszywym przekonaniu – jakoby miastu nad Wartą
cokolwiek się należało, a jeśli coś się nie udało, to jest to wina marszałek Elżbiety Polak lub przewodniczącej Bozenny Bukiewicz.
Niestety podobne stereotypy
rozpowszechniają nawet politycy o stosunkowo niewielkim doświadczeniu, a nawet
mocno prowincjonalni. „Prezydent Kubicki
tylko zaciera ręce, żeby zabrać telewizję do Zielonej Góry” – perorował w
piątkowej audycji Radia Gorzów prezydent Jacek
Wójcicki.
Czy może nas zatem dziwić fakt, że w
staraniach o pozycję godną ponad stutysięcznego miasta, lokalnym politykom
wychodzi „słoma z butów” ? Mają
wielkie marzenia, jeszcze większe strategie, ale ich jedynym argumentem jest
straszenie przed świetnie rozwijającą się Zieloną Górą, zamiast postawienie
uczciwej diagnozy oraz wyznaczenie celów na miarę możliwości.
Jest jak w anegdocie o pobożnym Żydzie,
który modlił się przez całe życie o wygraną w „totolotka”, aż poirytowany Jahwe do niego przmówił: „Dobrze Jewish, pomogę ci wygrać, ale
wypełnij wreszcie kupon” lub też innej anegdocie o młodopolskim malarzu z
Krakowa, co to z pobożności malował Jezusa na kolanach, aż ten nie wytrzymał i
powiedział mu: „Ty się tyle nie módl tyle,
ale zacznij mnie wreszcie dobrze malować”.
Wypisz wymaluj - gorzowska polityka,
gdzie sporo patosu: połączenia z Berlinem, Kolej Dużych Prędkości, Akademia
Gorzowska, innowacyjne inwestycje, Kongres Ruchów Miejskich, żużlowy Grand Prix
i jeszcze więcej utyskiwań na
zielonogórski rozwój: bo oni mają uniwersytet, wydział lekarski, inwestują w
lotnisko, parlamentarzyści działają tylko na rzecz południowej części regionu,
a poza tym są aktywniejsi.
W
mieście, gdzie wygrywa się wybory, nie z powodu posiadania wizji, lecz z powodu
jej braku, gdzie wielu dziennikarzy niewiele rozumie lub rozumie tyle ile
wytłumaczą im przekazujący informacje, gdzie odwaga głoszenia opinii i poglądów
nie jest cnotą, a myślenie przeszkadza w komunikacji, warto głośno dyskutować o
czymś, co już dzisiaj można określić mianem „samospełniającej się przepowiedni”.
Tyle, że mówienie o gorzowskiej bryndzy
i beznadzi nie jest mile widziane w mieście, które jest – ku samozadowoleniu
gorzowskich polityków - „stolicą
województwa”.
Tu wszyscy mają ambitne strategie
rozwoju, ogromne wpływy w kraju i poza jego granicami, a nade wszystko –
mniemanie o swojej wielkości na miarę mężów stanu formatu ogólnopolskiego.
Jeśli prezes – to koniecznie honorowy, jeśli poltyk – to od spraw ważnych i „strategicznych” a nie od psich gówien, obdrapanych budynków, braku perspektyw dla młodych, pustostanów i uciekających z miasta mieszkańców, jeśli dziennikarz – to oczywiście wie wszystko najlepiej i trzeba się do niego zwracać „Panie Redaktorze”.
Jeśli prezes – to koniecznie honorowy, jeśli poltyk – to od spraw ważnych i „strategicznych” a nie od psich gówien, obdrapanych budynków, braku perspektyw dla młodych, pustostanów i uciekających z miasta mieszkańców, jeśli dziennikarz – to oczywiście wie wszystko najlepiej i trzeba się do niego zwracać „Panie Redaktorze”.
Społeczno towarzyska cenzura tłumi
opinie tych, którzy sprawy widzą bez retuszu, a w modzie jest samozadowolenie.
Gorzowscy politycy nie potrafią, nie chcą lub boją się, postawić uczciwej – takiej bez koloryzowania –diagnozy sytuacji w jakiej znajduje się Gorzów. To powoduje, że artykułowane przez nich wizje przyszłości miasta skażone są kłamstwem co do jego realnych możliwości. Jest tylko ogólna wiara, że jakoś tam będzie: może ktoś zainwestuje, może TPV, Faurecia i WV Bertnadze nie wywiozą stąd swoich fabryk tak szybko, albo po prostu uda się wyszarpać jakieś dodatkowe środki z Unii Europejskiej.
Żyją w ciągłej schizofrenii: opowiadają
bzdury o wielkich projektach i pozyskiwaniu do Gorzowa innowacyjnych biznesów,
a z drugiej strony wiedzą doskonale, że los tego miasta został już przesądzony.
Nie rozumieją, co się dookoła nich dzieje. Są pewni, że w całym kraju polityka
polega na opowiadaniu „bajek bez pokrycia”,
a wszystko można jakoś załatwić lub „przykryć”
innym głośnym tematem. I że wszędzie politycy są tacy sami jak w Gorzowie, ale
oni mają gorzej, bo wszystko zabiera im Zielona Góra.
Jakby nie dostrzegali, że w „Winnym Grodzie” politycy są po prostu
skuteczni, a w mieście nad Wartą skuteczność skończyła się już dawno.
Gorzowskie „zadęcie” najlepiej obrazują reakcje na słuszną opinię uznanego
adwokata, społecznika i radnego Jerzego
Synowca, który wypowiadając się na temat sensowności budowy Filharmonii Gorzowskiej,
lapidarnie skonstatował: „Jesteśmy
pierwszym pokoleniem ludzi na sedesie”. Albo nikt tego nie zrozumiał –
włącznie z piszacym te słowa – albo tak bardzo byliśmy zaślepieni wzajemnym
obkładaniem się „werbalnymi bejsbolami”,
że zamiast analizy, wszyscy wybrali krytykę Synowca. Niesłusznie – bo jako jedyny
powiedział prawdę !
Proces kurczenia się Gorzowa, to w
odniesieniu do innych miast żadna nowość, ale Gorzów ma powody do niepokoju. Tylko
w 2014 roku wyjechało z tego miasta 3000 osób i urodziło się o 8 procent mniej
niż w 2013. To jednak nie koniec złych wiadomości. Z opublikowanych kilka
tygodni temu danych GUS wynika, ze do 2050 roku Gorzów skórczy się o 18,6
procent, by osiągnąć liczbę trochę ponad 100 tysięcy mieszkańców.
Zgodnie z tymi samymi danymi, Zielona
Góra byłaby większa nawet bez przyłączenia okolicznych miejscowości.
Inaczej mówiąc, przyszłość Gorzowa
zostanie określona przez najbliższe kilka lat, gdy wydatkowane będą ostatnie
tak hojnie przekazane Polsce i regionowi środki z Unii Europejskiej. Co z tego,
skoro perspektywa gorzowskich polityków na ich wykorzystywanie ogranicza się do
kolejowego połączenia z Berlinem – choć nie mamy takowego z Warszawą, rewitalizacji
centrum miasta – chociaż ono już dawno przeniosło się na Manhattan czy
rozbudowy układu tramwajowego, który w perspektywie lat okaże się dla miasta finansowym
„samobójem”.
Fakt, coś się udało w mieście – Bulawar
Nadwarciański, Filharmonia Gorzowska czy „Słowianka” – ale mało kto zdaje sobie
sprawę z tego, że dotacje z Unii Europejskiej, to jest sytuacja nienormalna i
ponadstandardowa. Standardem jest to, że miasto samo będzie musiało znaleźć
środki na zaspokojenie potrzeb mieszkańców.
Przez ostatnie 10 lat dostawalismy je z
Unii Europejskie.
Przyszłość ?
Nie warto wspominać o Akademii
Gorzowskiej, bo nawet jeśli kiedyś powstanie – co jest już niemożliwe, a nawet
bez sensu - to nie będzie miał kto się w
niej uczyć: ambitni wyjeżdżają do Wrocławia, Poznania, Warszawy, Krakowa,
Szczecina, a nawet Zielonej Góry – co łatwo sprawdzić po dzieciach polityków.
Emigracja z Gorzowa na studia,
przestała być wyjazdem po naukę, ale pożegnaniem na zawsze. Uczelnia w innym
mieście - byle tylko nie na „Uniwersytecie im. Koziołka Matołka” przy
Chopina - to zaledwie poczatek drogi. Śmiało można powiedzieć, że to miejsce
studiowania, a nie rodzaj uczelni lub kierunek studiów, decydują o wyborze
kierunku emigracji z Gorzowa.
W Gorzowie zostają ci „z zacięciem”, nielubiący zmian, osoby
bez ambicji lub dzieci „towarzystwa
wzajemnej adoracji”, które moga liczyć na pracę dzięki rodzicom i
koneksjom. Łatwo się zorientować, że gdy Gorzów będzie już mocno „skurczony” – potrzebując do rozwoju
ludzi „z ikrą” i pomysłami –
polityczne i urzędnicze posady będą zajmowane przez osoby mniej energiczne, niż
te które swoją przyszłość związały z innymi miastami.
To będzie zaciąg „drugiego sortu” – jak to się wydarzyło z obecnym prezydentem
Gorzowa.
Kto wie, może zastąpi go wójt Paweł Tymszan czy starosta Małgorzata Domagała. Ludzie zdolni i
błyskotliwi, ale czy gorzowskie elity polityczne rzeczywiście już się kończą ?
A może nigdy nie istniały...
Zamknijmy oczy i pomyślmy o przyszłości
miasta Papuszy, Ireny Dowgielewicz, Michała
Kwiatkowskiego czy ekspremiera Kazimierza
Marcinkiewicza...
Gorzów nie opustoszeje ! Będzie żył,
ale wolniej – wręcz ślamazarniej - i inaczej, choć lokalni politycy w swoich
strategiach tego nie dostrzegają, wszystko będzie inaczej.
Kiedy więc będzie już ten 2025 czy 2030
rok, obecni mieszkańcy przemysłowego dzisiaj Gorzowa, w zdecydowanej większości
będą mocno „postarzeni” - korzystając
z niskich emerytur – czas bedą spędzać na rehabilitacji na „Słowiance”. Zarobi „Medi-Raj” Jacka Bachalskiego na „telemedycynie”
– bo zdolni lekarze wyjadą do mniej „chorowitych”
regionów i będzie ich w Gorzowie brakować – a takze kancelaria Anny i Jerzego Synowców, bo starzy i
ubodzy mieszkańcy miasta będą szukać swoich dzieci, by skierować do sądu
wniosek o alimenty.
Czy jest jakiś pomysł na to, by nie
wszystko spełniło się słowo w słowo, jak to zostało napisane powyzej ?
Na razie nikt się nad tym nie
zastanawia, ale warto pamiętać, że „miejska
partyzantka” czy po prostu heppenerzy, są w stanie umilić nam życie zabawą
i domontażem barierek na wyludniałej ul. Chrobrego dzisiaj – gdy jest praca w
fabrykach oraz u ich podgorzowskich podwykonawców, a do miasta płyną jeszcze
środki z Unii Europejskiej.
Sufitem gorzowskiej klasy politycznej
jest zdolność do myślenia o tym, co będzie z miastem, gdy TPV, Faurecia czy SE
Bordnetze Polska w kilkanaście tygodni przeniosą swoje fabryki do Mołdawii,
Serbii, Albanii czy nawet na Białoruś, a kurek ze środkami europejskimi
zostanie zakręcony.
Nie myślą o tym, a powinni, bo ...
...spadną przychody do budżetu miasta,
a wydatki zaczną rosnąć. Ulica Chrobrego stanie się jeszcze bardziej pusta i „stara” niż dzisiaj, a wydatki na zaplanowane
w ramach „Planu Transportowego” trasy
tramwajowe zaczną być uciążliwe.
Przyszłych władz miasta nie będzie stać
na inwestycje, bo wszystkie środki będą przeznaczane na pomoc społeczną. Miejskie
imprezy będą wymagały dziesięć razy tylu zespołów ratownictwa medycznego niż
dzisiaj, a każdy miejski festyn to konieczność zaangażowania kilkudziesięciu
nielicznych wolontariuszy udzielających bawiącym się mieszkańcom pierwszej
pomocy.
Tylko czy kogokolwiek to interesuje ?
Raczej nie, bo studenci już wyjechali i
nie wrócą, a teraz wyjeżdżają absolwenci
gimnazjów, bo przez tyle lat – mimo pedagogicznego potencjału w PWSzZ – nikt nie
spróbował chociaż stworzyć w Gorzowie klas
licealnych z wykładowym językiem angielskim.
Mała rzecz, ale obrazuje całość. Konsekwencje
są takie, że przyszłym politykom przyjdzie budować domy starców, domy opieki
społecznej oraz miejsca do rehabilitacji.
Wszyscy w Gorzowie żyli i jeszcze żyją
strategiami dalekosiężnego rozwoju, ale mało kto garnie się do tworzenia
strategii na sytuację, gdy wiele dzielnic miasta i obszarów jego funkcjonowania,
będzie się po prostu zwijało, kurczyło, znikało.
To i tyle...
ROBERT BAGIŃSKI