Łatwo jest ubolewać nad intelektualnym
poziomem społeczeństwa, ale o wiele bardziej niebezpiecznym zjawiskiem jest
zakorzenienie się ćwierćinteligenckich nawyków i zachowań wśród naszych polityków,
a więc – całkowicie teoretycznie – „najlepszych z
nas”.
To tutaj do sukcesu prowadzi – nie odwaga i awangarda w myśleniu – lecz unikanie
myślenia. Śmiem twierdzić, że niebezpieczeństwem dla Gorzowa nie jest to, że
ten czy tamten - poseł, senator, prezydent czy radny – jest lub będzie mniej
skuteczny i aktywny, ale to iż jest pozbawiony inteligencji...
...jaką chcielibyśmy, by obdarzeni byli nasi najbliżsi: mąż, żona,
partner, dzieci czy znajomi. Zawsze lepiej się spotkać i wypić butelkę wina,
albo zjeść z kimś dobry obiad, kto intryguje i prowokuje do myślenia, a nie z
nudziarzem powtarzającym zasłyszane w tramwaju lub telewizji truizmy.
Tymczasem mistrzami naszych polityków są ich telewizyjni liderzy, partyjni
stratedzy „od bajeru”, a nie autorzy wielkich dzieł, współcześni intelektualiści ekonomiści
oraz myśliciele.
Nikomu to dzisiaj nie przeszkadza, bo brak wiedzy historycznej,
oczytania, nieznajomość najgłośniejszych tytułów oraz teorii polityki, nie
powoduje tego, że znajomi nie będą chcieli komuś podać ręki.
Tak jest przynajmniej w Gorzowie – gdzie kandydat na posła lub senatora
przychodzi do radia i w wyuczony – wręcz bezczelny - sposób czyta z kartki do
mikrofonu rzekomą „odpowiedź” na pytanie, a dziennikarz i koledzy dalej traktują go poważnie.
Więcej...tak go przedstawiają w swoich materiałach.
Łatwo więc w takich warunkach i przy
takiej pobłażliwości mediów, ubrać bezmyślność w szaty rozsądku, cwaniactwo w buty
skuteczności, prywatę otulić szalem pragmatyzmu, a wszystko przykryć czapką bezinteresowności – najlepiej „niewidką”.
Każdy zainteresowany polityką,
szukając synonimu dla sformułowań: „wybrańca
narodu” czy „nasi wybrańcy”, od
razu sięga myślami po polityków: posłów, senatorów, czy radnych. Problem w tym,
że to mocno nieaktualne, a co za tym dalej idzie – trzeba szukać zamienników. Mamy więc alternatywę: zamiast „wybraniec” – mozemy powiedzieć „wstawiony na listę”. Tak czy inaczej wybrany wolą ludu, a wiec tłumu,
który z polityki najczęściej rozumie tyle, ile narysują mu na ekranie stacje
telewizyjne lub na pierwszej stronie tabloidu, doskonale rozumiejący
nierozumnych czytelników redaktorzy.
To co w lubuskich politykach uderza najbardziej, to ta sama choroba,
która od lat pożera kolejne części politycznego ciała: brak prawdziwej dyskusji
i sporu o rzeczy ważne, powtarzanie zgranych regułek, traktowanie słuchaczy,
telewidzów i czytelników jak durni.
Obserwując kampanię wyborczą, obawiam się najgorszego: nasi politycy - z
kilkoma wyjatkami o których z powodu ciszy wyborczej pisać nie można - są po
prostu mało inteligentni. Jako, że blog jest jednak gorzowski, warto
skonstatować prawdę jeszcze bardziej okrutną: ci gorzowscy są jeszcze mniej
inteligentni niż ci zielonogórscy.
Ten deficyt inteligencji nie jest może widoczny w lokalnych mediach –
bo one zostały z niej wypłukane już dawno – ale w myśowej pustce, która staje
się udziałem ich rozmówców w chwili, gdy wyłączone zostaną mikrofony i kamery.
Gorzowscy politycy pokazują się wówczas w pełnej krasie – nie są już
tak inteligentni jak na antenie, tacy światli jak w trakcie odczytywania
odpowiedzi na pytania i błyskotliwi, gdy „dokopywali” rozmówcy z którym po
audycji „przybiją sobie piątkę” i w następny weekend znów spotkają się w jakimś studiu.
Błyskotliwość nagrań z restauracji „Sowa &Przyjaciele” mocno na
plus odbiega od tego, co usłyszelibyśmy w prymitywnych i pozbawionych sensu,
dyskusjach w Gorzowie.
Z gorzkim odczuciem obserwowałem jak mój dawny kolega, a dzisiaj
kandydat na posła uśmiechał się i przytakiwał, gdy banda ogolonych na łyso „narodowców”
krzyczała w sprawie uchodźców: „Zabić ich ! ”. Z satysfakcją doszedłem do wniosku, że 11 lat temu dokonałem
słusznego wyboru – zresztą nie ja sam, lecz uczynili to za mnie inni – by dać
sobie spokój z polityką, bo ona „odmóżdża”, żaslepia, ogranicza horyzonty i – w tym towarzystwie – nie daje
szans inteligencji.
Owszem, ludzie mało inteligentni mogą być sprawnymi i skutecznymi
politykami, ale uzurpowanie sobie przez nich prawa do wypowiadania się w każdej
dziedzinie – a takze traktowanie ich przez dziennikarzy jako ludzi
predyscynowanych do artykułowania mądrych konstatacji – jest poważnym
nadużyciem.
Jest wypowiedzeniem wojny inteligencji !
Co zrobić, gdy bycie „cool” stawiane jest wyżej niż bycie gościem na poziomie.
Oznaką tego są problemy zagubionych w polityce, których życiowa filozofia
oscyluje pomiędzy koniunkturalizmem, a alkoholizmem.
Należy sobie życzyć, by środowiska ceniące inteligencję, miały swoich
przedstawicieli także w polityce, a kulturowe pikowanie polityków w stronę intelektualnej przepaści, mogło by ć zatrzymywane już na poziomie wyborczej urny.
W przeciwnym razie, politycy znani i skuteczni - ale mało inteligentni - zdominują scenę polityczną i będą stanowić bolesny skałdnik naszego publicznego dyskursu. Niepotrzebnie - nikt z głupcem nie idzie na piwo, na obiad, do łóżka - czy po prostu nie traci czasu.
To dlaczego ich wybieramy ?
ROBERT
BAGIŃSKI