Nasza gorzowska polityka
kolejny już raz fruwa pomiędzy wąwozami pustych obietnic, bagnem towarzyskich
powiązań, a górami hipokryzji. Na szczęście serial pod wymownym tytułem „Wyborcze bzdury” dobiega już końca. Walka o miejsca w Sejmie i Senacie odbywała się
dotychczas na poziomie pobłażliwych dla politycznej głupoty dziennikarzy oraz
kłamliwych deklaracji polityków, którzy od lat mówią to samo. Jest więc jak z
sikaniem w spodnie – grzeje to tylko sikajacego, a reszta obserwuje jedynie żenujący
obraz braku wyczucia...
...gdzie politycy
uważają wyborców za ludzi głupich i nieodpowiedzialnych – takich którzy nie
mają pamięci lub zdolności do własnego myslenia.
Nie zmienia to
faktu, że uwaga jaką regionalne media poświęcały politykom, którzy powiedzieli
już w swoim życiu wszystko, a nawet jeszcze więcej, pokazuje iż w lubuskiej
rzeczywistości politycznej brakuje nie tylko profesjonalizmu, ale zwykłego
rozumu: dziennikarze co cztery lata pytają tych samych o to samo, a oni co cztery lata odpowiadają w ten sam
sposób, jakby nic się nie stało i nie mówili o tym wiele lat temu.
Efekty są
coraz bardziej opłakane, a ilustrują je wciąż te same od kilunastu lat tematy
kampanijnych dyskusji: Akademia Gorzowska, połączenia kolejowe czy pozyskiwanie
do miasta innowacyjnych przedsiębiorstw. Niczego zrobić się nie udało, ale na politycznym kocyku, za parawanem dość już splowiałym od czasu, skaczą sobie do gardeł wciąż ci
sami.
Nie ma się czemu
dziwić - polityka wciąż
pozostaje atrakcyjnym miejscem dla cwaniaków i ludzi pozbawionych właściwosci.
Jest doskonałą przystanią dla miernot, nieudaczników i frustratów, miejscem w
którym doskonale realizują się wirtuozi lansu i nicnierobienia. Przykład
pierwszy z brzegu, to lider listy Kukiz15 Jarosław
Porwich, który w obszarze hipokryzji i zakłamania już dawno zdobył
wszystkie „ośmiotysięczniki”, a
dzisiaj kreuje się na walczącego z systemem, którego od wielu lat był
beneficjentem.
Mówiąc co wie, ale
nie wiedząc co mówi, stał się ulubieńcem lokalnych mediów, bo inaczej niż lider
Partii KORIWN Robert Anacki, nie
podejmował tematów ważnych i trudnych, brzemiennych w skutki dla obywateli –
jak podatki, ale opowiadał socjalistyczne bzdury.
Kiedy więc Anacki
głosił gospodarczą wolność, rzetelnie
uzasadniał konieczność odbiurokratyzowania państwa i budowy wspólnoty, Porwich
walczył po prostu o miejsce przy tak zwanym „korycie”.
Nie on jeden, bo podobnie wyglądały spory kandydatów do Senatu.
Kandydaci Tadeusz Jędrzejczak i Władysław Komarnicki
chętnie mówili o przyszłości, ale jakby zapomnieli o tym, że trzęśli Gorzowem przez co najmniej ostatnie 16 lat: w polityce i
gospodarce. Swoją aktywność w komunistycznej PZPR wyparli całkowicie – kreując
się na demokratów i propaństwowców. W rzeczywistości obaj są jak zaprzyjaźnieni
gladiatorzy: swój swojemu oka nie wykole.
Dlatego też,
warto w niedzielne wybory dokonać wyboru,
który wyeliminuje ich - oraz im podobnych - z wielkiej polityki na zawsze. Mają swoje dokonania:
komarnicki w biznesie i sporcie, a Jędrzejczak w samorządzie.
Tyle wystarczy, bo słuchając
ich mozna odnieść wrażenie, ze ten „
Te wybory mogą być zmierzchem gorzowskiej politytki jaką
widzieliśmy dotychczas, a ukształtowaniem się jej w formie jaką prezentowali
kandydaci Robert Anacki, Sebastian Pieńkowski z PiS, niezależny Krzysztof
Hauba czy Michał Szmytkowski z Partii Razem. Różni ich wiele, ale
łączy chęć przerwania niemocy i zrobienia dużego kroku do przodu.
Wszystko po to, by gorzowska polityka nie paplała się w maraźmie,
który od 25 lat serwują jej postkomunistyczni dygnitarze: od Jana
Kaczanowskiego zaczynając, przez T. Jędrzejczaka, a na W. Komarnickim kończąc.
Dzisiaj ta polityka przypomina jeszcze starszego impotenta,
który mocno by chciał, a nawet opowiada o seksualnych podbojach, ale wszyscy od dawna wiedzą, że gdy ma dojść do czegoś, to po zdjęciu majtek jest śmiech i rozczarowanie.
Ten nastrój
zbliżającej się stypy wśród dotychczasowych polityków jest odczuwalny jak nigdy
wcześniej. Wszystko to powoduje, że walczą ostro i do końca, by młodzi i nowi
nie wyeliminowali ich ostatecznie. Warto wiec postawić na świeżość i jakość, a nie odgrzewane kotlety, których smród już dawno
zaczadził w północnej części województwa wszystko co sensowne i potrzebne.
Wyborcy oczekują
wymiany pokoleniowej w lubuskich elitach władzy.
Młodzi politycy
gwarantują to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze są pracowici. Aktywność Anackiego czy Pieńkowskiego wykraczała w tegorocznych wyborach poza
wszelkie standardy, a nie jest to cecha wśród polityków częsta. Nie inaczej
Szmytkowski czy Hauba, którzy jeździli od wioski do wioski, ale nie po to by
spotkać się z burmistrzem lub wójtem, lecz zwykłymi mieszkańcami.
Zresztą Hauba pokazał nową
twarz niezależności – prawdziwą, szczerą i merytoryczną, a nie udawaną, bo
jakaś partia nie przyjęła go na listy. On o poparcie partii nawet się nie
starał, mimo iż w ostatnich tygodniach garnęli do niego wszyscy.
Nie inacze lider partii
KORWIN Robert Anacki. Zarówno on, jak i Krzysztof Hauba pokazali swoimi
profesjonalnymi kampaniami, że profesjonalizm
nie jest domeną jedynie kandydatów z dużych partii meanstremowych, ale także ludzi z zewnątrz polityki, którzy idą zmienić
dotychczasowy ukałd sił.
Zmiana jest
niezbędna i dotyczy w dużej mierze wszystkich gorzowskich polityków ostatniego
dziesięciolecia, którzy byli mocni w gębie, ale słabi w działaniu. Skuteczności
nie można odmówić im tylko w jednym: realizacji zdefiniowanej niegdyś przez
politycznego klasyka zasady TKM – teraz k... my.
Po latach można im
zadedykować konstatację z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: „Miałeś chamie złoty róg”. Dobrze im wychodziło dotychczas
jedynie uprawianie tego, co potrafią najlepiej:
dowcipu na miarę Himmlera,
publicznej powagi godnej Paździocha oraz
inteligencji Forrest Gumpa.
Polityka to podobno
jedna wielka sztuka teatralna, a jej uczestnicy to aktorzy. Parafrazując
stwierdzenie Kazimierza Dejmka, że: „dupa jest od srania, a
aktor od grania”, można by skonstatować iż w kwestii pozycji regionu politycy
grali słabo, a swoich wyborców mieli właśnie w dupie.
Może dlatego warto
zagłoswac nie na partie największe, ale te od lat najrozsądniejsze. Te które
nie zmieniają poglądów i programów pod wybory.