Półmetek kadencji, to moment w którym partie zaczynają się zbroić do
walki o prezydenturę Gorzowa i chociaż na dwadzieścia sześć miesięcy przed
wyborami nikt się do swoich aspiracji oficjalnie nie przyzna, to sporo już
widać. Choć prezydent Wójcicki jest przez zwykłych mieszkańców raczej lubiany,
to przez środowiska opiniotwórcze – od urzędników, przez pracowników spółek, a
na przedsiębiorcach kończąc – odbierany jest jako nieporozumienie i poważny
błąd. Inaczej niż jego niedawny zastępca, który w wielu środowiskach zaczyna
wywoływać fascynację graniczącą z czcią...
...bo wielu
dostrzega w ekswiceprezydencie Łukaszu
Marcinkiewiczu, jeszcze nie do końca oszliwowanego – ale na pierwszy rzut
oka gwaruntującego wysoką jakość rządzenia – „brylanta gorzowskiej polityki”. Inna sprawa, że nawet luźne
dywagowanie na ten temat, to stąpanie przez niego po bardzo cienkim lodzie i
nawet najwięksi stronnicy obecnego sekretarza, anonimowo sugerują iż lepiej go
nie chwalić, bo może mu to tylko zaszkodzić.
Rozgłos
nie jest dlań korzystny, bo „politycznie
parszywe” zaplecze prezydenta Jacka
Wójcickiego, gdzie ogromną i destrukcyjną rolę pełni dyrektor Agata Dusińska, gdy tylko dostrzeże
zagrożenie oderwania od publicznego cyca, wnet zainicjuje knowania, by podciąć
mu skrzydełka.
A
przecież na oczach wszystkich w mieście wyrosło dwóch poważnych, kompetentnych
i ciekawych kontrakndydatów dla Wójcickiego: Łukasz Marcinkiewicz właśnie, a
także liderka Ludzi dla Miasta Marta
Bejnar - Bejnarowicz.
Jeśli jest
jakiś powód dla którego warto dziś zaryzykować tezę, że najlepszym dla Gorzowa
wyborem po nieporozumieniu z wójtem Deszczna w roli Prezydenta Gorzowa, będzie
wybór pomiędzy ekswiceprezydentem Marcinkiewiczem, a liderką Ludzi dla Miasta Martą Bejnar-Bejnarowicz, to jest nim
troska o miasto i głośny postulat, by trzymać kurs zmian, ale z innym i
bardziej kompetentnym człowiekiem w fotelu prezydenta.
Prezydent
Wójcicki, tracąc niemal wszystkich współpracowników z czasów kampanii na rzecz
politykierów z PiS-u i PO znanych gorzowianom od lat, już dawno wyczerpał
repertuar niedorzeczności i obnażył schemat myślenia, któremu bliżej do
sołeckiego handryczenia się w stylu: „coś za coś”, niż poważnej polityki,
gdzie dobro miasta bierze górę nad dobrym samopoczuciem polityków i samego
prezydenta.
Wydaje się
jednak, że radna Bejnar-Bejnarowicz autentycznie zainteresowana prezydenturą
nie jest, co podkreśla na społecznościowych portalach często i stanowczo.
Inaczej Marcinkiewicz, któremu nie wypada oficjalnie nawet o tym myśleć, choć
myślą o tym za niego inni.
W tym
kontekście wielu uważa go za „Konia
Trojańskiego”, który okaże się kontrkandydatem obecnego prezydenta w
wyborach, takim Markiem Juniuszem
Brutusem, ale pamiętać należy, że nawet ten ostatni działał w sprawie
słusznej i dla dobra ogółu. Poza tym, nie dziwi takie postrzeganie
ekswiceprezydenta Marcinkiewicza, bo on ma nie tylko dobre i znane nazwisko,
ale przede wszystkim jest znacznie inteligentniejszy niż całe zaplecze
polityczne prezydenta Gorzowa.
Owszem, z
takim nazwiskiem w Gorzowie nie jest łatwo: jedni uwielbiają i podziwiają, a
inni nienawidzą i złożeczą. Jak coś wyjdzie, wiadomo - rodzina pomogła, a jak
coś nie wyjdzie – no wiadomo, czego można się było spodziewać po tej rodzinie.
Przeciwnicy mają problem, bo były wiceprezydent, a obecnie sekretarz, wszystko
zawdzięcza głównie sobie.
Tymczasem, Marcinkiewicz
utknął chwilowo na politycznej mieliźnie, bo choć życzy Wójcickiemu jak
najlepiej, to z trudem przychodzi mu obserwowanie politycznego „seppuku” prezydenta, który zniechęca do
siebie społeczników, a otwiera ramiona dla politykierów.
Inaczej niż Marta Bejnar-Bejnarowicz, która
żadnych złudzeń już nie ma i chociaż zachowuje fason – co niekoniecznie podoba
się wszystkim z organizacji Ludzie dla Miasta – to do konieczności zmiany w
fotelu prezydenta Gorzowa przekonywać jej nie trzeba.
Była „bulterierką”
Wójcickiego od pierwszych dni jego kampanii, broniła wielu niedorzeczności na
poczatku kadencji, ale zawsze w ramach granic kultury i dobrego smaku. Można
sobie z jej zaplecza kpić, że idealiści i naiwniacy, ale nie zmieni to prawdy o tym,
że choć Wójcicki miał sponsorów – a nawet żonę sponsora – to właśnie to
ekscentryczne towarzystwo wygrało mu prezydenturę.
Czy to tylko
polityczna futurologia ?
W
futurystycznym filmie Andrew Nicolia,
thrillerze „Gotaca”, dwójka aktorów
chcących dowieść miłości do siebie, wyrzuca probki włosów, które sobie nawzajem
ofiarowali. To wizja przyszłości, gdzie pary wymieniają się próbkami, aby przez
naukową analizę zweryfikować jakość partnera. Jest poza dyskusją, że polityczne
DNA Łukasza Marcinkiewicza jest najwyższej próby, gwarantuje minimalizację
ryzyka pomyłki do zera, a przy tym jest zaprzeczeniem tezy iż z kundla można
zrobić rasowego rottweilera lub – co piszący te słowa mówił o obecnym
prezydencie, a wówczas wójcie Deszczna już w 2012 roku w Gorzowska.tv – z wróbla
orła.
Dwa lata po
wyborach pewne jest jedno: metody które umożliwiły Wójcickiemu zdobycie władzy,
dzisiaj ciągną go w dół, bo na „picu”
i „bajerze” długo ujechać się nie da.
Żaden ze starych kandydatów – od Tadeusza
Jędrzejczaka, przez Marka Surmacza,
a na Ireneuszu Madeju szans nie ma –
a Sebastian Pieńkowski musiałby
pozbyć się z głowy „betonu”, ale dziś
nie ma pytania: „Czy Wójciki bedzie miał kontrkandydata?”, ale czy bedzie nim
Marcinkiewicz czy Bejnar-Bejnarowicz.
Oboje z
poważnymi szansami i sporym zaufaniem społecznym, a przede wszystkim jako alternatywa dla dziwnej "koalicji", którą zmontował w mieście prezydent określający się mianem antypartyjnego. Nawet tu jest bez szans, bo gdyby dziś zapytać polityków od Nowoczesnej po Platformę Obywatelską, na kogo postawią za dwa lata, to wielu wymieni Marcinkiewicza i Bejnar-Bejnarowicz, ale nikt nie postawi na Wójcickiego.
A bez Ludzi dla Miasta - lecz ze zmurszałym SLD - nie wygra...