Konserwatystka po trupach dążąca do osiągania politycznych celów czy „męczennica”, która oddała polityczne
życie w imię zasad ? Latami płynęła w głównym nurcie politycznego morza i siedząc
tuż obok kapitańskiego mostka. Kiedy dorobiła się własnego okrętu i miejsca we
flotylli, niepotrzebnie dała się zwieść pięknie brzmiącym dźwiękom, a także
atrakcyjnym podszeptom, które już wielu platformerskich żeglarzy, wyprowadziły
wprost na skały. Dzisiaj musi zaczynać od nowa – składając polityczną tratwę i
przekonując innych, że teraz płynie całkowicie na swoim i ze swoimi...
...bo
do niedawna nie było to takie oczywiste.
Teraz jednak senator Helena
Hatka dostała nowe paliwo i choć przed nią twardy orzech do zgryzienia,
może dokonać kolejny raz rzeczy niebywałej: pokonać nieprzychylnego jej
polityka z poparciem swojej byłej partii, a także odebrać szansę na mandat idącemu
po władzę kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości.
Wyniki badań, które sama zleciła,
nie pozbawiają jej szans i daję sporą nadzieję na zagonienie konkurentów w kozi
róg. Sama również odzyskuje wiarę w siebie. „Otrzymałam w ostatnim
czasie tak dużo dowodów wsparcia oraz deklaracji współpracy, że jestem tym
wręcz zaskoczona” –
powiedziała w rozmowie z Nad Wartą.
I choć nie wiadomo, czy to tylko
socjotechniczna poza, bardziej wylewni są jej współpracownicy, którzy – jak twierdzą
- mają sporo asów w rękawie. „Teren
mamy rozpracowany i to nie z urzędnikami, ale konkretnymi środowiskami.
Zamierzamy do wyborów odwiedzić blisko 150 miejscowości” - mówi sztabowiec.
Zmiany widać gołym okiem: nowe
zdjęcia, zmieniony profil na portalu społecznościowym, bilbordy, inna narracja.
Mało kto jednak wie, że senator
Hatka, to „ikona” województwa lubuskiego, bo choć
jedynym komu udało się dwuktornie pełnić funkcję wojewody: gorzowskiego i
lubuskiego, był Jerzy Ostrouch, to nie on kojarzony jest z powstawaniem tego województwa,
ale właśnie Hatka.
Kiedy przed laty w 1998 roku Helena
Hatka, jako pełnomocnik rządu ds. utworzenia Lubuskiej Regionalnej Kasy
Chorych, pojawiła się w Gorzowie, nikt nie miał wątpliwości, że idzie nowe.
Dumna jak paw i z poparciem ówczesnej
wiceminister Anny Knysok: ustawiała lekarzy, odprawiała z kwitkiem
szukających posad w nowej instytucji polityków, była gościem mile widzianym w
siedzibie każdej partii i w każdym urzędzie.
Jako pierwsza zrozumiała, że kluczem do jej
dalszej kariery są media. Nikt przed nią – pełniąc funkcję szefowej instytucji
publicznej – nie wykorzystywał tak wyraźnie siły, jaką dawały środki masowego
przekazu. Nikt tak mocno nie pokazał w tamtych czasach, jak wiele można osiagnąć,
gdy potrafi się komunikować z mediami.
Na efekty nie trzeba było czekać
długo: wdrożenie reformy służby zdrowia w nowym województwie lubuskim
przebiegło „bezboleśnie”, a stworzony wówczas przez nią
model oparty na 24-godzinnej opiece lekarza rodzinnego, stawiany był za wzór w
całym kraju.
Szybko dostrzegł to pierwszy w
histroii wojewoda lubuski, który – mimo iż Hatka nie była w tym czasie zaangażowana
politycznie – uczynił ją dyrektorem generalnym LUW. „Moja ocena jej pracy może
być tylko pozytywna. Jej kompetencje i doświadczenia były niezwykle pomocne w
organizowaniu nowej administracji” –
powiedział NW były wojewoda dr Jan Majchrowski.
Od tego momentu jej zawodowe „curriculum vitae” pęczniało w nowe doświadczenia i
pełnione funkcje.
Ona sama także „nie zasypiała gruszek w
popiele” i - co
wśród lubuskich polityków nie jest czymś oczywistym - mocno w siebie
inwestowała: uzyskała najwyższe certyfikaty w zakresie j. angielskiego, skończyła
studia podyplomowe, studia w Krajowej Szkole Administracji Publicznej, a także menadżerskie
(MBA) w Portland State University.
Nikogo nie dziwiło, że gdy w
lubuskim oddziale NFZ nie działo się dobrze – i mimo tego, że władzę w kraju
sprawowało Prawo i Sprawiedliwość – otrzymała propozycję kolejnego „wejścia do tej samej
rzeki” – została
dyrektorem tej instytucji i funkcję tą sprawowała aż do nominacji na wojewodę
lubuskiego.
To właśnie w tym okresie Lubuskie
przecięła długo oczekiwana autostrada A 2, a Gorzów i Szczecin połączyła droga
ekspresowa S3. Wtedy też uruchomiony został realizowany przez nią Program
Przebudowy Dróg Lokalnych, którego efektem był remon kilkudziesięciu dróg w
całym województwie. Była „wojewodą
środka” – co oznacza, że w jej działaniach i nominacjach
trudno było odnaleźć „przechył” w stronę gorzowską lub
zielonogórską.
Zresztą jej najbliższymi doradcami
byli gorzowianie: Wiesław Ciepiela, Tomasz Gierczak i Marek
Rusakiewicz.
I było tak do momentu, gdy stanowisko
marszałka województwa w 2010 roku stracił Marcin Jabłoński, a nominowana
na tą funkcję została Elżbieta Polak. Rozpoczął się proces rywalizacji i
wtedy oczywistym było, że na przedłuzenie swojej misji żadnych szans już nie
ma.
Została rekomendowana do Senatu,
mimo iż o takie poparcie ubiegał się wówczas kontrowersyjny i ekscentryczny
przedsiębiorca Władysław Komarnicki.
Po wygranej była obwiniana za złożoną w
kampanii w 2011 roku deklarację rychłego rozwiązania problemów byłych pracowników
kostrzyńskiego szpitala. Mało kto jednak wiedział, że ze swojej strony zrobiła
wszystko co mogła, a klucz do rozwiązania problemu znajdował się w rękach
ówczesnego starosty Józefa Kruczkowskiego.
Nie to jednak spowodowało, że
pochodząc z północnej części województwa, stała się dla tutejszych działaczy „enfant terrible”, a nawet... „persona non grata”
„Zrobiłam analizę i uznałam, że dobrze będzie
dla północnej części województwa, gdy będzie kontynuacja w postaci przywództwa Bożenny
Bukiewicz. Współpracuję z nią od wielu lat i uważam, że nie są potrzebne
zmiany, a pani Bukiewicz się sprawdziła. Stawiam na polityka z którym
współpraca układała się doskonale” – to wypowiedź z 10 października 2013
roku, gdy partię rozdzierała walka o przywództwo pomiędzy Bożenną Bukiewicz i Marcinem Jabłońskim.
Potem było
jeszcze gorzej.
„Zależy mi na tym, żeby Północ miała szansę
na rozwój, ale oczywiście za akceptacją Południa” – wypaliła w jednym z
wywiadów dla Radia Zachód.
Ta i wiele
innych wypowiedzi, stały się podstawą do zawierania iście Faustowskich paktów,
gdzie ona oferowała lojalność, a druga
strona wsparcie polityczne. Tym samym, zaczęła
balansować na cienkiej
linie, otwarcie flirtując z tymi, którzy pragnęli „zamordowania” aspiracji Północy, a przy tym
odcinając się od bazy – jaką był jej elektorat w subregionie gorzowskim:
wyborcy, byli współpracownicy, działacze PO.
Kolejne jej działania i
wypowiedzi: powołanie nowego koła, kwestionowanie prawa Krystyny Sibińskiej do
ubiegania się o prezydenturę czy wreszcie krytyka gorzowskich działaczy, powodowały,
że politycy z tej części regionu wręcz kipieli politycznym gniewem.
Jej ostatnie
dwa lata potwierdziły przykrą prawdę.
Najgorzej, gdy
dla zdolnego polityka z dorobkiem, partyjne „plecy” stają się ważniejsze niż własna głowa oraz intelektualne możliwości.
Tak też było z Heleną Hatką, którą pociągnął „syreni śpiew” przewodniczącej Bukiewicz.
Tym samym zaczęła tańczyć nie do
swojej muzyki - niepotrzebnie angażując się w realizację
wielowątkowej strategii marginalizowania polityków PO z północnej części
województwa i wszystkich tych, którzy mogli zaszkodzić regionalnej „baronessie”.
Efekt jak w literaturze: rozbiła się o skały
cynizmu i cwaniactwa, a załoga okrętu na którym płynęła w kierunku skąd
dochodził ów „syreni
śpiew” – od Jerzego
Synowca, po Jerzego Wierchowicza – wyskoczyła z niego, zanim ze
statku na którym przez 8 lat była wojewoda i senator bezpiecznie żeglowała po
morzu polityki, zostały jedynie wióry.
Co teraz ?
Jej głównym
problemem jest wizerunek zewnętrzny, który powoduje iż dotychczas postrzegana
była jedynie przez pryzmat kwestii światopoglądowych, co stawało się – także na
blogu Nad Wartą – przedmiotem kpin i żartów. Niepotrzebnie, gdyż – jak mało
który polityk w regionie - ma dostatecznie sporo kompetencji, wiedzy i realnych
dokonań, by nie prezentować się jako królowa
jednego tematu: in vitro, aborcji, kwestii religijnych.
Jej konkurenci szermują hasłami
wielkich budowlanych dokonań – jeden jako włodarz miasta, a drugi jako pazerny
na przetargi przedsiębiorca – podkreślając fakt, że jest to ich „świadectwo wielkości”, ale jej dokonania są nie
mniejsze, choć mniej spektakularne. Po pierwsze - od zera zorganizowała i
zbudowała struktury Lubuskiej Regionalnej Kasy Chorych, a potem Narodowego
Funduszu Zdrowia. Dość przypomnieć, że obecny szef NFZ Stanisław Łobacz, to jej
„wychowanek”, ale podobnych jemu było
znacznie więcej. Po drugie – jako dyrektor generalny Lubuskiego Urzędu
Wojewódzkiego, zorganizowała jego prace w nowej strukturze, a także nadzorowała
proces powstawania korpusu służby cywilnej.
Pozostaje przekonanie wyborców,
ale także wielu działaczy Platformy Obywatelskiej – którzy deklarują głosowanie
właśnie na Hatkę lub Tadeusza Jędrzejczaka – że budowana przez nią „tratwa polityczna” ma solidną konstrukcję, a gdy
przesiądzie się na senatorski okręt, to będzie płynęła już tylko nurtem
gorzowskim.
Charakter jaki pokazała w
głosowaniach nad in vitro daje powody, by jej wierzyć. „Wiem, że ostałam okłamana” – konstatuje senator Hatka. A
działacze gorzowskiej PO dodają: „Nie mamy zbytniego wyboru: Jędrzejczak lub
Hatka. A kwestia lojalności jeszcze wróci, gdyby wybory wygrał Władek. Tylko iż
on nie będzie miał dylematów moralnych, bo nie miał ich przez całe życie” – mówi jeden z działaczy
gorzowskiej PO.
„Mam w Platformie Obywatelskiej wiele kolegów
i koleżanek, z którymi miałam podobne cele i pomysły na Polskę. Nasze drogi
zaczęły się rozchodzić, gdy na ostrzu noża
postawiono przyjęcie ustaw kontrowersyjnych światopoglądowo, które zawierają
rozwiązania niezgodne z moim systemem wartości i prawdami w które wierzę” – to już wypowiedź senator
Hatki.
W Platformie Obywatelskiej
stosunek do niej jest dzisiaj obojętny.
I to jest najgorsze, bo jej celem powinno być
doprowadzenie do sytuacji, gdy to się zmieni i będzie on ambiwalentny – od uwielbienia
do dzikiej nienawiści. To będzie dobra podstawa do wygranej – najgorsi są bowiem
ci politycy, którzy emocji nie wywołują wcale. Na tą chwilę – spośród kandydatów
do Senatu - emocje wywołuje tylko Władysław Komarnicki...