Przejdź do głównej zawartości

Starcie gigantów, ale też zaprzyjaźnionych "gladiatorów"...

Narcyzm i przekonanie o swojej wielkości, to łatwa recepta na podbudowanie własnego „ego” oraz uleczenie kompleksów, ale może to być niewystarczające do zwycięstwa w polityce. Jesienne wybory do Sejmu są ważne, ale w przypadku wyborów do Senatu, dojdzie do starcia trójki „gigantów”, którzy reprezentują diametralnie różne wartości, doświadczenia oraz umiejętności. Dwóch kandydatów udaje „paleontologiczną świeżość”, a kandydatka chce pokazać „otwartość”...
               

                 Problem w tym, że jeśli ktokolwiek sformułuje perfekcyjną receptę na wygraną i jako wyborczy strateg zastosuje ją w praktyce, to będzie osobą pożądaną w każdej partii, a przy tym zarobi sporo pieniędzy. Tendencje ogólnokrajowe można w jakiś sposób przewidzieć dzięki analizom i badaniom, ale w niewielkich okręgach wyborczych jest to niemożliwe.
                
                     „Mamy badania z których wynika, że Platforma Obywatelska miałaby szansę wygrać ze mną, gdyby wystawiła Henryka Macieja Wożniaka, a tak wynik jest znany już dzisiaj” – perorował w 2011 roku w hotelu „Mieszko” Władysław Komarnicki, którego niektórzy – jak donosiła „Gazeta Lubuska” – już wtedy tytułowali per „Panie Senatorze”.

      Przegrał drugi raz – mimo sympatii mediów i głupiej wierze klakierów. Pozostała tylko wykupiona wycieczka do Egiptu, którą zarazerwował dla najbardziej zasłużonych, ale to była „stypa”, a nie „wesele”.
               
             Bezdyskusyjnie w tegorocznych wyborach będzie jeszcze trudniej, bo na wyborczym ringu pojawia się postać, która od conajmniej roku jest bohaterem sennych koszmarów W. Komarnickiego. Człowiek, który go wyciągnął za uszy z niebytu, stworzył jako sportowego menadżera i dał mu szansę z której ten umiejętnie skorzystał – były prezydent Tadeusz Jędrzejczak: oficjalny zleceniodwaca Komarnickiego, a nawet dobrodziej jego zięcia, który na krótko znalazł zatrudnienie w Filharmonii Gorzowskiej.
                
                 Obaj są jak zaprzyjaźnieni gladiatorzy.

     Nie chcą się zabić – a przynajmniej chcieliby oszczędzić sobie brutalnej i na oczach publiczności walki na śmierć i życie – ale polityczna przyszłość każdego z nich zależy od tego, kto pierwszy wbije drugiemu włócznię w samo serce. Jeśli będą pozorować i udawać, co wśród zaprzyjaźnionych gladiatorów było dość powszechne, polegną obaj.

 Publiczność wyczuje fałsz i pozorowaną walkę szybciej, niż myślą.

Obaj chcą uruchomić wszystkie wolne potencjały: finansowe, organizacyjne oraz polityczne. Wybory wygrywa ten, komu uda się przekonać do siebie jak największą liczbę osób. Tu niezbędne są środki masowego przekazu, ale w większym stopniu internet: aktywność na portalach społecznościowych – od Facebooka po Tweeter, blogi i memy, a kończąc na wrzutkach video, pokazywaniu siebie w sytuacjach inne niż formalne i po prostu bycie wciąż na bieżąco.  To jednak nie wszystko – poczytność, oglądalność, czy po prostu zwykła „klikalność” zależy od emocji, bo ilość nie zawsze idzie w jakość.

Panowie wywołują emocje, ale Komarnicki tylko te sportowe, a Jędrzejczak polityczne. Mają dorobek zawodowy, gospodarczy i polityczny, ale są pozbawieni „czucia” społeczeństwa. Nie dlatego, że nie chcą, ale nigdy nie byli zainteresowani tym, co myślą i jak żyją – mieszkańcy Gorzowa czy kibice gorzowskiego żużla.

Niestety ulegli niebezpiecznemu złudzeniu, że w polityce oraz komunikacji ze społeczeństwem, istnieje tylko świat mediów, partyjnych działaczy, urzędników, klakierów, kibiców oraz byłych beneficjentów. Uwierzyli, że świat rozpoczynający się porannymi rozmowami w Radiu Gorzów i Zachód, kontynuowany lekturą regionalnej prasy, stron internetowych i blogów, a kończony wieczorną audycją w Telewizji Teletop lub TVP Gorzów, wystarczy by zostać senatorem.

W rzeczywistości to „rozrywka” dla kilkuset osób w Gorzowie i 3-4 tysięcy w regionie. Wystarczy wyjechać 10 kilometrów za Gorzów – do jednej czy drugiej wioski lub miasteczka wielkości Krzyszyc, Lubiszyna, Santoka, Witnicy, Kostrzyna czy Ośna Lubuskiego -  by przekonać się o tym, że wszystkie te „bardzo ważne” tematy poruszane w blogu Nad Wartą, Radiu Gorzów i telewizjach, nie mają tam żadnego znaczenia.

To szansa dla trzeciego „giganta” senator Heleny Hatki.

Już u progu kampanii wyborczej widać co jest jej siłą – transparentność do bólu, umiejętność komunikowania się ze zwykłymi ludźmi, częste wizyty w terenie oraz fakt, że nie po drodze jej z tymi, którzy politykę traktują w kategoriach biznesowego „dealu”.

Inaczej mówiąc – jej siłą są słabości kontrkandydatów, którzy ludzi potrzebują tylko przy urnach, chodzą pięć centymetrów nad ziemią, władzę pojmują jako prymat wpływów „towarzystwa”, a polityka to dla nich sposób na życie lub lekarstwo na leczenie kompleksów.

Kompleksy leczą byciem „cool” i na czasie, bo elektorat 20 i 30 latków to dzisiaj klucz do politycznej kariery.

Tak więc Jędrzejczak swój profil na Facebooku zlikwidował, Komarnicki próbuje go nieudolnie zrozumieć, a Helena Hatka oddała go „w zarząd” specjalistom od wizerunku. Wiadomo, ze młodzi spędzają tam połowę swojego dnia. To jest ich życie, którego nie rozumieją często rodzice, a co dopiero politycy ery „Jurassic Park”, dla których do niedawna problemem było wysłanie poczty elektornicznej.

Owszem, kandydaci chcą nachalnie w ten świat wkroczyć, ale tu pojawia się zasadnicza różnica: młodzi na Facebooku szukają zespołu, kooperacji lub po prostu chcą się podzielić z innymi swoim życiem „w realu”. Politycy mają taki sam cel jak wszędzie indziej: zaprezentować wizerunek, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i uprawiać brutalną propagandę.

Żyją w ciągłej schizofrenii: opowiadają bzdury o wielkich projektach i pozyskiwaniu do Gorzowa innowacyjnych biznesów, a z drugiej strony wiedzą doskonale, że los tego miasta został już przesądzony i oni mieli w tym swój negatywny udział.

Mimo to, zarówno Komarnicki jak i Jędrzejczak są pewni, że w całym kraju polityka polega na opowiadaniu „bajek bez pokrycia”, a wszystko można jakoś załatwić lub „przykryć” innym głośnym projektem lub pomysłem. I że wszędzie politycy są tacy sami jak w Gorzowie, ale oni mieli gorzej, bo wszystko zabierała im Zielona Góra. Jakby nie dostrzegali, że w „Winnym Grodzie” politycy są po prostu skuteczni, a w mieście nad Wartą skuteczność skończyła się już dawno.

Jakie są ich mocne i słabe strony ?

Jędrzejczak jest po wyborach samorządowych zbyt mocno poobijany i zraniony, aby wskazywać go jako faworyta wyborów, ale też ma zbyt mocną pozycję, realne dokononania i rozpoznawalność, by przegrać z pierwszym lepszym „bajkopisarzem”, który pozycję zbudował dzięki pławieniu się prezydenckim światłem odbitym oraz publicznym pieniądzom wprost z Ratusza.
         
       Nie łatwą sytuację ma były prezes klubu „Stal Gorzów” Władysław Komarnicki. Dookoła wszyscy poklepują go po plecach: „Bo nigdy nic nie wiadomo”, a po kątach nie mogą wytrzymać z podziwu, jak bardzo można się „napompować” powietrzem i nie pęknąć. Wszyscy oni wiedzą, że werbalnie popierać go wypada, ale już oddanie głosu, to taniec do cudzej muzyki: kto inny gra, a kto inny będzie tańczył.

Przypadek kandydowania obu panów, jak nigdy wczesniej i gdziekolwiek indziej, powoduje iż aktualna zdaje się konstatacja bliskiego im niegdyś ideowo Włodzimierza Lenina: „кто кого ?” Kto komu dołoży i kto pierwszy powie prawdę ? Jędrzejczak nic do stracenia nie ma, bo wszelkie próby uczynienia z niego przestępcy już dawno legły w gruzach i ostatecznie skompromitowały wymiar sprawiedliwości oraz autorów oskarżeń, ale o Komarnickim dopiero się czegoś dowiadujemy. Wszystko zgodnie z zasadą, że im wyżej małpa wchodzi na drzewo, tym bardziej widać jej tyłek. Trzymając się egzotycznych asocjacji, należy mu nawet życzyć wygranej w wyborach, ale mocno chronić przed realizacją zdania wypowiedzianego przez Lecha Wałęsę: „Dajcie małpie brzytwę, to się potnie”.

W tym kontekście, stojący trochę z boku „gigantów” Sebastian Pieńkowski ma prawo spoglądać na nich jak na pensjonariuszy domu starców.

W przypadku W. Komarnickiego i T. Jędrzejczaka powiedzenie: „nie nauczysz starych psów nowych sztuczek”, sprawdza się jak ulał. Obaj zdają się zachowywać u progu kampanii wyborczej jak niedoświadczeni wędkarze: chcą łapać ryby na kotlety schabowe, bo akurat to danie im smakuje. Problem w tym, że tylko im samym, bo rybom wcale. Inna sprawa, że patrząc na lubuskich kandydatów do obu izb parlamentu w ogóle, to uprawnionym jest stwierdzenie, że stare psy powinny się uczyć nowych sztuczek, a młode tych starych numerów.

Tak czy siak, były prezes „Stali Gorzów” ma pod górkę. Wszystko dlatego, ze „Katalog Komarnicki ‘2015” to propozycja dla klientów szemranych biur pośrednictwa kredytowego, którzy podpisując dokumenty o pożyczkę bez weryfikacji w BIK-u, decydują się na wszystko, faktycznie nie wiedząc ile będzie to ich kosztowało, ile będą spłacać i czy nie będą tego gorzko żałować.

Pewne jest, że zadowolony będzie właściel biura, mając w szufladzie weksel z napisem: „Przez cztery lata możecie mnie cmoknąć”.

Inaczej jest z Heleną Hatką. Jej wizerunek -a nie jej konkurentów- perfekcyjnie trafia w wyobrażenia wyborców okręgu gorzowskiego.

Ona sama kokietuje i mocno podkreśla solidne doświadczenie eksprezydenta Tadeusza Jędrzejczaka, ale gdyby porównać je z tym, które od 1998 roku sama zdobyła w Lubuskiem, to deklasuje konkurentów bezdyskusyjnie: pełnomocnik rządu do spraw utworzenia Lubuskiej Regionalnej Kasy Chorych, dyrektor generalny Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego, szefowa Narodowego Funduszu Zdrowia, wojewoda lubuski i wreszcie senator.

Piszący te słowa wielokrotnie ją krytykował, ale gdy przychodzi do rzetelnej oceny kandydatów, to nie można pominąć faktu, że jej przygotowanie jest bezdyskusyjnie najlepsze.

I co ważne – Pieńkowski, Komarnicki i Jędrzejcza,k mogą wykupić dziesiątki bilbordów i jeszcze więcej radiowo-telewizyjnych spotów, ale żaden z nich nie odwiedził w ciągu ostatnich 8 lat tylu miejscowości: proboszczów, wójtów, sołtysów, kół gospodyń wiejskich czy rad sołeckich, co H. Hatka. W świadomosci ludzi z terenu funkcjonuje tylko Elżbieta Rafalska i Helena Hatka, a potem długo, bardzo długo nic...

Problem Pieńkowskiego polega na tym, że niedostatecznie przekonał opinię publiczną – a nawet działaczy PiS – że startuje na serio. W powszechnej opinii kandyduje tylko dla promocji nazwiska, a jego marzeniem nie jest mandat senatorski, ale pozbycie się z lokalnego podwórka Rafalskiej – która zapewne zostanie ministrem – oraz Marka Surmacza. Inna sprawa, że elektorat PiS zna Helenę Hatkę, a o Sebastianie Pieńkowskim słyszał tylko w Gorzowie.

O wyniku tych wyborów nie zadecyduje Gorzów, ale region. Szkoda, ze nie rozumie tego Jędrzejczak, a zrozumiał już Komarnicki, rozumie od 8 lat H. Hatka, a uczy się tego S. Pieńkowski.


Senat trzeba zlikwidować” – to słowa W. Komarnickiego z 2011 roku, które wyjaśniają szczerość jego intencji, uczciwość oraz bezinteresowność. Bez komentarza...


Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Hardcorowo w Fabryczna 19

To rozmowa dla ludzi o mocnych nerwach: nie ma w niej żadnej struktury i tego wszystkiego, co w normalnych wywiadach być powinno. Poza dyskusją, tu nic nie było udawane, a całość,  to prawdziwa uczta dla ludzi potrafiących zachować dystans. Odczujecie smak ironii, usłyszycie dźwięk śmiechu, zobaczysz błyskotliwe spojrzenia. Ta rozmowa jest symfonią różnorodności, humoru i inteligencji. Ale uwaga! Nie wszyscy powinni to oglądać... Nazwisk nie wymienię...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...