Co z gorzowiankami w roli patronek ulic ? Doktor Rymar: Nie wystarczy sam pomysł i medialna wrzawa...
Konferencja o gorzowiankach w roli patronek ulic, to jeden z przykładów
alternatywy wobec powszechnej nad Wartą „biedadyskusji”
lub substytutu rozmów o ważnych tematach, jakim są modne w niektórych gorzowskich
środowiskach „konsultacje o konsultacjach”.
Choć mówcami byli ludzie z zupełnie innych bajek, a chwilami potrafili się
nawet grzecznie ze sobą nie zgadzać, to nie było momentu w którym ktokolwiek z
nich pozwolił sobie na rozjazd z głównym tematem. Było więc o historii, potrzebie
jej pielęgnowania poprzez upamiętnianie miejsc i osób, a także hołd dla zmarłej
twórczyni „Buziaków”.
Tak się wykuwa
w mieście nad Wartą nowa jakość w której różnić się można pięknie, nikt nie „strzela focha” - że ten lub tamten jest
stąd lub stamtąd - a odrębne opinie prezentuje się w sposób niezwykle
merytoryczny i kulturalny. Inicjatorem przedsięwzięcia był regionalista i
twórca internetowego fanpage’a „Gorzów Wczoraj” Mariusz Zbanyszek oraz gorzowski radny Grzegorz Musiałowicz, a głównym organizatorem i prowadzącą Katarzyna Miczał.
„Celem całej kampanii jest wywarcie
pozytywnego wpływu na władze miasta, by w procesie zmian nazewnictwa ulic,
wzięły pod uwagę także wybitne gorzowianki” – zagaiła Miczał, a jako
pierwszy głos zabrał uznany historyk, naukowiec oraz dyrektor Archiwum
Państwowego dr hab. Dariusz Rymar, który – co tylko nadało konferencji „pikanterii” – nie zgodził się z organizatorami,
że ulice Gorzowa koniecznie muszą nosić nazwy tutejszych mieszkańców. Zwrócił
tez uwagę, że w powojennym nazewnictwie mnóstwo jest bałaganu i przypadkowości.
„Ulica Czereśniowa jest w zupełnie innej
części miasta, niż ulica Wiśniowa, a przy Ogrodowej z trudem znaleźć ogród”
– argumentował.
Jego zdaniem,
nazwy ulic powinny być przede wszystkim praktyczne, ułatwiające komunikację, a
nie miejscem w którym wiesza się narodowych, czy innych bohaterów -
upamietnianie osób, to według dr Rymara argument drugoplanowy. Według niego, nazwa
ulicy powinna być przede wszystkim krótka, łatwa do zapamiętania i dobrze się
kojarząca, bo „raczej nikt nie chciałby
mieszkać przy ulicy Ofiar Oświęcimia”.
Jeśli już
upamiętniać, to z głową. „Nie wystarczy
sam pomysł i medialna wrzawa. Istotne jest też uzasadnienie oraz posiadanie
prawdziwego dorobku danej osoby, a w ogóle taka dyskusja nad kandydatem powinna
się odbywać nie wcześniej niż 5 lat po śmierci danej osoby, by oderwać ją od
bieżących emocji” – kontynuował dyrektor Archiwum Państwowego.
Nie mylił się
w tym co mówi, ani na jotę i z właściwą sobie błyskotliwą inteligencją, podawał
kryteria jakim powinny być poddane kandydatki na patronki ulic – nie wyłączając
z tego lustracji - ale jakby na po przeciwnej stronie, nie bez swoich
merytorycznych argumentów, stało dwóch innych mówców.
„Bardzo ubogo została potraktowana powojenna
historia Gorzowa. Okazauje się bowiem, że gorzowianie mają mniej szczęścia w
roli patronów ulic, aniżeli mieszkańcy niemieckiego Landsberga, a przecież mamy
wśród zmarłych wiele znanych i wybitnych osób” – perorował twórca „Gorzów
Wczoraj” Mariusz Zbanyszek, sypiąc z rękawa przykładami, a wśród nich tymi, że
swoją ulicę w Gorzowie ma m.in. niemiecka socjalistka Marie Juchacz która jako pierwsza w historii przemawiała w Reichstagu:
„Konia z rzedem temu kto ją zna”, a
pomnik posiada inna polityk lewicy i pisarka Christa
Wolff.
W oceanie
mądrych wypowiedzi oraz kunsztownie dobranych argumentów, nie można było nie
dostrzec wypowiedzi radnego Musiałowicza, który zbadał historię ostatnich 13
lat prac nad nazewnictwem gorzowskich ulic. Chociaż wydaje się to dziwne, fakty
nie pozostawiają watpliwości: na 68 złożonych przez ostatnie 13 lat propozycji,
zaproponowano tylko 4 kobiety, ale żaden wniosek nie przeszedł. „Odnosze wrażenie, że aby nazwać ulicę
nazwiskiem któregoś z mieszkańców, to musiałby on otrzymać nagrodę Nobla, statuetkę
Oskara, być autorem lektury lub wygrać jakąś bitwę” – argumentował, po czym
dodał: „Usłyszałem, że dziennikarka,
aktorka czy lekarka, to nie są odpowiednie osoby”.
Jak zawsze i
wszędzie, dużo ważył podczas konferencji głos uznanego przedsiębiorcy,
filantropa i społecznika Augustyna
Wiernickiego, który skoncentrował się na elementach tożsamościowych w
procesie nazewnictwa ulic. „Te nazwy powinny
sobą coś mówić, a także o czymś i o kimś przypominać” – skonstatował.
Podkreślił tym samym, że nie wystarczy być dobrym aktorem, dziennikarzem,
lekarzem czy pracownikiem, aby być uhonorowanym w roli patrona ulicy. Tym
samym, zwrócił uwagę, aby nie przesadzić z ideologizowaniem całego procesu. „Kluczowy jest pluralizm, by w żadną strone
nie przegiąć, a głównym kryterium wyboru patronek ulic, powinna być waga dobra,
jakie uczyniła dana osoba dla innych” – podsumował.
Konferencja
na temat historii oraz jej znaczenia w czasach współczesnych, nie byłaby w Gorzowie pełnowartościowa, gdyby zabrakło w
niej głosu cenionego w mieście regionalisty oraz twórcy Domu Historii Miasta Roberta Piotrowskiego.
To on
zaprezentował genezę nazw wielu ulic oraz miejsc dawnego i obecnego Gorzowa, a
także zaapelował, by podjąć starania w celu większej niż dotychczas
wizualizacji podobnych punktów. Zwrócił też
uwagę, że konkretne miejsca, to również sposób na komunikację miasta z
mieszkańcami. „Jest mnóstwo miejsc oraz
obiektów, którym nie da się nadać nazwy ulicy, ale trzeba je eksponować, bo
istnieją i warto by istniały także w przyszłości, w świadomości mieszkańców. Warto,
by w mieście zaczęły się pojawiać dawne nazwy poszczególnych miejsc” –
mówił.
Osobnymi
punktami konferencji były wystąpienia Grzegorza
Witkowskiego z Fundacji Kota Dziwaka, który zaprezentował swoje osobiste
doświadczenia i kontakty z niektórymi kandydatkami na patronki ulic, a także emocjonalny
wykład Jerzego Czerczaka pt. „Minione nie jest martwe”. Zmierzył się w
nim z trudną i skomplikowaną historią Christy
Wolff.
Gdy zakończyła
się intelektualna podróż w głąb historii miasta, a także niezwykle
konstruktywna dyskusja o jego najciekawszych postaciach, absolutnie genialny
popis artystyczny dał zespół „Buziaki”
oraz „Romani Ciercheń”. Szczególny
był występ pierwszy, bo dedykowany jednej z kandydatek na patronkę ulicy i
założycielce zespołu: Izabelli Szafrańskiej Słupeckiej.
A cichym
bohaterem całej imprezy był malarz Jerzy
Zgorzałek, który na co dzień uwiecznia na płótnie najbardziej urokliwe
miejsca Gorzowa, a ostatnio wydał arcypiękny album pt. „Gorzów w malarstwie pejzażowym” na który władze miasta nie wydały
nawet złotówki – bo łatwiej było w podejrzany i wątpliwy sposób,
przetransferować 150 tysięcy złotych do agencji reklamowej na przygotowanie
oraz promocję marki „Gorzów - w sam raz”.
Co ciekawe, przewodniczący Rady Miasta Sebastian
Pieńkowski w sposób „inteligentny inaczej” – a więc sobie właściwy - miał uzasadniać odmowę
wsparcia faktem, że w tytule albumu jest Gorzów, a nie Gorzów Wielkopolski.
Ciekawe, czy wypomni niestosowność w wydaniu ogromnej kwoty prezydentowi
Jackowi Wójcickiemu...