Gołym okiem widać, że rozum i
dalekosiężne myślenie, przestały mieć wpływ na kierunki rozwoju Gorzowa.
Bezkarnie można – a nawet trzeba – postawić tezę, iż „managment” Ratusza, o rządzeniu pojęcia nie ma, a powierzenie
władzy wójtowi z Deszczna i jego Ludziom dla Miasta, było gestem z kategorii
wręczenia dziecku brzytwy albo flaszki spirytusu, czy też wsadzenia głowy do
pracującej betoniarki. Chciałoby sie powiedzieć: „Nie czepiajmy się, sporo się dzieje i dajmy Wójcickiemu szansę”,
ale uciekający Gorzowowi pociąg o nazwie „Rozwój”,
nie pozwala na to i aż świerzbi wielu noga, by dać im kopa w dupę jeszcze przed
wyborami.
Efekt jest taki, że gdy z Zielonej Góry i Nowej Soli
dochodzą wieści o kolejnych inwestorach, w Gorzowie ludzie kiwają głowami ze
współczuciem dla samych siebie, że „lepsze
już było”, a z wyborem władz samorządowych jest jak „szałem zakupów” – nie warto ulegać pierwszemu wrażeniu.
Przez wiele ostatnich lat w zestawieniu miesięcznika „Forbes”,
miasto nad Wartą było klasyfikowane na miejscach od drugiego, do piątego - co
było wynikiem przyzwoitym - choć zawsze za Zieloną Górą. W ostatnim czasie są
to miejsca znacznie dalsze, choć Zielona Góra w kategorii do 150 tysięcy mieszkańców
od lat jest liderem, a w „Diagnozie
Społecznej” profesora Janusza
Czapińskiego, znalazła się na trzecim miejscu w kategorii miast o
najlepszej jakości i poziomie życia – zaraz za Poznaniem i Krakowem.
Słuszność obranego przez Zieloną
Górę kierunku rozwoju, potwierdza 12 pozycja tego miasta w rankingu „Forbesa” tzw. „Wschodzących
Gwiazd” - a więc miejsc atrakcyjnych dla biznesu - gdzie znalazała się obok
Częstochowy, Bielsko-Białej, Kielc, Olsztyna, Szczecina, Elbląga, a nawet
Radomia.
Celebrowanie ogonów samorządowych
rankingów, ma nad Wartą swoje „ikony”.
Położenie
nowej nawierzchni na drogach, to przedsięwzięcie podobno dla samorzadów średnio
trudne, bo wymaga średniej jakości fachowców, odpowiednich środków finansowych
i sprawę można zamknąć w kilka miesięcy.
Kiedy jednak w Gorzowie problemem są nawet takie działania - bo wszystkie
inwestycje drogowe realizowane są z ogromnymi opóźnieniami - nie powinien dziwić
fakt, że skuteczność kierowanego przez Agatę
Dusińską Wydziału Obsługi Inwestora i Biznesu owiana jest anegdotami, a
aktywność Miejskiego Rzecznika Praw Przedsiębiorców Katarzyny Koryckiej
przypomina potwora z Loch Ness – podobno istnieje, ale nikt go nie widział.
Skoro tak, nie ma co się dziwić, że lista błędów i zaniedbań prezydenta
Jacka Wójcickiego oraz jego zabawnej
„trupy” w postaci wiceprezydentów,
dyrektorów oraz prezesów m.in.: Artura
Radzińskiego, Radosława Sujaka, Ewy Hornik, Artura Czyżewskiego czy A. Dusińskiej, jest dłuższa niż książka
telefoniczna mieszkańców Pekinu, a dalsze powstrzymywanie się od śmiechu z
powodu ich aktywności przez urzędników merytorycznych, może szybko Urząd Miasta
zdziesiątkować.
Minimalizm, a właściwie „w
sam raz”, to określenia-klucze, które definiują okres ostatnich 26 miesięcy
rządów Marcina Kurczyny i jego „prezydencika”. Owa średniość, żeby nie
skonstatować „małość”, jest centralną
figurą układu, który organizuje miejską narrację. Koncepcja opiera się na dwóch
prostych założeniach: po pierwsze – im „mętniejsza
woda”, tym lepiej się w niej pływa; po drugie – nie ważne jak będzie, i nie
musi być dobrze, ale ma być inaczej niż chciał Tadeusz Jędrzejczak.
W poszukiwaniu winnych słabej pozycji miasta nad Wartą, koniecznie
trzeba zajrzeć do jednej z tutejszych kancelarii prawnych. To błyskotliwie
inteligentny Marcin Kurczyna, który obecnie pociąga w Ratuszu za wszystkie
sznurki, jest politycznie współodpowiedzialny za bałagan i niemoc
administracyjnego organizmu, który paraliżuje miasto i pozbawia go szans na
przyszłość. To on, a nie Jacek Wójcicki, nieformalnie decyduje o marnych kadrach
oraz parszywych politycznych koalicjach, nie wyłączając z tego decyzji o „ukatrupieniu” Ludzi dla Miasta.
Na odleglość pachnie pizzą z sycylijskiego Palermo, a
próbując zrozumieć wydarzenia w Ratuszu, w uszach brzęczą ludowe „songi” Luciano Berio. Tyle o środowiskach lubiących obdarowywać się
głowami zabitych świń.
Ale przecież ten prezydent Wójcicki jest taki miły – mówi wielu,
po czym głośno się zastanawia, dlaczego on i jego współpracownicy, są takimi
nieudacznikami ? Odpowiedź: bo proces słuchania innych, jest czynnością
niełatwą, wymaga pokory, skromności i skupienia – dzieje się tak nawet wtedy,
gdy mowa o najważniejszej osobie w mieście.
Kumulacja inwestycyjnych błędów, głupich – by nie
powiedzieć podejrzanych – zakupów budynków w centrum miasta, personalnych
pomyłek, braku wizji oraz nepotyzmu na niespotykaną dotychczas w Gorzowie
skalę, sprawiły, iż ostatnie miesiące są okresem, gdy triumfuje w mieście jedna
emocja – nostalgia za tym co było lub co mogłoby być, gdyby nie wejście „z deszczu pod rynnę z szambem”
Spierając się o to, dlaczego mieszkańcy Gorzowa dali się
oczarować „deszczniańskiemu wodzirejowi”
oraz jego przybocznym z LdM – co miastu nie wyszło na dobre i mocno zaszkodzi –nie
można zapomnieć o „klakierach” ze
środowiska mediów, biznesu oraz kultury. Do wyliczanki wielu zacnych nazwisk,
które dały się uwieść „Sokratesowi z
Deszczna”, dorzucić trzeba także wielu głupich i koniunkturalnych
urzędników, a także pracowników spółek, którzy licząc na szybszy „awans pod siebie” gotowi byli na zmiane
jakąkolwiek.
Inną „gangreną”
miasta są radni miejscy, którzy w zdecydowanej większości – ale na szczęście z bardzo pozytywnymi wyjątkami: od Marty Bejnar-Bejnarowicz i Grzegorza Musiałowicza, przez Jerzego Synowca, Jerzego Wierchowicza i Krzysztofa
Kochanowskiego, a na Patryku Broszko
oraz Grażynie Wojciechowskiej
kończąc – miasta po prostu nawet nie znają, traktując swoją aktywność w Radzie
Miasta jako dodatkowe źródło niemałych dochodów.
Reszta na powyższe zarzuty odpowiada: znam miasto, bo czytam i jestem aktywny w mediach. Brzmi nieprawdopodobnie, ale takie „odklejenie” od miejskich realiów, to wśród rajców żadna nowość. Miasto znają z okien swoich nędznych lub lepszych samochodów, pobytów w galeriach handlowych oraz dyskusji na sesjach i w mediach. Co ciekawe, w rankingu "Gazety Lubuskiej" gorzowskich radnych oraz ich frekwencji, zabrakło Marcina Kurczyny, a przecież nie jest tajemnicą, że ona nie powala.
Reszta na powyższe zarzuty odpowiada: znam miasto, bo czytam i jestem aktywny w mediach. Brzmi nieprawdopodobnie, ale takie „odklejenie” od miejskich realiów, to wśród rajców żadna nowość. Miasto znają z okien swoich nędznych lub lepszych samochodów, pobytów w galeriach handlowych oraz dyskusji na sesjach i w mediach. Co ciekawe, w rankingu "Gazety Lubuskiej" gorzowskich radnych oraz ich frekwencji, zabrakło Marcina Kurczyny, a przecież nie jest tajemnicą, że ona nie powala.
W tym kontekście nie dziwi, że zachowanie radnych w odniesieniu do wielu
ważnych problemów Gorzowa, przypomina postawę byłego prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego, któr ludziom nie dającym sobie w życiu rady, zaproponował, aby zmienili pracę i
zaciągnęli kredyt.
Marzy się taki dzień, w którym obecny prezydent Jacek
Wójcicki powie o pomyśle poprzednika: świetna idea, realizujemy i proszę o
wsparcie. Niestety jest odwrotnie i z każdym tygodniem gorzej, a im gorzej, tym
władza z Sikorskiego jest bardziej przewrażliwiona na swoim punkcie.
Paweł i Gaweł - Gorzów i
Zielona Góra. Trudne sąsiedztwo w jednym województwie, gdzie Winny Gród już
dawno we wszystkim prześcignął gród nad Wartą. Sporo kompleksów i zaniedbań, a
o wszystkim w kolejnym odcinku „Bagiński
mówi”, który emituje w sieciach kablowych oraz w Internecie TELEWIZJA
ZIELONA GÓRA:
TELEWIZJA ZIELONA GÓRA:
YOU TUBE:
https://www.youtube.com/watch?v=MZ1ZFu8wtAo&t=6s