W łańcuchu pokarmowym układów polityczno-medialnych zawsze panował
spokój i nikt nie chciał mówić o tym, że dziennikarze to wcale nie jest „czwarta władza”, ale rodzaj „kelnerstwa”. Nie dotyczy to wszystkich –
a właściwie niewielu, ale całość świadczy źle nie o mediach i dziennikarzach,
lecz o politykach. To nie politycy są ofiarami mediów, ale media ofiarami
polityków…
Rozmowa z ŁUKASZEM
CHWIŁKĄ, kontrowersyjnym dziennikarzem
gorzowskich redakcji.
N.W.: Dziennikarz to w tak małym
mieście jak Gorzów „czwarta władza” - która kreuje i decyduje, czy raczej - w
warunkach lokalnych kiepsko wynagradzany rzemieślnik, który musi dorobić na
boku i dłubie z numeru na numer, tekstu na tekst ?
Ł.Ch.: Skoro dziennikarze
dorabiają na boku, prowadząc chałtury albo „przyjmują wsparcie” za materiały,
to chyba nie jest to dowód na ich niezależność finansową. Panuje powszechne
przekonanie, że zarabiają tylko dziennikarze karmieni państwowymi pieniędzmi,
czyli publiczne radio i telewizja. Lub przynajmniej mają ten komfort, że
wypłata będzie cała i na czas. Jednak z tego, co mówi się na mieście, to chyba
też nie do końca prawda. Nie widziałem, żeby któryś dorobił się porsche czy
lamborghini. Powiedzmy, że to taka hiperbola.
N.W.: Bida z nędzą ?
Ł.Ch.: No trochę. Pracując
z gorzowskimi dziennikarzami, widziałem przecież jak się ubierają, czym jeżdżą
czy nawet jakich dyktafonów używają. To raczej nie jest szczyt luksusu i
prestiżu. Niektórzy latami używają „startych”, do granic możliwości
eksploatowanych magnetofonów i to nie dlatego, że są niezawodne, ale po prostu
ich nie stać na nowy. Jeśli z kolei pytasz o władzę, to z własnego
doświadczenia wiem, że jest złudna i krótkotrwała. Co z tego, że dzisiaj jestem
gwiazdą, bo odpaliłem newsa i kogoś udupiłem, skoro jutro nikt o tym nie będzie
pamiętać. Wydawca spóźni się z wypłatą, a ja gazetą z swoim nazwiskiem w
sklepie nie zapłacę.
N.W.: Uchodziłeś za
dziennikarza absolutnie „ponad” jeśli chodzi o merytorykę i odwagę, ale jednak
chodziły opinie, że piszesz teksty za kasę. To nie zarzut, to pytanie czy w
Gorzowie tak robi się dziennikarstwo i czy to standard, czy raczej tylko Ty
znalazłeś taki patent ?
Ł.Ch.: To nie jest żaden
patent. Dziennikarze i politycy, zawsze będą szli ze sobą ramię w ramię. Są na
siebie skazani. To tzw. naczynia połączone. Kiedyś opowiedziałem bratu, że
politycy płacą mi za teksty i wywiady. Wypalił, że jestem kelnerem. Na początku
nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale dzisiaj rozumiem to doskonale. Polityk
wymaga, zamawia i płaci, a ja mu podaje to w najlepszej formie - w takiej
jakiej oczekuje – jak kelner w knajpie.
N.W.: Ejże, to chyba
uproszczenie, bo politycy, którzy nie pełnią ważnych funkcji w regionie i
mieście, to wolą się jednak najeść za darmo ?
Ł.Ch.: To fakt, kilka
razy zmieniając talerze, by nie było widać ile jedli. Wracając do tematu. Dzisiaj
mam trochę żal do siebie, bo to jest trochę kurestwo. Sprzedałem się politykom,
którzy nie koniecznie byli tacy, jak ich opisywałem. Trochę rozmieniłem na
drobne. Chyba za mało brałem jak na polityczną dziwkę? Może mógłbym więcej,
jeśli tak to ile? Czy ograniczał mnie tytuł wydawnictwa, czy specyfika i
wielkość miasta? Wiem, że takich kelnerów jest więcej. Ktoś zawsze odmówi, bo
nie wypada. Nie szkodzi, pójdzie się gdzie indziej. Najlepsze, że w miejsce
„kogoś”, można równie dobrze wstawić „polityk, co „dziennikarz”.
N.W.: Politycy lubią płacić za
teksty ?
Ł.Ch.:.: Czy ty lubisz
płacić za coś, co twoim zdaniem ci się po prostu należy? Chyba nikt nie lubi.
Szczególnie politycy. Są to z reguły skąpi ludzie, nawet ci powszechnie
uznawani za bogatych. Płacą nie dlatego, że chcą, ale dlatego, że muszą.
Inaczej nikt by o nich nie wiedział. A brak miejsca w świadomości Pana X, czy
Pani Y eliminuje ich jako polityków. Jest jeszcze osobna grupa polityków.
Nazywam ich narcystycznymi zboczeńcami, bo dostają orgazmu na widok swojej
twarzy w telewizji czy w gazecie. Zresztą każdy zaspokaja się tak jak lubi, oni
najwyraźniej lubią patrzeć na siebie, nawet jeśli nie mają nic ciekawego do
powiedzenia
N.W.: Wiem, że nie wymienisz
nazwisk, ale może powiedz, którzy mieli największe parcie na media do tego stopnia
iż gotowi byli płacić wiele ?
Ł.Ch.: Nie wiem, ile to
dla ciebie wiele? Politycy płacili różnie. Jedni mieli wykupione miesięczne
abonamenty inni płacili za jednorazowe akcje, jak tekst czy wywiad. W gazecie,
w której pracowałem, czyli w 66-400.pl płaciło wielu polityków. Od zwykłych radnych,
na posłach kończąc. Sam byłem autorem ofert dla nich. To było zwykłe wciskanie
bzdur: kup polityku reklamę, to cię wyborcy zauważą. Byli tacy, co się na to
łapali. Płacili miesięcznie nawet po tysiąc złotych od głowy. Mieli za to
wywiad z narzuconymi przez siebie pytaniami i tekst w każdym numerze gazety,
każdy materiał oczywiście z pozytywnym wydźwiękiem. Kupowali wszyscy, ci z
PiS-u, SLD i PO. Tutaj nie obowiązywała legitymacja partyjna. Każdy chciał
podlizać się czytelnikom.
N.W.: Z tymi wszystkimi, to chyba
przesadzasz…
Ł.Ch.: Problemem zawsze
było rozliczenie takich wydatków. Wiadomo, że każdy poseł czy senator dostaje
co miesiąc pieniądze na prowadzenie swojego biura. Zawsze trzeba było wymyślić,
jak ten wydatek ma być nazwany. Ale byli też tacy, co faktury nie chcieli.
Otwierali portfel i wyciągali tyle, ile trzeba. Sprawa była załatwiona. Wójt
chce być w gazecie – płaci, radny lewicy dawno nie był w mediach – płaci, tak było
jest i będzie. Nasza gazeta upadła, a rynek nie lubi próżni. Będą następne,
które będą rolować polityków tak jak oni nas w kampaniach wyborczych. Ktoś się
oburzy tym co przeczyta, a za 5 minut poda, lub odbierze „pod stołem” co jego.
N.W.: Nie ma możliwości, by nie
padło jedno, ale podstawowe pytanie: Jak to było z tym „usiłowaniem pożyczania
od znanych w Gorzowie osób opowiadając o tym, że potrzebuje je dla Kamila
Siałkowskiego i Filipa Góreckiego” jak napisało w swoim oświadczeniu dwóch
dziennikarzy. Prawda czy fałsz ?
Ł.Ch.:.: Bzdura do
kwadratu. Większej nie słyszałem od momentu, gdy ktoś zarzucił mi, że niby wolę
chłopców. Polecam obu Panom, żeby odstawili leki. Jeśli nie, to równie dobrze
mogą udać się członkami PiS do Smoleńska szukać trotylu albo badać kąt złamania
brzozy. Jestem ciekaw jak miałbym to zrealizować, bo moja bogato rozwinięta
wyobraźnia nie sięga tak daleko. Pewnie najpierw doczepiłbym sobie obleśną
brodę, jaką nosi Kamil, i przybrał kilkanaście kilogramów, żeby go naśladować.
Potem, jeśli byłoby mi mało pieniędzy, to kupiłbym okulary i przybrał głupawy
wyraz twarzy, wcielając się w rolę Filipa. Tak by to chyba musiało wyglądać? I
zupełnie na marginesie, politycy, tudzież jak mówisz „znane osoby w Gorzowie”
mogą mnie lubić lub nie, ale moją twarz znają na pewno. Dlatego to się w ogóle
kupy nie trzyma. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy życzy mi dobrze i chce mnie
udupić. Domyślam się, kto stoi za tą mistyfikacją, ale póki nie mam dowodów nie
będę chlapał jęzorem jak ci dwaj.
N.W.: Dobra, zostawiam na boku
pożyczanie, bo to prywatna sprawa każdego człowieka i nawet jeśli rzekomym
wierzycielem są ważne osoby, to nikomu nic do tego. Czy można powiedzieć, że
świat mediów, gdzie dziennikarze - no może z wyłączeniem „Gazety Wyborczej” - nie
zarabiają dużo, wisi na pasku lokalnych polityków ?
Ł.Ch.:.: Czytałeś
zestawienie finansowe Urzędu Marszałkowskiego, z którego jasno wynika ile i
jakim mediom się płaci? To chyba zbędne pytanie. Politycy zawsze będą karmić
dziennikarzy pieniędzmi, szczególnie tych z mediów lokalnych. Oni są
najbardziej podatni na taką korupcję. Nie jest przecież tajemnicą, że za
materiał płaci się nie tylko w gazetach, ale też w prywatnych telewizjach.
Flagowa gorzowska lokalna telewizja ma przecież swój cennik: za wywiad, za
reportaż, a nawet za świąteczne życzenia. To nie jest tajemnicą. Jeśli ktoś
tego nie wie, to wypił za mało wódki „z środowiskiem”. Potem ludzie to oglądają
i myślą, że skoro ktoś jest w telewizji, to od razu jest mądry. A tutaj, ktoś
jest w telewizji, bo akurat ma taki kaprys no i pieniądze.
N.W.: No to ile można wziąć za taki tekst o Surowcu,
Kaczanowskim czy… ? Płacili gotówką czy w formie reklamy dla szefa ?
Ł.Ch.: Stawki były różne,
oczywiście zależne od zasobności portfela polityka. To trochę śmieszne
pieniądze, ale bywali politycy, którzy płacili np. 50 zł za wypowiedz do
tekstu. Przykładowo jest radny, który specjalizuje się sprawach społecznych.
Piszemy tekst w tym temacie, a on dzwoni, że chętnie dołoży do niego swoje dwa
zdania. Przyjeżdża do redakcji, rzuca pieniądze na biurko i karteczkę ze swoją
odręczną wypowiedzią.
N.W.: Błyskotliwie…
Ł.Ch.: Bez przesady.
Żenujące. To było nawet fajne, bo nie trzeba było się wiele napracować.
Brakowało tego, by przynieśli tekst do wklejenia na płycie, wtedy nawet nie
musiałbym przepisywać. Droższe były wywiady, bo wiadomo, rozmowa pewnie
zdominuje wydanie gazety, a do tego jest zdjęcie. Więc taki lans jest droższy.
Często gotówkę dostawał autor wywiadu, a nie ukrywam, że wywiady w gazecie
przeprowadzałem tylko ja. Byli tacy politycy, od których wydawca znany z
umiłowania do alkoholu dostawał butelkę wódki. Pamiętam zabawną sytuację: jeden
z najaktywniejszych w Twoim rankingu radnych (przez sympatię do niego nie
wymienię nazwiska) przekazał Maciejowi Zakrzewskiemu (wydawcy) butelkę 0,7 w
oficjalnej torebce miasta z logiem Gorzów-Przystań. Przystań na pięćdziesiątkę
chciałoby się powiedzieć.
N.W.: Jakiś „hardcore” ?
Ł.Ch.: Było tego sporo. Jednak największym prostakiem
jest ważny radny PO, którego reklamy były chyba w każdym numerze gazety.
Potrafił zapłacić fakturę za reklamę (i to z wielkim bólem), a następnego dnia
dzwonił do wydawcy i skomlał: „To, co jakiś wywiadzik ze mną teraz?” Mimo, że
akurat nic ciekawego nie robił, to dopytywaliśmy na jaki temat. Potrafił bez
zażenowania odpowiedzieć: „Byle co. Tylko zdjęcie nowe zróbcie, bo tamto już za
dużo razy szło”. Taka jest ta gorzowska polityka. Nie wspominając o tych, z
którymi trzeba było rozmawiać z obowiązku. To była dopiero przeprawa. Pogadaj,
zadaj pytania, które zrozumie, a potem przetłumacz jego odpowiedzi na język
polski, żeby biedny czytelnik cokolwiek zrozumiał.
N.W.: Rozstałeś się ze swoim
szefem w okolicznościach po których on rozsyłał oświadczenia, że „Łukasz Chwiłka
nie reprezentuje wydawnictwa”. Można było odnieść wrażenie, że to nie Kamil
Siałkowski czy Maciej Zakrzewski robili gazetę, ale pisał ją od początku do
końca Chwiłka. Więc w czym problem ? Kasa ?
Ł.Ch.: Maciej Zakrzewski
znany jest z wydawania różnych, dziwnych oświadczeń i zaświadczeń, wątpliwej
legalności, czym zresztą zajmuje się już Sąd Rejonowy w Gorzowie. Czasy, kiedy
byłem wolontariuszem już dawno minęły. Człowiek pracuje, by zarabiać, zarabia by
wydawać i taką filozofię wyznawałem. Jeśli po 12 godzin, starasz się, by każdy
przecinek był na swoim miejscu, znosisz humory wieśniaka, który nie dość, że
jest Twoim szefem, ale też kolegą, a potem dostajesz kilka banknotów o dziwnie
niskich nominałach, to jak masz dalej to ciągnąć. W tej gazecie pieniędzy nigdy
nie było, a już na pewno nie na czas. Zaświadczy, to każdy, kto choć na chwilę
tam zabawił. Poza tym wizja prowadzenia gazety, która zmieniała się z godziny
na godzinę nie dawała poczucia stabilizacji. Jeśli wydawca sam nie wie czego
chce, to kto miałby wiedzieć? Usłyszałbyś, że gazetę miał uratować np. „wzór na
dziwki”, uwierzysz? My dziennikarze czy dział reklamy byliśmy tylko wynajętymi
ludźmi. Szef miał mieć wizję i pieniądze, by ją realizować. W tej gazecie nie
było ani wizji ani pieniędzy. Były za to ciągłe problemy, wyłączone telefony i
wymyślane na prędce ściemy dla komorników, którzy hurtowo zajmowali konta
gazety. To było chore, że cały numer gazety leżał złożony, a wydawca modlił czy
drukarnia jeszcze raz uwierzy w bajkę o problemach z przelewem i dostarczy
gazetę. Z gazety odeszli wszyscy, nie tylko ja. Zostali bracia Zakrzewscy, ale
we dwójkę trudno robić gazetę, szczególnie jak jeden zna się tylko na robieniu
ślubnych zdjęć, a drugi na opróżnianiu butelki z wódką.
N.W.: Masz problemy osobiste ?
Ł.Ch.: Tak, razem z
autorem tego bloga uciekliśmy z zamkniętej terapii w szpitalu psychiatrycznym i
jutro podbijemy świat. Tak zupełnie serio, jedyne tabletki, które biorę, to te
od bólu głowy. Udzieliłem ci w miarę inteligentnych odpowiedzi na twoje
pytania, a to znaczy, że mój mózg jeszcze pracuje. Nie chodzę na terapię, nie
leczę się i nie biorę psychotropów. Ale z drugiej strony, nie wiem czy, mam ,
normalne życie. Jest dziwne, niepoukładane, często chaotyczne, ale je lubię, bo
się nie nudzę. Kiedyś miałem swoje uzależnienia, zresztą jak każdy kto smakuje
życia na 200% Mam to za sobą. Dzisiaj zamiast wciskać pieniądze do automatów i
obstawiać kolor na ruletce, obstawiam jaka będzie jutro pogoda. To
bezpieczniejsze i nie kosztuje. Poza tym dziwnie się czuje udzielając ci
wywiadu. Zawsze byłem po drugiej stronie, a dzisiaj jestem jak Ania Mucha,
która urodziła dziecko i biegnie z tym do tabloidów.
N.W.: Grubo, ale do tabloidu
prostemu blogowi daleko. Kończąc Łukasz, masz sobie coś do zarzucenia ? Wielu
Twoich interlokutorów Tobie ma wiele, nie w kwestii profesjonalizmu, bo tu
byłeś absolutnym asem, ale w temacie etyki ?
Ł.Ch.:
Nie chce wyjść na cynika, ale to przecież w biblii jest napisane: „Kto z was
jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Czy ja pracowałem w policji
i przyjąłem łapówkę od pijanego kierowcy? Nie, pracowałem w prywatnej firmie,
która wydawała gazetę, a ja lubiłem z kolei wydawać pieniądze. Pracodawca nie
płacił, to trzeba było sobie radzić. Przecież nie wziąłem tych pieniędzy z
czyjegoś portfela, ktoś mi je sam dał, co więcej - sam mi je zaproponował.
Myślisz, że przeciętny czytelnik rozróżniał za czyje pieniądze pisałem? Polityka
czy wydawcy? Uważam, że miał to gdzieś. Chciał informacji, newsa, czegoś czym
mógł podzielić się z sąsiadem. Ja mu to dawałem, więc proszę, nie pytaj o
etykę. Etyka i moralność pojawiają się wtedy, kiedy jesteś dziewczyną, masz 16
lat, zaszłaś w ciążę i nie wiesz, czy usunąć dziecko. Wtedy, to możesz myśleć
co jest etyczne, a co praktyczne. Pisanie jest fachem, za który chce się
dostawać wynagrodzenie. Nie było go z jednego źródła, to brałem z innego.
Mógłbym powiedzieć, że byłem do tego zmuszony sytuacją. Byłoby to proste
tłumaczenie. Takie zwalanie winy na innych jest przecież łatwe. Ale po co? Ktoś
powie, że jak to, przecież obowiązuje mnie jakaś karta etyki mediów, spisana
przez zgromadzenie osób o ponadprzeciętnych dochodach, które żyją w całkiem innych
realiach. To ja odpowiadam. Takie zasady dobre są dla dziennikarzy, żyjących
gdzieś tam w stolicy. Zarabiających sporo, dostających wypłatę na czas. Jak
staniesz przed wyborem: wywalenie z mieszkania nie płacenie czynszu czy
napisanie, że jeden, czy drugi jest dobrym człowiekiem, choć może to być nie do
końca prawdą. Co wybierzesz?
N.W.: ...nic , po prostu cenię to, że powiedziałeś coś, co wielu dziennikarzy mówi nieoficjalnie od zawsze...