Przejdź do głównej zawartości

Jak wykąpać się w politycznym błocie i być czystym ?

Wszyscy marzą o kampaniach wyborczych bez „chwytów poniżej pasa”, tak jak każdy facet marzy o kobiecie o wspaniałych kształtach, która nad ranem nie ucieknie. Co zrobić, by w kampanii nie uciekły zasady i przyzwoitość ? Być cholernie i do szpiku kości brutalnym oraz bezwzględnym ! Najpierw dla siebie, a dopiero później dla innych. Jeśli proporcje przybiorą odwrotną kolejność, to już po kandydacie...
Sądzę, że nie ma czegoś takiego jak „brudna polityka”, podobnie jak nie powinno się mówić „mokra woda” czy „gorący ogień”. Jeśli przyjąć za Nicolo Machiavelli, że „władzy nie zdobywa się z różańcem w ręku”, to wybór najlepszych polityków musi być konsekwencją nie tylko merytorycznego dyskursu, ale także starcia dokonań, charakterów oraz porównania skłonności do bycia słabym, a może nawet przykładów bezeceństw. Walka o godne miejsce na Agorze musi być pochodną wykazania umiejętności o bycie lepszym niż przeciwnik, a mówienie o „pokojowej kampanii”, to w rzeczywistości życzenie sobie tego, by po słonecznym dniu, nigdy nie zapadła noc.
Inna sprawa, że o „czystych kampaniach” mówią najczęściej ci, którzy szykują najciekawsze „atrakcje”, bo prawda od dawna jest taka sama: łakomczuch wytyka innym, że dużo jedzą, a pijak twierdzi iż wszyscy dookoła nadużywają alkoholu. Starcie poglądów i osobowości, to walka o swoje, a więc – tu za Arystotelesem – „troska o dobro wspólne”. Inaczej mówiąc – polityka jest brudna tylko wtedy, gdy służy uprawianiu prywaty, rozkradaniu dobra publicznego, a także niszczeniu słabszych i bezbronnych.
Gdy kłócą się silni politycy, wytykają sobie życiowe błędy, wzajemnie się atakują oraz przejaskrawiają różnice – podkreślając kto jest lepszy, a kto gorszy – zyskuje społeczeństwo. Wyciągając na siebie przysłowiowe „haki”, jeśli nie jest to nieprawda, prowokacja lub kłamstwo, pokazują prawdę, której w „czystej polityce” jest niewiele.  
W tym kontekście u progu kampanii wyborczej, na kilka dni przed ostatecznym zarejestrowaniem kandydatów, warto wiedzieć, co zrobić lub czego nie zrobić, aby choć trochę zminimalizować skutki tego, co za kilka dni stanie się w lubuskiej polityce standardem: zagrywek „poniżej” i „po bandzie”. Ktoś powie, że takie postawienie sprawy jest nieetyczne i do szpiku kości cyniczne, ale piszący te słowa – wcale nie utożsamiając się z logiką wyborczych wydarzeń – doskonale wie co konstatuje, bo sam doświadczył wszystkiego: pierwszej strony w „SuperExpresie”, prokuratorskich oskarżeń i sądowych procesów. Dziś jest czysty w kartotekach, bez zarzutu, a przede wszystkim - silniejszy niż kiedykolwiek. Poniższe wskazówki mogą więc być przydatne: by zrozumieć autora lub skutecznie się przed nim bronić, bo tego wymaga zasada Fair Play...

1. Trudno winić piekarza, widzącego konkurenta zza rogu, który miesza mąkę starą ze świeżą, że opowiada o tym wszystkim dookoła, chcąc doprowadzić do zdemaskowania oszusta.
                Warto więc zrobić sobie kompleksowy rachunek sumienia, takie „rozminowanie terenu” po którym chodziło się w przeszłości, zanim na „miny” i „samowybuchy” trafią lubuscy dziennikarze.  Będąc w polityce od lat łatwo o poczucie fraternizacji, ale lata płyną, a dziennikarze się zmieniają. Łatwo więc o takiego, co z jazdy po pijaku Jana Kaczanowskiego zrobi sensację, a zapomni o lewym stypendium w Fundacji PWSZ Mirosława Rawy. Jedno jest pewne, świat mediów jest coraz bardziej płaski i gorzowscy dziennikarze w niczym nie ustępują kolegom z Warszawy. 
             Inaczej mówiąc – każdy kandydat na prezydenta lub radnego ma swojego „trupa” w szafie, którego jeszcze nie widać, ale wszyscy o nim słyszeli. Warto go wyciągnąć, ubrać w garnitur i dać się z nim zaprzyjaźnić wrogim dziennikarzom, zanim oni sami spotkają go po pięciu piwach w „Santa Fee”.   
                Słowo „Bez granic” dzisiaj nic nie znaczy, ale gdy dziennikarz dotrze do informacji o 150 tysiącach marek i dołoży do tego 700 tysięcy złotych z pewnej fundacji, to afera gotowa. Może więc lepiej bombę rozbroić, zanim zmiecie z powierzchni ziemi Ireneusza Madeja.
Wiara w lenistwo dziennikarzy może nie wystarczyć, bo zawsze znajdzie się ambitny blogger lub facebookowicz, który opublikuje to, czego nie dotknęli inni. Marysia Sokołowska żyła sobie spokojnie aż do czasu, gdy wygranęła premierowi Donaldowi Tuskowi, że „jest zdrajcą”. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to iż z jej „szafy” wystawał „trup” antysemityzmu. Media szybko odkryły jej internetowy wpis, który przekreślił modową karierę na wieki: „Żydzi sami ładowali się do pieców w obozach i rozpijali”. Zanim zacznie się kampania samorządowa, ruch – lub też ruchy – są po stronie kandydata. Później jest już zbyt późno, a jeśli do winy lub udziału w jakimś „bezeceństwie” kandydat nie przyzna się sam, to później wszystko zostanie wyolbrzymione i urośnie do monstrualnej rangi potwora z Loch Ness.

2. Idąc na basen, nie można mieć żalu, że zostanie się ochlapanym. Wchodząc do wody, trzeba się liczyć z „podtopieniem”, a jak slipy będą miały słabą gumkę, można zostać obnażonym z gołym tyłkiem na wierzchu.  
                Aktor na scenie nie może mieć żalu o to, że jego występ nie wszystkim się podoba, a niektórzy nie chcą, by grał tą lub inną rolę. Można sobie pomyśleć: „O co im chodzi ? Jestem przecież spoza partii i nigdy nie byłem aktywny, a wszyscy się do mnie czepiają”. Takie są reguły gry i naiwniactwo jest najmniej wskazane. Kandydatowi dostanie się za wszystko – od głupoty z wynajmem kilku metrów kwadratowych na nieistniejącą partię – jak w przypadku Marka Surmacza, a na interwencjach w sprawach ojca swojej dziewczyny zatrudnionym w Urzędzie Miejskim – co uczynił Jacek Wójcicki, kończąc.
                Lepiej zawczasu powiedzieć o tym, co dziś jest niewygodne, niż później się z tego tłumaczyć. Dziennikarze i przeciwnicy słusznie czekają na chwilę słabości, a kiedy uda im się rozeznać ich genezę, to rozgrzebią ją patykami. Można okazać dystans do swojej osoby -bo błędy popełnia każdy- ale nie można z tego uczynić głównego przekazu: przyznać się do błędów - tak, zrobić z błędów główny przekaz – nie. 
              Lepiej jednak bić się w piersi, niż rozdawać ciosy na lewo i prawo. Szybko można się skompromitować i trafić do „zamrażarki” jak red. Zbigniew Bodnar z Radia Zachód. To dopiero otwarcie wrót Piekła: ktokolwiek będzie rządził, dziennikarz publicznej stacji będzie obsługiwał mniej ważne imprezy. Blizny walki za „Solidarność”, która właśnie się skompromitowała, będzie nosił do emerytury.

3.  Media regionalne i społecznościowe kreują dziś rzeczywistość, która w kilka minut może mieć większy oddźwięk niż news w głównym wydaniu „Wiadomości”. Trudno winić dzienikarza, że chce być sławny. Może lepiej pomóc mu takim zostać.
                Mając „za uszami” nie da się ugrać całej całej stawki, ale można chociaż odwrócić od siebie uwagę. Kiedy kandydat wie, że „trup” został kupiony jako imprezowy partner i nie stanie się bohaterem „Gazety Lubuskiej”, „Gazety Wyborczej” lub blogu Nad Wartą, warto zamienić role i stać się dziennikarskim partnerem. Dziennikarz jest rozliczany nie tylko z tego co napisze, ale także z tego co do redakcji przyniesie: tematów, newsów, informacji o osobach, a także możliwości nagłośnienia tytułu w kontekście krzywdy kogoś innego.
                Lista informatorów lubuskich dziennikarzy nie składa się tylko z ludzi zakompleksionych, którzy komuś czegoś zazdroszczą i chcieliby ich „udupić”, ale także tych, co sławnymi dopiero chcą zostać. Nie warto donosić na swoich, bo to szybko wyjdzie i kandydat straci szacunek nawet u odbiorców informacji, ale mając informacje o przeciwniku, lepiej ją „sprzedać”, zanim uczyni to kolega. W przeciwnym razie, za tydzień kolega informator stanie się głównym cytowanym w innej sprawie i będzie to zapewne jakiś sukces. Warto z dziennikarzami grać uczciwie: czyli nie kłamać, nie ściemniać, nie koloryzować, ale dać jak najwięcej gotowego materiału. Dziennikarz się odwdzięczy i to może tydzień przed wyborami.
                Podkręcać dziennikarzy e-mailami, SMS-ami i wiadomosciami na Facebooku ? Bez sensu, to strzał we własne kolano – odczytają, przemyślą i wyciągną własne wnioski, ale sama korespondencja będzie sygnałem, że nie jest tak, jak powinno być. Dziennikarz tego nie powie i nie napisze, ale już z kolegami odpowiednio skomentuje, a kandydat okaże się prędzej czy później nieużyteczny i głupi.
Najwazniejsze to jednak nie gniewać się na media, komentatorów, bloggerów i publicystów. Mądrość polega na gniewaniu się przez kilka minut, a później przyjęciu strategii: „Dziś Barański mnie skrytykował, ale wiem co mu leży na sercu i następnym razem, to pewnie mnie pochwali”. Mówiąc krótko, trzba pamiętać o jednym: dzisiaj mnie skrytykowali, ale jutro jak się postaram to pochwalą. 
I najważniejsze: kiedy do kandydata dzwoni dziennikarz w sprawie działki, zwolnienia z pracy trzy lata temu, jazdy po pijaku lub skargi sąsiada, to zapewne zna już odpowiedź. Tu lepiej nie kręcić.

4. Gdy młynarz został skrzywdzony, powiedział wprost: „Są jeszcze sądy w Berlinie !”. Politycy też mają swoją wytrzymałość i gdy brakuje im „instancji” – nawet nie mając racji lub mając świadomość iż ciężko będzie ich rację udowodnić –odgrażają się sądami. Bardzo dobrze, bo dbałość o praworządność jest rzeczą cenną, ale nie dla osoby aspirującej do publicznej funkcji ...
                ...bo nie ma niczego gorszego dla polityka lub kandydata na polityka, niż wygrać sprawę sądową z dziennikarzem. Przykład Marka Surmacza – triumfującego nad Robertem Surowcem, czy Grażyny Wojciechowskiej nad M. Surmaczem, to przykłady sytuacji, gdy nikt by nie pamiętał o co chodziło, gdyby nie ich procesy. Dziś wszyscy wiedzą, że Surowiec miał proces z „ubezpieczeniowymi wałkami” w tle, a Wojciechowska jeździła za darmo miejskimi taksówkami, bo to i owo „komuś załatwiła”. Nie inaczej marszałek Elżbieta Polak – odgraża się procesami posłom i szefom organizacji związkowych, a każdy kolejny list od jej prawników budził odruch politowania, ale nie szacunku.
                Lekcję klasy w tym względzie pokazuje prezydent Tadeusz Jędrzejczak – opluwany przez wszystkich i na wszystkie sposoby – a także Bożenna Bukiewicz i Tomasz Mozejko. Oskarżeni zostali o korupcję, prokuratura sprawę umorzyła, a oni po prostu zamilkli: nikt nie więc  nie pamięta już, że sprawa była, o co w niej chodziło i jak się zakończyła.
                Facebook oskarżeń oraz inwektyw dostarcza na co dzień mnóstwo, ale ciąganie uczestników portalu społecznościowego po sądach, to pierwszy krok do utraty znajomych i posłuchu w ogole. Wygrasz w sądzie ? Nie jesteś tego pewien, a nawet nie masz gwarancji iż pozew zostanie przyjęty. Pozostaje jedna ważna lekcja: nie przejmować się wpisami, ignorować hejterów i nie powtarzać społecznościowych „newsów”.
                Polityczna aktywność na Facebooku może pomagać, ale wdawanie się w dziwne dyskusje, to tworzenie iluzorycznego i wewnętrznego przekonania, że ktokolwiek - oprócz zainteresowanego – wie o co chodzi i jest to dla niego ważne. Bez sensu, bo rzecz dotyczy 200, a może 300 osób, ale nie jest to liczba dla której warto się kompromitować. Facebook, to ważny środek komunikacji z ludźmi, ale nie cel sam w sobie.
Co zrobić z intruzem, który wiecznie „hejtuje” ? Lepiej go zablokować i usunąć ze znajomych, aniżeli dawać innym szansę na spotkanie z debilem. „Zoo Sfarii” jest położone dostatecznie blisko, by nie musieć znosić „dziwolągów” na własnym profilu.

5. Maruderstwo, że inni są lepsi, jest dobre podczas wykładów Uniwersytetu III Wieku, ale nie w polityce. Jeśli kandydat potrafi obiektywnie ocenić siebie i wyciągnąć własnego „trupa” z szafy, to nie ma powodów, by nie sięgał do szafy konkurenta – bo tam na pewno coś jest. Gra ma wynik zero-jedynkowy: jeśli nie ty jego, to on ciebie...
...bo też polityka, to jeden wielki „Folwark zwierzęcy”, gdzie o dobro stada chcą dbać najlepsi. Można się na to zżymać, ale założenie jest takie: w kampanii brutalni są i powinni być wszyscy, ale w trosce o dobro wspólne konieczna jest łagodność.  Jest więc jak w Talmudzie:  „Gdy twój sąsiad chce cię zabić, wstań wcześnie rano i zabij go pierwszy”.
Można tego nie zrobić lub po prostu się nie bronić, ale świadomość faktu iż będzie się bitym, bo chciało się wejść na scenę publiczną, to podstawowa zasada instynktu samozachowawczego w kampanii wyborczej. Tu sąsiad staje się zazdrośnikiem, szwagier przeciwnikiem, a koledzy w pracy kalkulują: „Zostanie radnym, będzie miał wolne, nie zwolnią go z roboty, bo ma ochronę i jeszcze ta dieta”.
Będą sytuacje, gdy kandydatom oberwie się sprawiedliwie, ale ataków niesprawiedliwych też będzie sporo. Warto więc potrenować i przygotować się. Na co ? Starndard jest opracowany: na najgorsze! Na przykład na to, że będąc rzetelnym pracownikiem jest się namiętnym internautą, który zaniedbuje pracę, bo jest aktywny w sieci. Na przykład na to, że członek rodziny odsiaduje wyrok sądowy, a sąsiadka napisała na kandydata kilka powiadomień na policję, bo mieszka bez meldunku. Wszystko zostanie wyolbrzymione i zostanie przedstawione w Radiu Gorzów lub na jakimś portalu z okropną częstotliwością.
Może to lekcja bezwartościowa, ale może komuś pomoże, a innego ostrzeże. „Trupa w szafie” ma każdy, jeden jest mniejszy, a inny większy, ale nawet ten najmniejszy urośnie wtedy, gdy aspiruje się do funkcji publicznej. „Nigdy nie kłamiemy tyle, co przed wyborami i po polowaniu” – powiedział były francuski premier Georges Clemenceau, a autor na użytek własnego „wyciągania trupa z szafy” mógłby dodać: ...i po seksie, bo wszyscy opowiadają, że był dłuższy i lepszy. Nikt jednak, oprócz autora, nie ma fotograficznych dowodów..
Wniosek z lekcji ? Po kampanii wyborczej swoich konkurentów kandydaci spotkają na ulicy lub w sklepie. Warto postępować tak, by nie musieć przechodzić na drugą stronę ulicy lub chować się pomiędzy półkami.

 ROBERT BAGIŃSKI

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...