Przejdź do głównej zawartości

Maszynista na koniu w gotowości...

Granica pomiędzy entuzjazmem i naiwnością jest bardzo cienka, a w przypadku ambitnego wójta Deszczna aż nadto widać, że entuzjazm - jest udziałem szczerze popierających go działaczy obywatelskich, a naiwność – to w tym ciekawym „spektaklu” jego osobista rola. Chciałby stawiać wymagania gorzowskim politykom, ale zwiazkowo-partyjno-gospodarcza „żulia” ma względem niego tylko jedno wymaganie: ma jej pomóc choć zbliżyć się do władzy...
...którą ona sama postrzega jako „dojną krowę” i miejsce realizacji osobistych aspiracji finansowych. Samemu Jackowi Wójcickiemu, któremu trudno odmówić dobrych intencji, wyznaczyli skormną pozycję „caporegime”, a nawet „capo bastone”, który może czuć się ważny, ale jednak istnieje tylko na chwilę i w określonym celu. Poklepują go po plecach, komplementują i podkreślają walory, ale tylko do czasu aż będzie już niepotrzebny.
 Tutaj należy zaznaczyć, że Gorzów potrzebuje każdego, kto chce być bardziej aktywny - daletgo wójt Wójcicki powinien być przywitany serdecznie oraz z życzliwością - ale nie po to, by utorować drogę do władzy zdemoralizowanym i zepsutym ludziom, którzy ostatnie kilkanaście lat zajmowali się tylko sobą, a problemy mieszkańców interesowały ich w takim zakresie, w jakim mogli z tego mieć coś dla siebie.
Sympatyczni ludzie namówili mnie długimi rozmowami, ale też przekonali działaniem, że z takimi fantastycznymi ludźmi jesteśmy w stanie zmienić to miasto” powiedział dzisiaj podczas konferencji prasowej na której ogłosił swój start w wyborach, gdzie o funkcję prezydenta Gorzowa będzie konkurował z prezydentem Tadeuszem Jędrzejczakiem, Markiem Surmaczem, Krystyną Sibińską, Ireneuszem Madejem i Rafałem Zapadką.
Jest zdolnym samorządowcem o dobrych intencjach, ale nie faworytem, a w dodatku nie rozumie, że w kampanii wyborczej pełni jedynie rolę „zająca” i „narzędzia” w rękach „ziemian” spod znaku Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Ziemi Gorzowskiej. Mają ochotę na posady, przetargi, przekręty, promocyjne zlecenia dla portali internetowych, czy wreszcie interesy na miarę tych, które realizował „socjolog z zacięciem do obrotu nieruchomościami”, a które - w duchu katolickich wartości -pogrążyły finansowo co najmniej kilkanaście osób w mieście.
Sam Wójcicki chciałby zapewne dobrze i  godzien byłby uważniejszej uwagi oraz słuchania, gdyby miał jakiekolwiek szanse wejścia do drugiej tury, ale w obecnej sytuacji, stał się jedynie pomocnikiem gospodarczo-związkowo-partyjnej „żulii”.
Przedstawiciele tego środowiska nie kryją zresztą entuzjazmu. „Ja się bardzo cieszę, że podjął decyzję o kandydowaniu, bo będzie na niego głosować część elektoratu obecnego prezydenta. Ludzie od Irka Madeja są zadowoleni” – skonstatował w Radiu Gorzów Jarosław Porwich i trudno mu odmówić racji, bo im więcej Wójcickiego w kampanii, tym większa szansa na to, że Ireneusz Madej będzie miał w wyborach trzecią pozycję, a w drugiej turze będzie można się dogadać z Krystyną Sibińską lub Markiem Surmaczem.
 Inaczej mówiąc – tu nie chodzi o dobro miasta, ani nawet pomyślność wójta Deszczna i wspierających go w wyborach szczerze i dobrze życzących mu działaczy komitetu „Ludzie dla Miasta”, ale podział łupów i odsunięcie od władzy prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka. Pleniąca się w Gorzowie „antyprezydenckość” wyrasta bowiem z mafijnej koncepcji podziału miasta na strefy wpływów i wygląda to mniej więcej tak: ci od „ziemian” biorą spółki i większe przetargi na których można wycisnąć procenty dla kolegów, „platformersi” leczą kompleksy jako wiceprezydenci i dyrektorzy wydziałów, a cała reszta – zaczynając od nietrzeźwej „Solidarności”, przez komunistów z PZPR, po Kościół – dostaje stanowiska dla swoich: aktywistów, ministrantów oraz tych, którzy nie mają kwalifikacji do czegokolwiek innego.
Gdyby zarządzanie miastem, regionem lub państwem było jedynie kwestią słów i gestów, uśmiechania się i robienia dobrego wrażenia, marketingowych trików oraz bycia sympatycznym, to Jacek Wójcicki powinien zostać nie tylko prezydentem Gorzowa, ale nawet premierem, a w dodatku nie dziś, lecz kilka lat temu. Niestety miasto to nie jest – jak sam mówi: „Tylko trochę większa gmina”.
Może powyższe umiejętności, pomogą mu w wyjaśnieniu mieszkańcom Gorzowa, dlaczego przez ostatnie tygodnie działał głównie na szkodę miasta, którego teraz chce być prezydentem: chciał wypowiedzieć porozumienie komunalne, „naciągnął” medialnymi awanturami budżet miasta na ponad 100 tysiecy złotych na „Kartę Mieszkańca Deszczna”, przechwalał się iż Deszczno jest lepsze do inwestowania niż Gorzów, deprecjonował miasto w okresie sprzed uniewinnienia prezydenta Jędrzejczaka w „aferze budowlanej”. W dzisiejszych wypowiedziach  było więcej wody niż w Morzu Bałtyckim...
Dlaczego kandyduje ? Tego nie zrozumie raczej nikt, ale jego kolelejową alegorię warto zacytować: „Zrozumiałem, że kiedy pociąg w postaci Gorzowa ciagnie za sobą wagoniki w postaci gmin, to spowalnia to, te wagoniki tak samo spowalniają i nie da się współpracować na dotychczasowych zasadach” – mówił podczas konferencji prasowej. Co z hipermarketami, lądowiskiem i wieloma innymi rzeczami, które w mediach obiecywał, a które nigdy nie zmieniły się w czyny ? „Można konia przyprowadzić do źródła, ale nie zmusimy go, żeby się napił” –odpowiedział na pytanie dziennikarki Radia Gorzów.

To fakt, koń jaki jest – każdy widzi i nie jest to „czarny koń”. Szkoda tylko, że dosiądą go ci, którzy później dadzą mu sporego kopa. Będzie bolało, a media będące dzisiaj jego stronnikiem, będą utyskiwać, że jest do niczego. Szkoda również tych, którzy go wsparli...

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...