Przejdź do głównej zawartości

Wybory w Gorzowie: wziąć łupy i odrąbać coś Jędrzejczakowi

Pięciu kontrkandydatów urzędującego prezydenta ma sporo zalet i jedną podstawową wadę: żaden z nich nie nadaje się do pełnienia funkcji, ale wszystkich łączy chęć zdobycia władzy. Chciałoby się napisać, że gorzowska polityka, to orwellowski „Folwark zwierzęcy”, ale to bardziej „psia wystawa”, gdzie liczy się wszystko – od koloru grzywki, przez umiejętność zatańczenia, po wiejski rodowód – ale nie życiowy dorobek oraz kwalifikacje. Wyjątkiem jest kandydat PiS-u, ale on sam widzi siebie gdzie indziej...
...bo taplanie się w jednym błocie z „wypindryczonymi” suczkami oraz cnotliwymi samczykami, jest grubo poniżej jego poziomu. Polityczne „yorki” i „shih tzu” dobrze się prezentują, ale jak przychodzi co do czego, to trzęsą się bardziej niż pokrywka od ziemniaków.

Nie jest prawdą, że pięciu kontrkandydatów walczy o prezydenturę z tym szóstym – Tadeuszem Jędrzejczakiem. Oni najpierw walczą ze sobą, a dopiero później o pozycję drugą, trzecią i może jeszcze czwartą. Czterech kandydatów, w tym dwóch partyjnych: Marek Surmacz i Krystyna Sibińska, a także dwóch bezpartyjnych: Jacek Wójcicki i Ireneusz Madej – reprezentują podobne środowiska: oderwanych od realiów idealistów, odrzuconych, zakompleksionych, głodnych „lewych przetargów” oraz  mających świadomość, że biologii nie da się zatrzymać, a skoro nie dało się nic osiągną przez pięćdziesiąt kilka lat, to za cztery lata może być jeszcze trudniej.

Teoretycznie piłka jest po stronie wójta wsi Deszczno Jacka Wójcickiego, który ostatnio w celu pozyskania poparcia „smalił cholewki” nawet do Władysława Komarnickiego, ale jego zaplecze, to niestety mieszanka młodych idealistów oraz cynicznych przedsiębiorców z tytułami architektów, których projekty były dotychczas na tyle „dupne”, że nie kwalifikowały się nawet do oglądania.

Tym ostatnim brakuje też obycia i zapominają, że polityka to „waga ciężka”, gdzie o środki i pozycję dla miasta trzeba grać ostro, bez skrupułów i „po bandzie”, a liczy się nie tylko uśmiech i twarz niemowlaka, ale przede wszystkim – pozycja, znajomości na najwyższym strzeblu oraz wiedza. To jednak dużo więcej niż latanie za koszykarkami, klepanie ich po tyłku oraz „dominikańskie spory” o liczbie diabłów w wiejskich widłach lub roli prądocińskiego kurczaka w kształtowaniu „kultury gdakania”.

       W sierpniu tematem numer jeden był I. Madej, a wrzesień zkończyliśmy J. Wójcickim. Kandydata o charyźmie mopa zastąpił inny - o charyźmie plastusia.

To i tak lepiej, niż wśród kandydatów „miastowych”. Tutaj, niczym wśród afrykańskich szamanów w odniesieniu do albinosów, obowiązuje prosta zasada: „okaleczenie” prezydenta Jędrzejczaka -choćby delikatnym kłamstwem lub pomówieniem- ma im dodać siły i nadzwyczajnej mocy. Motywacja ? Niemożliwe, by ktokolwiek bez pomocy Diabła rządził 16 lat i w dodatku odnosił sukcesy. Krajowa wykładnia prawd opozycji brzmi mniej skomplikowanie: jak Jędrzejczak będzie „kuśtykał”, to oni będą szybciej chodzić.

 Póki co, ci którzy „kopali grób” Jędrzejczakowi, dają sobie radę, bo nie od dziś w Gorzowie wiadomo, że oprócz „kopania”, potrafią także świetnie „grabić”. Szkoda, że głównie pod siebie. Na ironię zakrawa fakt, że pod hasłami „odpartyjnienia miasta” do samorządu próbuje wrócić najbardziej mroczna postać gorzowskiej polityki Arkadiusz Marcinkiewicz. To dobrze, bo świat nie składa się tylko ze zdrowych, a były polityk ZChN, PiS i PJN, to przykład „gangreny”, która toczy gorzowską politykę od dawna. 

Nie dziwi więc, że jedyny uczciwy, zasłużony i bezinteresowny działacz tego środowiska Zenon Michałowski, dał sobie spokój i popiera J. Wójcickiego. Cokolwiek o Michałowskim nie napisać, to jest w mieście ostatnim, któremu zależałoby na zaszczytach, splendorach i gospodarczych wpływach.

Wiadomo jednak, że w polityce wygrywają nie „grzeczni chłopcy” i „cnotliwe dziewczyni”, a tym bardziej dygotające ratlerki w stylu „yorków” i „shih tzu”, ale głodne buldogi. Polityczny sukces jest dla wygłodniałych wilków, a nie lansujących się pięknoduchów. Używając metafory restauracyjnej: pierwsi siedzą przy nadwarciańskim stole, a reszta jest tylko w menu. Mowa o M. Surmaczu i K. Sibińskiej, którzy – mimo różnic płciowych i partyjnych – są bokserami wagi średniej, a nawet ciężkiej. Oni jako jedyni wiedzą, że prezydentura jest poza zasięgiem, ale to może być ich bój ostatni.

        Oboje mają też problem: Surmacz – Madeja, a Sibińska – Wójcickiego. Co zrobią ? Zaplecze nie próżnuje.

Ekswiceminister Surmacz wie o przewinieniach konfratrów kandydata Madeja więcej niż on sam, a w gruncie rzeczy zbyt wiele, by w okolicach 11 listopada nie eksplodowała w mediach „bomba”, podobna do tej, co zmiotła z ziemi znanego producenta schodów. Można tylko podejrzewać, że nomenklaturowo-biznesowy salon zamieni się wówczas w „staw pełen fekaliów”, a mir nieskazitelności zamieni się w coś na kształt rozgniecionego pomidora: czerwonego i wyglądającego brzydko.

      Kandydat Madej jest oczywiście osobą uczciwą i bez zarzutu, a jakiekolwiek insynuacje byłyby nie na miejscu, ale pozbawioenie go 1 października br. funkcji prezesa firmy, a nawet I wiceprezesa, powody do domysłów dają jak najbardziej.

Nie inaczej kandydatka K. Sibińska, która podgorzowskiego wójta bardzo lubi, często go komplementowała, pozytywnie oceniała jego pomysły oraz inicjatywy, a mimo to, jej zaplecze „sprzedaje” na jego temat informacje, które mogą budzić niepokój, bo – w gruncie rzeczy – kogo interesuje ten lub inny podział działek w czterech sołectwach, a tym bardziej uczciwie przeprowadzone przetargi. Inna sprawa, że choć wczoraj była członkiem scholi śpiewającej na temat J. Wójcickiego: „Gloria, Gloria in excelsis !”, jutro może być szefową plutonu egzekucyjnego. 

       Ona wie o co walczy: nie została rekomendowana, by wygrać i umocnić swoją pozycję, ale by przegrać i rozpocząć za rok nową drogę – budując struktury Platformy Obywatelskiej w Witnicy.

OdNowa” – niemal jak w ośniańskiej „Afrodycie”. Niemniej jednak, nawet głupiec wie, że burdel i kurtyzany, to jednak nie SPA i fizjoterapeuci. Antidotum i lekarstwem na gorzowską politykę miały być obywatelskie komitety oraz nowe twarze – często nie do końca trzeźwe. Tymczasem świeżości miał dostarczyć były wojewoda z okresu stanu wojennego Stanisław Nowak, główny architekt „brzydoty GorzowaJerzy Kaszyca, a także sam prezes organizacji, która stała się fundamentem komitetu wyborczego Ireneusz Madej -były dygnitarz i wicewojewoda z okresu mrocznych rządów Prawa i Sprawiedliwości.

W tym kontekście trudno o zdanie inne, niż to, że środowiska opozycyjne traktują swój udział w wyborach oraz samo miasto, jako potencjalny łup, a prezydenta Gorzowa jako pożądane „trofeum”. To przejaw barbarzyństwa w którym piewcy troski o miasto nie różnią się niczym od bojowników plemienia Hutu, a wspierający ich dziennikarze mediów zielonogórskich od tych z rwandyjskiego Radia RTL. Obie grupy miały szczytne cele oraz doktrynę, ale kończyło się na obcinaniu kończyn i masowych grobach.

Głównie „grabiąc pod siebie”, już dawno wykopali grób swojemu przeciwnikowi. Wierzą, że ktoś ich słucha, popiera oraz będzie głosował tak, jakby chcieli. Wszystko wygląda dosyć śmiesznie, ale całość można skwitować parafrazą wypowiedzi polskiej komisarz: „Sorry, takich mamy w Gorzowie polityków”.

Jeden robił za „pluszowego misia” - ze wsi,  drugi wciąż głównie „tropi”- choć nie wytropił zmiany nazwy swojej partii, inny znów utyskuje z powodu braku rozpoznawalności – bo choć wygląda przyzwoicie, to jednak jak model w reklamie dezodorantu w sztychcie, a posłanka tworzy w mieście „polityczną dynastię”...

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...