Przejdź do głównej zawartości

Wojewoda Osos oddała swój wizerunek "w zarząd" amatorom...

Zarazy, wirusy i choroby mają to do siebie, że szybko się rozprzestrzeniają. Nie inaczej w polityce, a szczególnie w administracji państwowej – tu medialna przaśność i „wieśniactwo” gosposi Kopacz, szybko udziela się jej regionalnym klonom: przedstawicielom rządu w terenie. Młoda, wykształcona i bardzo atrakcyjna prawniczka z tytułem radcy prawnego, miała przynieść pozytywną zmianę w lubuskiej polityce, a także być wizytówką regionalnej Platformy Obywatelskiej. Stało się jednak inaczej...



... bo z braku politycznego obycia oraz doświadczenia, „oddała w zarząd” swój publiczny wizerunek amatorom z politycznego marginesu. Na efekty nie trzeba było czekać długo, choć wojewoda Katarzyna Osos miała wszystkie cechy, aby być bardzo dobrym wojewodą, a po najbliższych wyborach jeszcze lepszą parlamentarzystką.

 Infantylne działania jej biura prasowego, to rodzaj politycznego „seppuku”, które zamiast eksponować jej liczne zalety, wyciąga na wierzch to co najgorsze.

 Dokładnie tak, jakby promujący ją „specjaliści” nie znali swojej szefowej, bo kompromitować potrafią doskonale – najlepiej pokazała to sytuacja z pomyleniem pomników w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i dalsze głupawe tłumaczenia doradcy Michała Wasilewskiego: dzisiaj nie tylko „specjalisty” od promocji, ale też kandydata PO do Sejmu.

Przykre, bo nominacja dla Katarzyny Osos była dla wszystkich dziennikarzy – z wyjątkiem typującego ją na początku grudnia blogu NW – niespodzianką, ale też została przyjęta z sympatią i nadzieją. Tym co czyniło ją lepszą od poprzedników, były: wiek, komunikatywność, sympatia parlamentarzystów, wykształcenie, uroda oraz silne wsparcie polityczne ze strony przewodniczącej lubuskiej PO Bożenny Bukiewicz.

Żaden inny jej poprzednik, począwszy od Heleny Hatki, przez Marcina Jabłońskiego, a na Jerzym Ostrouchu kończąc, tym ostatnim atutem poszczycić się nie mógł.

A jednak coś nie działa jak trzeba.

Oto wojewoda – a więc najważniejszy urzędnik państwowy w regionie - prezentuje się w mediach - i niestety na urzędowej stronie - tak, jakby Jennifer Lopez lub Penelope Cruz, zagrały w polskim „Ranczo” lub co gorsza – „Świecie według Kiepskich”.

Ona ma w ogóle jakąś ogólną tendencję: kolka, wątroba, śledziona, noga” – można by skonstatować za inżynierem Mamoniem z „Rejsu”. Od urzędnika tej rangi wymaga się jednak czegoś więcej niż obciachu, zwłaszcza wtedy, gdy ma potencjał.

Promocyjne owoce jej politycznego marketingu „a’la  Wiśniewski” są jednak spleśniałe, a szansa na zmianę kierunku jazdy żadne, bo w dniu nominacji zabrano jej kierownicę. Jedzie do przodu – oświetlana pomysłami ludzi Tomasza Możejki -  ale to nie od niej zależy czy wjedzie na autostradę do politycznej kariery, czy rozwali się o wrzucony na drogę „konar zazdrości”.

Pobieżna analiza działań promocyjnych nie pozostawia wątpliwości, że jej bezpośrednie otoczenie robi wszystko, by nie wyszła z ram „maskotki” i „słodkiej idiotki” - z czym na szczęście nie jest jej do twarzy.

Niemniej jednak jesteśmy obserwatorami lawiny przaśno-buraczanej kampanii, marketingowej tandety rodem z „Misia” i „Rejsu”, a przede wszystkim - bezprecedensowej w historii Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego deprecjacji funkcji wojewody.

Dzieci, sportowcy, strażacy, budowlańcy, pszczelarze etc. – jest wszędzie tam, gdzie nie pojawiają się nawet wójtowie i często w oryginalnym ubiorze. Złośliwi żartują, że nie należy jej wysyłać zaproszeń do klasztorów i kościołów, bo współpracownicy ubiorą ją w zakonny habit.

Wojewoda Osos – mimo pokładanych w niej nadziei - okazuje się być niestety jedynie regionalną celebrytką z mocnym akcentem na słowo: „prowincjonalna”. Znana jest z tego, że została wojewodą i nikogo nie dziwi, że jako celebrytka musi sporo celebrować – celebruje więc głównie siebie.
Tak nie było zawsze, bo wieżowiec przy Jagiellończyka był dotychczas jak morska latarnia, która wskazywała kierunki nawet wtedy, gdy na drugim piętrze zasiadali ludzie z południowej części województwa.  Dzisiaj jest inaczej  - to nie jest już miejsce wystąpień o wadze ogólnowojewódzkiej, gdzie wójtowie, prezydenci oraz parlamentarzyści prosili o spotkanie.

Lubuski Urząd Wojewódzki, to coś w rodzaju „cyrku”, gdzie zawsze występuje ta sama „małpa” i zmieniają się tylko urządzenia na których skacze, a także otoczenie: policjanci, straż graniczna, inspektorzy, dyrektorzy wydziałów oraz szefowie podległych wojewodzie instytucji.

 Tam się nic nie kreuje, nic się nie wypracowuje i nie tworzy żadnej strategii, a przekaz nie jest konstruktywny, spójny i programowy, lecz tylko propagandowo-medialny.

W ten sposób wojewoda Osos może mieć problem nawet z dostaniem się do Sejmu, choć otrzymała dobrą pozycję i posiada niezbędne instrumentarium do prezentowania swojej osoby.


Kluczem do zagadki - dlaczego tak się dzieje – jest najbliższe otoczenie odpowiedzialne za promocję. Tu nikomu nie chodzi o sukces wojewody Osos, ale „podczepienie się” pod mądrą i błyskotliwą K. Osos, by samemu w razie porażki podczepić się gdzie indziej. Wszystko dlatego, że w Platformie Obywatelskiej nikt nie szuka scenariuszy na zwycięstwo, ale na przetrwanie po przegranej.

Wszystko wygląda tak, jakby wojewodą miała być jednocześnie marszałek Elżbieta Polak, której Osos po prostu przeszkadza. Tak jak przeszkadzali jej trzej poprzedni wojewodowie.

Jedno jest pewne - tego tekstu w prasówce wojewoda Osos jutro nie otrzyma.



Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Aborcja. Biznes, który nie lubi życia!

Chciałoby się wykrzyczeć: wreszcie! Wreszcie ktoś z samego serca lobby aborcyjnego, opisał prawdziwe intencje organizacji proaborcyjnych oraz ich sponsorów. Jeszcze nikt tak dosadnie i konkretnie nie powiedział, że w całej propagandzie aborcyjnej, chodzi przede wszystkim o duże pieniądze. - Aborcja, jak wszystko w kapitalizmie, jest biznesem – powiedziała w przypływie szczerości, Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczyniła to na antenie TV Republika i w programie na żywo. Chwilę wcześniej, wyciągnęła opakowanie tabletek aborcyjnych i jedną z nich publicznie zjadła, najpierw bezprawnie dokonując jej promocji. Sytuacja miała miejsce w telewizyjnej debacie tuż po emisji filmu pt. „Wyrok na niewinnych”, który opisywał historię głośnego procesu sądowego w USA. Efektem rozprawy przed Sądem Najwyższym było zalegalizowanie aborcji. Główną postacią filmu jest dr Bernard Nathanson, w przeszłości zagorzały zwolennik legalizacji aborc...