Z przekąsem przyjąłem dziś informację jednego z gorzowskich
samorządowców o następującej treści: „Za
jeden tekst na blogu bierzesz podobno 400 złotych”. To niezmiernie miłe, że
osoby bezbarwne i pozbawione powodów, aby o nich pisać - a tak naprawdę głównie
chciwi, pazerni i koniunkturalni dziennikarze - rozgłaszają nieprawdziwe
informacje oraz plotki.
Dzięki temu dowiedziałem się ile
płacą im politycy za zaproszenie, odnotowanie wydarzenia, publikację fotografii
na portalu lub zdeprecjonowanie przeciwnika. Ponadto – 400 złotych to chyba
stawka godna ogólnopolskiej redakcji, a gdyby pomnożyć ją przez 604
opublikowane teksty, to wyjdzie prawie 250 tysięcy. Szkoda tylko, że informacja
radnego jest nieprawdziwa, a ja nie zarobiłem na blogu jeszcze nawet 1 grosza o
czym wiedzą ci o których pisałem, których promowałem lub krytykowałem, a także
z kim przeprowadzałem rozmowy. Rozumiem jednak, że mam potencjał i wiem dlaczego politycy chcą dawać, bo "X bierze nawet za zaproszenie do studia" i są zdziwieni, że odmawiam nie tylko pieniędzy, ale jestem wręcz nieprzewidywalny: dziś pochwalę - jutro dołożę, dziś myślą iż mnie mają - a jutro nie mają złudzeń, że tak nie było. Archiwa gorzowskiego magistratu kryją wiele
ciekawych umów zleceń, a gorzowscy samorządowcy i politycy doskonale wiedzą,
który dziennikarz nie napisze lub nie przeprowadzi rozmowy… „jak mu się nie posmaruje”. Jest to zrozumiałe w przypadku prywatnej
telewizji, bo bez dotacji z zewnątrz oraz przy marnej sytuacji na rynku
reklamowym, medium tego typu musi się z czegoś utrzymać, dziennikarze powinni być
godnie wynagradzani, a politycy mają cel w pokazywaniu swoich twarzy.
Niedopuszczalne jest to jednak w przypadku portali internetowych i gazet, gdzie
treść promocyjno-reklamowa powinna być transparentnie oddzielona od treści informacyjnych
i publicystycznych, a dziennikarze powinni być przede wszystkim zdolni. Niestety w Gorzowie jest inaczej – „dziennikarz” lub „dziennikarka” zanim wybierze się na wywiad kalkuluje target
biznesowy, a właściciel medium musi mocno główkować, czy aby dana informacja
lub „news” nie skomplikuje mu
firmowych przychodów. „Ma pan szczęście,
że jest pan niezależny od tych marszałków, wojewodów, prezydentów i prezesów, a
zatem nie mogą panu czegoś zabrać lub nie dać” – to bardzo częsta opinia,
którą słyszę. Niemal tak częsta jak utyskiwania dziennikarzy do polityków, że
jestem taki czy inny – ale zawsze sobą – bo oni mogą już tylko udawać. Sukces
blogu Nad Wartą, to nie tylko niezależność myślenia – z którym nie trzeba się
zgadzać - ale również działanie wedle zasady non profit – nikt nie płaci i nikt nie ma prawa wymagać, nie publikuje
się dla pieniędzy, a więc wara od tego co jest napisane. Nie chcesz, to nie
czytaj. Jedno jest pewne – nie musisz płacić za czytanie i nie musisz płacić za
pisanie o Tobie, jeśli jesteś osobą ciekawą i godną zauważenia. Na koniec
konkurs – jeśli jest w mieście, regionie, Polsce lub na Świecie osoba, która
zapłaciła za tekst w blogu Nad Wartą, to proszę o pokazanie jej, a wtedy będę
pisał dla niej za darmo, wszystko i wszędzie - do końca życia i jeden dzień dłużej. Drodzy
Dziennikarze – jak się nie ma argumentów, by bronić swój „talent inaczej”, to
trzeba pracować nad warsztatem, a Wy wciąż uprawiacie propagandę. Warto być
wolnym, ale… „Nie wie ptaszek na uwięzi,
co to znaczy wolność”. Współczuję…
ROBERT
BAGIŃSKI
Nad Wartą