Abdykacja ideowości na rzecz
politycznej powierzchowności, to fakt i trudno z tym dyskutować – nie te czasy, nie te książki i nie ci ludzie. Polityka nie znosi próżni,
ale ludzie próżni uwielbiają politykę i dlatego co jakiś czas, ale w innych
wcieleniach, objawiają się w partiach od lewa do prawa. Bywa – jak to ma
miejsce w przypadku bohatera tekstu – że potrafią się objawiać w obu tych
środowiskach w krótkich odstępach czasu. Nie liczą się bowiem poglądy oraz wiarygodność, ale pod kogo i w
jakim momencie jest się „podczepionym”.
![]() |
FOT: Archiwum własne/Facebook Mariusz Domaradzki |
Teorię podczepienia dobrze wykładał
kiedyś Stanisław Anioł, bohater
komedii Stanisława Barei
„Alternatywy 4”. „Nieważne, co kto myśli,
ważne pod kogo jest podwieszony” – prawił do Miećki gospodarz domu. Współcześnie i bardziej politycznie, filozofię
tą wyłożył nie mniej lapidarnie w „House of Cards” Frank Undervood. „Polityka
jest jak nieruchomości. Najważniejsza jest lokalizacja” – uczy współczesny Niccolo Machiavelli.
Przystąpienie
Mariusza Domaradzkiego do
Nowoczesnej Ryszarda Petru, to może jeszcze nie „Himalaje hipokryzji”, ale bez wątpienia jest na najlepszej drodze
do tego, by w szybkim czasie – i w stosunkowo młodym wieku – zasłużyć na miano najmniej
wiarygodnego i lojalnego działacza politycznego w mieście, a może nawet w regionie.
Dotychczasowa kariera pokazała, że jest
połączeniem nielojalnego Juniusza Brutusa,
który zdradził i zabił Cezara, niekumatego Nikosia
Dyzmy oraz przebiegłego Franka Undervooda, choć to ostatnie
porównanie jest mocno na wyrost i z sympatii do jego osoby. Inaczej mówiąc, miotając się po
obrzeżach polityki, Domaradzki łączy w sobie wszystko to, co w polityce najgorsze:
cwaniactwo, cynizm, a przy tym sporą dawkę śmieszności.
Strategię jego dotychczasowej aktywności
doskonale opisuje anegdota o dwóch lokatorach, dzielących wspólnie mieszkanie,
którzy umówili się, że ten który wróci z imprezy pierwszy, pozostawi klucz pod
wycieraczką. Jekież było zdziwienie, gdy ten który wrócił później, pod
wycieraczką niczego nie znalazł, a noc musiał spędzić pod drzwiami. „Znalazłem lepsze miejsce” – oświadczył lokator, wypisz wymaluj w
strategii działania przypominający Domaradzkiego, który wróciwszy pierwszy w
ostatniej chwili zmienił ustalenia.
Oczywiście nietrudno wskazać przykłady zachowań
i postaw potwierdzających powyższe. Karierę polityczną rozpoczął w Platformie
Obywatelskiej po wygranej przez tą partię wyborach w 2007 roku, gdzie zasłynął
jako jeden z największych krytyków prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka. „Wciąż
miał żal do naszych radnych, że współpracujemy z Jędrzejczakiem, zamiast go
atakować” – wspomina kolega z PO.
Mimo tego, to właśnie
Domaradzki – po tym jak PO zaproponowała mu gorsze niż oczekiwał miejsce na
liście – zdecydował się kandydować z komitetu byłego prezydenta do Rady Miasta.
Sam tłumaczył to inaczej. „Nie mogąc się
zgodzić na faworyzowanie Stefana Sejwy postanowiłem opuścić szeregi PO jeszcze
przed ustaleniem miejsc na listach wyborczych, tak aby mieć czas na znalezienie
sobie miejsca w innym obozie” – wyznał z rozbrajającą szczerością w 2012
roku na łamach bloga Nad Wartą.
Radnym nie został, ale – jak sam to
później relacjonował – dlatego, że w jego okręgu prezydent Jedrzejczak wystawił
Piotra Palucha. Pewnie dlatego zaczął nieprzychylnie pisać
także o Jędrzejczaku. „Wygląda to na
sztuczny konflikt pomiędzy panami w konsekwencji którego, ewentualne szanse
Komarnickiego w wyborach na Prezydenta Gorzowa, byłyby większe. Jak nietrudno
się dymyślić osoba poza kręgiem
przyjaciół Jędrzejczaka ma spore szanse na ewentualną elekcję” – opisywał w NW reakcję
władz miasta na zachowania kibiców z Zielonej Góry, sugerując tym samym, że
Jędrzejczak zostanie skazany i sztuczny konflikt ma zwiększyć szanse wyborcze Władysława Komarnickiego.
Szybko
znalazł sobie miejsce w nowej partii, którą został Sojusz Lewicy
Demokratycznej, by kilka tygodni później zostać jej rzecznikiem, a potem –
dzięki wiceprezydentowi Stefanowi Sejwie,
którego wcześniej nie oszczędzał – prezesem Gorzowskiego Rynku Hurtowego. Mimo
iż w PO był zwolennikiem najbardziej twardego kursu przeciw Jedrzejczakowi,
jego publiczne wytłumaczenie nominacji było inne.
„Zaproponowano mi stanowisko, bo byłem jednym z tych, którzy nie
przyłączyli się do ataku na prezydenta tylko dlatego, że tak trzeba było” –
mówił 25 października 2012 roku.
Potem było z górki:
media, brylowanie na magistrackich imprezach, poszukiwanie koła ratunkowego na
bulwarach, lipne budki do handlu w centrum miasta, czy wreszcie kampania
wyborcza w której nieoczekiwanie postanowił opuścić SLD.
Wszystko po tym, gdy przewodniczący Bogusław Wontor zignorował jego list i nie zdecydował się wystawić go na listach do Sejmiku Województwa Lubuskiego. Na konferencji prasowej tłumaczył to inaczej: „Mnie polityka interesuje, ale patrzę na miasto przez pryzmat rozwoju, a nie partyjnych różnic” – mówił 17 lipca 2014 roku, a Jan Kaczanowski w Radiu gorzów ripostował: „Jak ktoś raz zdradził, to myślę, że zdradzi drugi i trzeci”.
Wszystko po tym, gdy przewodniczący Bogusław Wontor zignorował jego list i nie zdecydował się wystawić go na listach do Sejmiku Województwa Lubuskiego. Na konferencji prasowej tłumaczył to inaczej: „Mnie polityka interesuje, ale patrzę na miasto przez pryzmat rozwoju, a nie partyjnych różnic” – mówił 17 lipca 2014 roku, a Jan Kaczanowski w Radiu gorzów ripostował: „Jak ktoś raz zdradził, to myślę, że zdradzi drugi i trzeci”.
Nie pomylił się – po przegranych
przez Jędrzejczaka wyborach wciąż był prezesem GRH, ale im dłużej nim był, tym
bardziej się ośmieszał.
Najlepszą ilustracją
była likwidacja profilu na portalu społecznościowym i założenie go od nowa, ale
aspektów politycznych i miejskich, a przede wszystkim bez znajomych kojarzonych
z kampanią Jędrzejczaka, której był głównym architektem. To go jednak nie
ustrzegło przed koniecznością złożenia rezygnacji i odejściem do biznesu. Ten
zaś musi być bardzo nudny, bo znów zamarzył o polityce i kilka dni temu objawił
się w swojej kolejnej partii politycznej – Nowoczesnej.
Kolejna partia, kolejna
polityczna wolta i kolejne „podczepienie
się”, to dla niego żadna nowość.
Ważny kiedyś w
polityce honor już dawno się starł i zblakł, a działacze pokroju Domaradzkiego powtarzają
sobie, że o wiele ważniejsza jest gruba skóra. Nikt nie odbiera mu prawa do
aktywnosci publicznej, ale można oczekiwać chociażby trochę autorefleksji i
samoograniczenia, a przede wszystkim – co często podkreślają współpracujący z
nim w różnych partiach i organizacjach – cierpliwości oraz świadomosci tego, że
„szybko, to się łapie pchły”.
Owszem, polityka
uzależnia jak narkotyk lub alkohol. Ma też skutki uboczne, ale te odczuwalne są
przede wszystkim dla otoczenia tych, którzy ich zazywają. Warto więc zrobić
krok w tył, a nie do przodu, bo łatwo złamać nogę lub stać się ofiarą
przekręcenia politycznego kręgosłupa. No, chyba iż takowego się nigdy nie
posiadało...