Nie da się opowiedzieć ślepemu od urodzenia, jak wygląda wschód słońca na gorzowskich
bulwarach, podobnie jak nie uda się głuchemu wyjaśnić wyjątkowości koncertów
w Filharmonii Gorzowskiej. To świat dla nich niestety nieosiagalny. Będą
potrafili kamieniami rzucać, ale nie będą nigdy znali ich kolorów i
nigdy nie usłyszą dźwieku ich upadku na ziemię. Podobnie z wrażliwością
funkcjonariusza komunistycznych służb bezpieczeństwa, który może wypowiedzieć
tysiące słów przeciw bohaterowi, ale nigdy nie zrozumie jego świata i dramatów.
Jest jak Kisielowski pies: hodowany pod szafą, zawsze wyrasta na jamnika...
...a wydawane przez niego doniosłe głosy, przez dziennikarzy określane
mianem wypowiedzi, reprezentują poziom intelektualny filmowego Paździocha, gdzie Herbertowska „kwestia smaku” pozostanie dla niego
nieosiagalną metafizyką.
Owszem, Marek Surmacz zawsze
chciał być w partyjnym stadzie owcą z dzwoneczkiem. Wyróżniającym się „zwierzęciem” za którym pójdą inni, ale
od zawsze wiadomo, że ze względu na swoją wieloletnią i jawną służbę w
komunistycznych organach bezpieczeństwa, jest co najwyżej czarną owcą, a dzwoneczek
służy innym, którzy – jak w przypadku psa Iwana
Pawłowa – dzwonią nim wtedy, gdy Surmacz ma dać głos.
I dał, a ujadanie miało miejsce w Radiu Gorzów, gdzie w roli głównej
wystąpił posiadający partyjne imprimatur do obsikiwania bohaterom nagawek, były
milicjant i działacz komunistycznej satelity SD - Marek Surmacz.
Szybko się też okazało, że na próżno by doszukiwać się w
wypowiedziach człowieka jawnie pracującego dla aparatu bezpieczeństwa PRL od
1977 roku, rozważań o godności, honorze lub poczuciu wstydu. Świat wartości dzisiejszego komentanda Ochotniczych Hufców
Pracy, od dawna już oscylował pomiędzy interesownym ujadaniem na lepszych od
siebie, a miską żarcia, którą w PRL-u dawała mu służba w formacjach mundurowych,
pod koniec PRL-u aktywność w milicyjnych zwiazkach zawodowych oraz satelickim
wobec PZPR Stronnictwie Demokratycznym, a w wolnej Polsce udawanie
opozycjonisty w ZChN, ROP, AWS i wreszcie Prawie i Sprawiedliwości.
„Ja przypomnę tylko, że w tamtym
czasie, kiedy SB płaciła za informowanie i kapowanie na swoich kolegów
stoczniowców, Lech Wałęsa z SB brał niekiedy 150 procent wartości swojej
pensji. Rozumiem, że można dać się zgnieść pod presją wydarzeń,
pod presją okoliczności i obawy o bezpieczeństwo, ale w żaden sposób nie można
wytłumaczyć pobierania wynagrodzenia za donoszenie na współpracowników i
tajną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa” – powiedział w Radiu Gorzów człowiek,
który współpracy ukrywać nie musiał, bo w organach bezpieczeństwa
pracował jawnie i pobierał za to jawne, zresztą zapewne zasłużone rzetelną
pracą dla PRL-u, wynagrodzenie.
Zatrutą przez Surmacza atmosferę, zdecydował się stanowczo oczyścić
przewodniczący Sejmiku Wojewódzkiego Mirosław
Marcinkiewicz. „Zauważmy, że pan
Surmacz werdykt już wydał(...). Odwaga staniała.
Ktoś, kto nie był nigdy na przesłuchaniu prowadzionym przez SB-eka nie wie o
czym mówi. Próby małych ludzi obniżania wielkości Lecha Wałęsy są wstrętne”
– powiedział.
Jego adwersarz
przeszedł jednak samego siebie i z oślim uporem kreował się na opozycjonistę,
którym nigdy nie był. Z ust popłynęły wykute na blachę prostackie komunały. „Obrzydliwe! Obrzydliwe ! Kapuś zostanie
kapusiem” – recytował Surmacz, który
szybko otrzymał od Marcinkiewicza celną ripostę: „Marku,
ty byłeś z drugiej strony i nie wiesz co to jest przesłuchanie! Siedziałeś z
drugiej strony”.
Tym samym w dyskusji o Lechu
Wałęsie doszliśmy do momentu, w którym cenzurki uczciwości wystawiają mu ci,
którzy nie musieli „donosić” i
„kapować”, bo tajnych
współpracowników werbowano po to, by właśnie oni mieli informacje świeże i
zawsze aktualne. Marek Surmacz poczucie przyzwoitości zawsze rozciągał jak gumę
do granic możliwości, ale nazywanie bohatera „Solidarności” płatnym kapusiem
przez aparatczyka PRL-owskich instytucji, jest politycznym faulem pierwszej
klasy.
W ten sposób przyśpieszony radiowy kurs historii ostatnich trzech dekad,
przyniósł nam nową wersję patriotyzmu „A’la
Surmacz”, gdzie własny wstyd, zaniechania oraz fakt stania „po tamtej stronie barykady”, próbuje się
ukryć za pomocą wzmożonej aktywności strun głosowych.
Takie pokrzykiwania typu: „Kapuś
będzie zawsze kapusiem”, świadczą co najwyżej o słabości i zakłamaniu je artykułujących,
a przede wszystkim – potwierdzają mechanizm psychologicznej projekcji:
przypisywanie innym własnych zachowań lub cech, najczęściej negatywnych...