Problemem prezydenta
jest brak autorytetu. Marka „Wójcicki”
zaczęła się z każdym tygodniem dramatycznie zużywać, a z każdym kolejnym miesiącem – który
przybliża nas do nowych wyborów – upływa też data przydatności tego „produktu” do spożycia. Można nawet zadać
głosno pytanie: dlaczego
po ponad roku rządów Wójcickiego gorzowianie uważają, że podziękowanie
Jędrzejczakowi było konieczne, ale równocześnie coraz częściej słychać głosy, że „ten młody sobie nie radzi” ? Były
prezydent przegrał po wieloletnim ostrzale z artylerii, ale obecny włodarz może
przegrać z „politycznym czadem” – cichym zabójcą,
którym są szepty, subtelna krytyka w kuluarach, internetowe komentarze czy zwykłe
niedowierzanie, że aż tak bardzo sobie nie radzi...
![]() |
Urok władzy: świnie pchają się do koryta, by się ogrzać i pławić światłem tego co ma chochlę |
...a jego
gwiazda mogła tak szybko zblaknąć. W każdym razie, poza dyskusją jest
fakt, że prezydent Jacek Wójcicki ma
wyraźny kłopot z odnalezieniem się w roli prezydenta miasta, które przed
wyborami określił mianem „gminy tylko
trochę większej niż Deszczno”.
AKCJE SPADAJĄ
Po 16 latach rządów Tadeusza
Jędrzejczaka, młody i rzutki wójt z Deszczna działał na wyobraźnię, kreując
ilustrację władzy transparentnej, otwartej na krytykę oraz rozmawiającej z
mieszkańcami. Zapowiadał przejrzystość i stronienie od układów, ale
zaczął od stworzenia własnego – żony sponsora, byłej dziewczyny, kolegów w
spółkach, czy wreszcie kolegów wiceprezydenta Łukasza Marcinkiewicza.
Mieszkańcom podobał się wizerunek prezydenta
nieśmiałego, trochę niepewnego i posługującego się retoryką typu: „fajnie”, „sympatycznie”, „fantastycznie”,
„rewelacyjnie”. Tak miła odmiana, po
pełnych buty i agresji konstatacjach poprzednika, już na początku dała
Wójcickiemu sporą premię zaufania. Duża to zasługa działań piarowskich, ale to
właśnie one – a właściwie ich demiurg Adam
Piechowicz oraz kontrowersje wokół jego wynagrodzenia – stały się
zaczynkiem do deprecjacji notowań Wójcickiego.
Na
początku było jednak fajnie, a mieszkańcom się podobało: festyn 3 maja w Parku
Róż, Dni Gorzowa, koncert „Europa to my”,
Kongres Ruchów Miejskich, likwidacja barierek tramwajowych na ul. Chrobrego czy
kilkanaście innych przedsięwzięć w których prezydent nie był „cesarzem”, ale takim „sąsiadem zza płotu”.
Mimo tego,
można odnieść wrażenie, że wszyscy oczekiwali więcej i chociaż prezydent
wciąż powtarza: „My pracujemy od rana do
wieczora nad dużymi projektami”,
wielu zastanawia się czy za tymi słowami kryje się cokolwiek ambitnego czy jest
to zwykły humbug – jak ten w trakcie wyjazdowego posiedzenia Sejmiku
Wojewódzkiego, gdy Wójcicki ogłosił budowę północnej obwodnicy Gorzowa za
blisko 200 milionów złotych. Pomysł ciekawy, ale od początku do końca nierealny
i gołym okiem było tu widać rekę piarowca Piechowicza.
MÓWI SZYBCIEJ NIŻ MYŚLI, A MYŚLI POWOLI
Obserwatorzy
zarzucają Wójcickiemu zwykły brak inteligencji, co jest dziwne zważywszy na
wygraną w wyborach, ale jest też faktem,
że on mówi szybciej niż myśli, a przy tym mowa jest zwykłym „wodolejstwem”.
Tak było z raportem otwarcia, który miał zmasakrować poprzednią władzę, a który okazał się dla niej laurką. Jeśli wziąć pod uwagę, że wszystkie planowane inwestycje są w rzeczywistości kontynuacją wizji Jędrzejczaka, tamte słowa należy uznać za nieporozumienie. Nie pomogła również afera z zatrudnieniem żony kampanijnego sponsora Agaty Dusińskiej, powierzenie stanowiska dyrektora byłej dziewczynie Justynie Pawlak, a także ukrywanie zarobków doradcy Piechowicza. Pokrętne tłumaczenia w tej ostatniej sprawie, mocno mu zaszkodziły: publicznie i prywatnie. „Odeszłam od niego przez informację publiczną. Jacek powiedział mi, że to nie ludzie zatrudniają doradcę i nie oni mu płacą, a więc nie musi się z niczego tłumaczyć. Odeszłam, bo znałam innego Wójcickiego” – opisywała niedawno prezydenta jego była dziewczyna i aktywistka stowarzyszenia Ludzie dla Miasta Alina Czyżewska.
Znamienne,
że krytycznie o Wójcickim zaczęłli się wypowiadać również ludzie biznesu, którzy
upatrywali w nim ozdrowieńczej dla miasta świeżości i kreatywności, a
dostrzegli jedynie sztucznie nawiewane stare nawyki w nowym opakowaniu. Owszem,
wszyscy oni byli zwolennikami zmiany Jędrzejczaka, ale od jego następcy
oczekiwali czegoś więcej niż lukrowania rzeczywistości.
„Jesteśmy miastem taśmy i nie widzę, by ktokolwiek miał pomysł, by to zmienić” – oświadczył w Radiu Gorzów Ireneusz Madej. „Trochę jestem rozczarowany. Oczekiwałem, że nowy prezydent będzie budował porozumienie nie tylko z PO i Nowoczesną, ale także z innymi środowiskami” – to już opinia innego byłego pretendenta do urzędu prezydenckiego Artura Radzińskiego.
„Jesteśmy miastem taśmy i nie widzę, by ktokolwiek miał pomysł, by to zmienić” – oświadczył w Radiu Gorzów Ireneusz Madej. „Trochę jestem rozczarowany. Oczekiwałem, że nowy prezydent będzie budował porozumienie nie tylko z PO i Nowoczesną, ale także z innymi środowiskami” – to już opinia innego byłego pretendenta do urzędu prezydenckiego Artura Radzińskiego.
DZIELNICE TO NIE SOŁECTWA, A RADNI TO NIE
SOŁTYSI
Prezydent
ma kłopot ze zrozumieniem miasta i jego tkanki społecznej.
Zapomina iż
specyfika tutejszych problemów jest inna niż na wsi: politycy to nie sołtysi,
dzielnice nigdy nie będą sołectwami, a poparcia w Radzie Miasta nie da się
budować w oparciu o obietnice rodem spod strzechy: ty
będziesz za mną, to dostaniesz plac zabaw lub farbę do pomalowania świetlicy.
Na dzisiaj
strategia wydaje się dobra. W gronie najbliższych współpracowników nie ma więc paniki. Nie przeraża
nikogo też wisząca nad Wójcickim jak miecz Damoklesa
sprawa karna za nieprawidłowo rozliczone inwestycje w Deszcznie. Wszystko dlatego, że finalizacja
wielu spektakularnych inwestycji została zaplanowana na rok wyborczy. Widok
nowych tramwajów zapewne zaczaruje wyborców na długo i nikt nie będzie pytał,
czy to pomysł i efekt pracy Jędrzejczaka czy Wójcickiego.
Politycy PO mówią o prezydencie wyłącznie w ciepłych słowach, tyle iż to
wszystko może się zmienić już za rok, a
najpóźniej właśnie w roku wyborczym.
WYRWAŁ ŻEBY „LUDZIOM DLA MIASTA”, BY
POSTAWIĆ NA SZCZERBATYCH
Dlatego problemem Wójcickiego nie jest opinia publiczna. Problemem jest
jego pozycja w poszczególnychy obozach politycznych i brak pozycji wśród tych,
którzy wynieśli go do władzy – Ludzi dla Miasta. Pierwsi go nie szanują i jest
im potrzebny jedynie do pławienia się odbitym od niego światłem, a drudzy się
na nim zawiedli. „Dziś jest polityk:
prezydent Wójciki. Jest dokładnie tym, kim sam kiedyś nie chciał być.
Odleciał i nawet nie rządzi miastem” – to opinia Grzegorza Witkowskiego, pomysłodawcy i twórcy stowarzyszenia Ludzie
dla Miasta.
Mógł być poważnym
graczem na scenie politycznej, mając za sobą wiernych i szczerze wierzących w
swoją działalność aktywistów LdM, ale wybrał drogę na skróty. Wyrwał
zęby działaczom LdM w Radzie Miasta, by wzmocnić szczerbatą politykę
tych, którzy sprawy publiczne konsumują bez smaku dziąsłami. Doświadczenie
pokazuje bowiem, że Jan Kaczanowski,
Piotr Paluch, Marcin Kurczyna, Przemysław
Zwierzchlewski czy Przemysław Granat
w swojej aktywności oferują cudzysłów tak wielki, że można tam zmieścić
aktywność i lenistwo, społeczne oddanie i koniunkturalizm, chęć
pracy dla maista oraz prostackie poszukiwanie dostępu do koryta.
Dziś nikt nie ma wątpliwości, że od poczatku do końca, inicjatywa
powołania klubu Gorzów Plus – kosztem Ludzi dla Miasta – należała do prezydenta
Wójcickiego.
Inaczej mówiąc – miał być granatem wrzuconym w 2014 roku do
politycznego szamba, ale okazał się „niewypałem”,
który zamienił się w nurka, doskonale pływającego w politycznym gównie
lokalnych układów i gierek.
SUPERKLUB SKOŃCZY JAK SUPERKURY
Sam klub przypomina doświadczenie szwedzkiego naukowca Thorleifa Schjelderupa-Ebbe, który chciał stworzyć superstado
złożone z najbardziej wydajnych kur. Po kilku latach i kurzych pokoleniach
okazało się, że stado jest bardzo marne – superkury dziobały jedna drugą, bo
każda chciała być tą numer jeden. Tak samo będzie w prezydenckim
superklubie Gorzów Plus, gdzie nie ma wspólnoty, a jedynie walka o kolejność
dziobania.
Program mieli Ludzie dla Miasta, ale już radni skupieni w Gorzów Plus,
mają jedynie program na siebie: przetrwać do ostatniego roku kadencji, a
potem znów się pod kogoś podczepić.
„Niektórzy radni po prostu muszą
być radnymi, bo nie mają innego pomysłu na siebie. Mają kredyty oraz
inne zobowiązania. Właściwie, jeśli prezydent zbuduje sobie większość,
która będzie mu przytakiwała, to przeforsowanie dobrych rzeczy wbrew tej
większości jest niemożliwe” – mówiła podczas zorganizowanej przez
Gorzów24.pl debaty szefowa LdM Marta
Bejnar-Bejnarowicz.