Debata ze wszech miar
potrzebna, ale całkiem
przypadkiem przerodziła się w spektakl jednego aktora, którym wcale nie był
były prezydent Gorzowa, ale prawicowy dziennikarz z publicznej stacji. Retoryka
dziennikarza relacjonującego w przeszłości gorzowską „aferę budowlaną” obnażyła, komu tak naprawdę zależało na tym, aby „ukatrupić”
byłego prezydenta i nagłośnić skandal w sposób jak najbardziej efektowny poza
regionem. Schemat „plucia” jak z
propagandy Goebbelsa, choć nawet narodowo-socjalistyczny „Völkischer Beobachter” szkalował z większą finezją...
![]() |
FOT.: Adam Oziewicz/Gorzów24.pl |
...niż redaktor Zbigniew
Bodnar z Radia Zachód, podczas debaty, którą zorganizował wydawany przez Jacka
Bachalskiego kwartalnik „Tylko Gorzów” oraz prowadzony przez red. Adama
Oziewicza portal Gorzów24.
Zaskakująca była
absencja tych, którym podczas wieloletniego „krzyżowania” prezydenta Tadeusza
Jędrzejczaka, nie zamykała się buzia, a ich żuchwy z rozgrzania niemal
dymiły. Pojawił się na 30 sekund komendant OHP Marek Surmacz, ale liczył
najprawdopodobniej na występ solowy – bez udziału tego, którego bezpodstawnie i
przez wiele lat opluwał – a gdy zobaczył Jędrzejczaka, zrejtanował.
„Marek Surmacz grzał
się bardzo na to spotkanie, więc zapewne zaraz przyjdzie” – podgrzewał nadzieję na
powrót tchórza red. Oziewicz. „Nie
przyjdzie, bo zobaczył, że ja jestem” – odparował prezydent Jędrzejczak.
To jednak mało ważne, gdyż
bohaterem dyskusji był redaktor Bodnar.
Można nawet powiedzieć, że wystąpił w roli nieformalnego prokuratora. Żyjąc w myślowym stanie drapieżnika - który chciał dopaść ofiarę, ale mu się nie udało - redaktor Bodnar dokonywał werbalnych, a nawet dosłownych ekwilibrystyk, by udowodnić iż ostatnie 12 lat jego życia, miało sens. Nikt nie miał wątpliwości, że odgrywa rolę nie do końca racjonalnego „Don Kichot Gorzowa”, który w każdym zdaniu chełpi się swoją „wielkością” i „znaczeniem” tego, co zrobił by cynicznie zniszczyć Jędrzejczaka.
Można nawet powiedzieć, że wystąpił w roli nieformalnego prokuratora. Żyjąc w myślowym stanie drapieżnika - który chciał dopaść ofiarę, ale mu się nie udało - redaktor Bodnar dokonywał werbalnych, a nawet dosłownych ekwilibrystyk, by udowodnić iż ostatnie 12 lat jego życia, miało sens. Nikt nie miał wątpliwości, że odgrywa rolę nie do końca racjonalnego „Don Kichot Gorzowa”, który w każdym zdaniu chełpi się swoją „wielkością” i „znaczeniem” tego, co zrobił by cynicznie zniszczyć Jędrzejczaka.
„Z tego procesu wyłonił mi się przerażający obraz tego co się dzieje w
mieście. Przychyliłbym się do tezy, że w Gorzowie nie wygrywa się przetargów,
ale kupuje się przetargi. Dwaj
panowie z Budinwestu i Jędrzejczak decydowali, kto w Gorzowie wygra przetarg, a
kto go nie wygra” – perorował podczas debaty dziennikarz, chcący w czasach
procesu Jędrzejczaka, uchodzić za rzetelnego i niezaangażowanego.
„Lepiej jest czytać wyroki, ich uzasadnienia oraz dokumenty, zamiast
opierać swój tok rozumowania na wypowiedziach przestraszonych oskarzonych(...).
U nas w Polsce i mieście w przestrzeni gospodarczej miarą ludzi jest umiejętność
niszczenia innych, niechęć do ludzi, a nie chęć współpracy lub konkurowania(...).
Problemem jest to, że państwo i jego instytucje sa przeciw obywatelowi i
wystarczy wątpliwość co do jakiegoś dokumentu, a człowiek jest od razu
podejrzany” – mówił Tadeusz Jędrzejczak, nie zgadzając się również z tezą
postawioną przez przedsiębiorcę i byłego polityka J. Bachalskiego, że w wyniku „afery budowlanej” wielu przedsiębiorców
omijało Gorzów szerokim łukiem.
„Nikt Gorzowa nie omijał z powodu tego procesu. Jedyny przypadek, to
rezygnacja z udzielenia kredytu przez bank z Luksemburga, który odmówił
pożyczki z powodu postawienia prezydentowi zarzutów” – wyjasnił Jędrzejczak.
Gdyby „afery budowlanej” nie było, trzeba by było ją
wymyślić, bo poziom desperacji ludzi prawicy – z powodu braku wpływu na miasto
od początku lat 90-ych był tak duży, że nie zawachali się, by – co zostało podniesione
podczas debaty przez piszącego te słowa – bezprawnie namawiać urzędującego
prezydenta do ustawiania przetargów, co czynił były lider opozycji Arkadiusz Marcinkiewicz, a co zostało upublicznione
w jednym z nagrań.
Była to geneza „polowania na Jędrzejczaka”, czego
epilogiem był paszkwilancki proces w wykonaniu zdegenerowanego wymiaru
sprawiedliwości.
Takie
postawienie sprawy rozwścieczyło „błednego
ryczerza” Bodnara, który w swych dalszych wywodach zaczął prezentować styl,
co najwyżej „giermka” Sancho Pansy. „Jesteście mało inteligentni czy nie macie inteligencji,
że nie reagujecie na to co on mówi?” – krzyczał do zgromadzonych w sali,
podskakując, kiwając się niczym wieszak na gacie, a także wydając dźwięki tylko
trochę przypominające ludzki głos. „To
nikt z was, ale tylko ja chodziłem na salę sądową i to ja słyszałem wszystko”
– wykrztusił z siebie, uzurpując sobie tym samym prawo do ostatniego słowa i „kropki nad i”.
Zakorzenienie
destrukcyjnego mitu o wszechobecnej korupcji w Gorzowie, wśród tych, którym nie
udało się tego udowodnić, okazuje się niestety wpływać na ich życie psychiczne.
Choć jest to fałsz, który wykreowali politycy, dziennikarze i sterujący nimi
prokuratorzy, niektórzy go podtrzymują wbrew logice.
Tym
lepiej brzmią głosy ludzi znających się na inwestycjach bardziej niż
dziennikarze.
„Nie było żadnej afery. Czy mozna stworzyć
układ z 350 urzedników, którzy brali udział w procesach inwestycyjnych ?
Oczywiście, ze nie można i opowiadanie przez red. Bodnara o lewych przetargach,
to po prostu bzdura. Przez lata tej afery straciłem pracę, a nawet żonę” –
mówił Władysław Żelazowski, były
naczelnik miejskiego wydziału inwestycji.
„Prawo
o zamówieniach publicznych oraz same procedury przetargowe, te wszystkie
koperty, zalakowanie oraz inne zabezpieczenia, są w naszym kraju na takim
poziomie iż mówienie o ustawianiu przetargów, co sugeruje tu redaktor Bodnar,
nalezy uznać za niepoważne. To
jest po prostu niemożliwe” – mówił Andrzej
Cegielnik, przewodniczący Lubuskiej Okręgowej Izby Inzynierów Budownictwa.
Gra
„aferą budowlaną” od lat ma żelazne
reguły i na niektórych polityków oraz dziennikarzy z prawicy działa jak prozac.
Dwanaście lat temu wszystko wydawało się im klarowne i metodycznie
wykorzystywali aferę do politycznej walki, teraz maja problem.
„Nie wiadomo czy cała ta sprawa w ogóle wróci
do sądu, bo na dzisiaj wiadomo iż biegli mają problem z potwierdzeniem
czegokolwiek” – skonstatował podczas debaty znany gorzowski adwokat Jacek Sobusiak.
Inaczej
mówiąc – emocje wśród dawnych oprawców Jędrzejczaka buzują. Już krzyczęli: „Dopadliśmy go! Rozszarpiemy go na kawałki!”,
ale działa okazały się naładowane gównem, które nie zabija. Zabiło inteligencję
red. Bodnara, który mógł być „błyszczącą
gwiazdą” – wyznaczającą standardy dziennikarstwa dla innych, a okazał się „przydrożną latarnią” - dla
sfrustrowanych brakiem wpływów w mieście.
Sama
debata ciekawa, a pomysł jej zroganizowania przez Gorzów24 i „Tylko Gorzów” ze
wszech miar dobry. Prawda się jednak „nie
sprzedaje” dobrze i dlatego uczestników było mniej, niż powinno być. Wolą
monologi w mediach i bez konfrontacji z faktami...