Przejdź do głównej zawartości

Kosmiczne gry na lubuskiej lewicy

Lubuska lewica pozoruje, pozoruje – i przekracza kolejne granice śmieszności oraz przyzwoitosci. Gdyby jej wyborcy oglądali ten spektakl w starożytnym Koloseum, a nie w lubuskich mediach, to kciuki wszystkich skierowane by były w dół, a na scenę teatru polityki wbiegłyby drapieżne lwy, kończąc beznadziejne przedstawienie jeszcze bardziej kiepskich aktorów teatru marionetek. Teatru w którym było już wszystko: polityczne morderstwa, zdrady, wspólne bandyckie napady oraz „orgie wodolejstwa” z których rodziły się „dzieci” nie mniej dyzfunkcyjne, niż reaktywowany w piątek sejmikowy Klub Radnych SLD...
                

             ...ale oskarżanie Bogusława Wontora czy Tadeusza Jędrzejczaka, że w swoich politycznych kalkulacjach nie myślą o wyborcach - lecz tylko o własnej pozycji, byłoby sprzecznością do kwadratu. Politycy tak doświadczeni nie mogą za dużo myśleć o tak przyziemnych sprawach jak opinia wyborców, bo to odwraca ich uwagę od tego, czy ktoś nie wbija im akurat noża w plecy.
               
            „Trzeba SLD wzmocnić, bo ono musi mieć określoną linię polityczną w sejmiku, ale też tutaj w Gorzowie. Ja zawsze jestem tam, gdzie jest trudno. Chcę pomóc w odbudowie lewicy” – tłumaczy swój powrót do sejmikowego klubu radnych SLD, a także samo wstąpienie do partii były prezydent Gorzowa.  

   Nijak się to ma do tego, co półoficjalnie mówią działacze samego SLD. „2 kwietnia jest w Warszawie spotkanie samorządowców z całej Polski i Wontor musi mieć się czym pochwalić, bo przecież nie powie iż w województwie nie ma ani jednego klubu radnych: ani w sejmiku, ani w Gorzowie, ani w Zielonej Górze” – mówi ważny polityk zielonogórskiej SLD po czym dodaje, że główną rolą w „nawróceniu” Jędrzejczaka odegrał europoseł Bogusław Liberadzki. „To proste, córka Jędrzejczaka dostała dzięki Liberadzkiemu pracę w Brukseli i tu rozmowa była dosyć krótka i prosta: wchodzisz czy nie wchodzisz ?” – dodaje działacz.

   „Była marchewka i kij. Marchewką iluzja ewentualnego miejsca w zarządzie, gdyby udało się doprowadzic do koalicji, a kij w postaci córki na etacie w Brukseli. Wizja jej nagłego powrotu do Gorzowa mogła go zmiekczyc” – dodaje inny wpływowy polityk SLD, tym razem raczej stronnik Wontora.
            
            To wszystko potwierdza smutną tezę, że gdy spora część wyborców lubuskiej lewicy pracuje na dwie trzecie etatu za mniej niż średnia krajowa, a niektórzy na podstawie śmieciowych umów, co dwa tygodnie cichaczem podpisywanych w dowożącym ich do pracy w TPV  autobusie, spasieni dygnitarze partyjni SLD zajmują się głównie sobą, swoimi tyłkami oraz rodzinami.
          
           Ilustruje to tłumaczenie szefa lubuskiej lewicy B. Wontora, dlaczego dzień po wygaśnięciu mandatu posła znalazł zatrudnienie za ponad 5 tysięcy złotych jako doradca marszałek województwa, mimo iż oficjalnie SLD pozostawało w opozycji do sejmikowej koalicji PO-PSL. „Nie widzę powodów, dla których nie miałbym służyć swoim doświadczeniem i pracą dla dobra regionu” – mówił w „Gazecie Zielonogórskiej”.

    Obu panom metryka nie pozwala jeszcze liczyć na emeryturę, więc przyklejają się jak pijawki do administracji, wyższych uczelni oraz biur europarlamentarzystów, załatwiając tam posady dla siebie oraz członków swoich rodzin.
   
    Jędrzejczak był jednak Wontorowi niezbędny i teraz może sobie pozwolić na wszystko. Całość więc przypomina anegdotę z bliskich ich sercu czasów PRL-u, gdy Antoni Słomiński wraz z innymi literatami gościł w Polsce szefa radzieckiego Zwiazku Pisarzy. Rzecz działa się w okresie stalinowskim, więc można się tylko domyślać, jak bardzo hołubieni byli goście z ZSRR. Kiedy więc radziecki przewodniczący literatów  zniżonym głosem zapytał o toaletę, Słomiński wstał, wyprostował się, by znów pochylić się do samego pasa i rozkładając ramiona powiedzieć: „Wy Towarzyszu, możecie wszędzie!”.

     Kto śledzi losy lubuskich bonzów SLD, ma prawo być zdumionym, jak bardzo lewicowość nie pasuje do ich życia. Ich wielkopański styl bycia, podmiejskie wille za setki tysiące złotych, afery w których brali udział czy wieloletnie pławienie się luksusami za publiczne pieniądze – nawet wówczas, gdy byli w opozycji – nijak ma się do lewicowości i marnie świadczy o ich wiarygodności.

      Mają buzie pełne frazesów, jak to niedobra dla zwykłych ludzi jest prawica – a jeszcze bardziej liberałowie – ale nie mają pojęcia o tym, co dzieje się na rynku pracy, jak żyją ich wyborcy i czego oczekują.

    Obrazkiem oderwania od rzeczywistości, była wypowiedź Jędrzejczaka dla „Gazety Wyborczej”, tuż przed wyborami parlamentarnymi. „Polskę trzeba ułożyć na nowo. Chcę Polski otwartej, nie konserwatywnej. Jestem na przykład za legalizacją marihuany, która powinna być dozwolona nie tylko w celach leczniczych” – wypalił z głupia frant, jakby nie rozumiejąc iż wyborcy lewicy w Zielonej Górze i Gorzowie – inaczej niż ci z wielkich miast, nie kłopoczą się brakiem dostępu do „jointa”, ale niemożnością znalezienia pracy z zarobkami umożliwiajacymi opłacenie wszystkich rachunków.

     Jasno stawia sprawę lubuski lider Partii Razem Michał Szmytkowski. SLD to lewica już tylko z nazwy, bo dawno odcięta się od elektoratu i zamknęła w gabinetowych układach. Przez lata ustawiła się po stronie liberałów, aby wypełnić swoje własne kieszenie. W województwie lubuskim zwracamy dziś uwagę na sytuacje pracowników gospodarczych w instytucjach samorządowych, naukowych i państwowych, gdzie podstawa ich płacy jest niższa od płacy minimalnej, co naszym zdaniem jest działaniem na pograniczu prawa” – stwierdza działacz i radny miejski w Gorzowie.

     Partia Razem, mimo dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych, musi się jednak przygotować na bardzo długi marsz. Dopiero raczkuje, ma szansę zaznaczyć swoją obecność na lubuskiej lewicy, ale do przełamania monopolu SLD jeszcze daleko.

     Pomoże jej to, że w skutek błędnej polityki Wontora, SLD zajęty jest samym sobą i nikt tam nikomu nie wierzy. Przewodniczący przez lata pełnienia funkcji wyciął Andrzeja Bocheńskiego, Jana Kochanowskiego, Filipa Gryko, Edwarda Fedkę i Franciszka Wołowicza, próbuje dobić Tomasza Nestorowicza i Radosława Koracha, a bliscy jego serca są ci, którzy dbają o twarde interesy w powiecie i gminie Sulęcin: Dariusz Ejchart oraz Patryk Lewicki.

     Burzą się działacze nie tylko w Zielonej Górze, którym przewodzi jedyny radny tej partii T. Nestorowicz, ale także w Gorzowie. Tu planowana jest na wiosnę podmiana sympatycznego, ale „bezpłciowego” i uległego względem Wontora - Macieja Buszkiewicza, na Leszka Sokołowskiego.
    
     Czy to coś zmieni ?

   Raczej nie. Tak się jakoś porobiło na tej lewicy, że podzieliła się na dwie połówki: wielkopańską i ludzką, wypasioną i wygłodniałą, postkomunistyczną i w miarę młodą. Brak jest drużyny, ale istnieją całkiem agresywne watahy wzajemnie się zwalczających „wilczków”, które jednak długo nie zajmą miejsca wyjadaczy i starych wyg. Wszystko dlatego, że oni mają wieloletnie  predyspozycje do bycia zdrajcami codziennie i od nowa. Nikt z nich nie gra na rzecz druzyny SLD, ale na siebie.

    W politycznej karierze Wontor i Jędrzejczak dokonali już tylu egzekucji, że jedno poderżnięte gardło „wilczka” więcej, niczego w ich politycznej mentalności nie zmieni.
  
      Tak oto wygląda lewica, która ma potencjał i ciekawych ludzi, ale wyborcy od wielu lat widzą tylko starych zgredów. „Zawsze można współpracować, ale z panem od Kosmosu jest to raczej wykluczone” – konstatuje szef Partii Razem M. Szmytkowski.

Teraz Wontor z Jędrzejczakiem będą penetrować Kosmos razem...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...