Przejdź do głównej zawartości

Odeszła "Stenia", ale w Niebie nie jest sama...

To będzie krótka i mocno osobista -niektórzy stwierdzą iż egocentryczna, a nawet wielce górnolotna i patetyczna – opowieść o osobie, która w moim życiu: obok matki, ojca czy proboszcza, wywarła znamiona nie do zapomnienia. Jak przystało na autora, będzie oczywiście niepoprawna, chwilami brutalna, lecz znający mnie nie dziś i wczoraj, ale od kilkunastu lat – wiedzą iż prawdziwa do „szpiku kości”

Najpierw prawda podstawowa i kardynalna, którą ja uznaję i uznawać będę zawsze, a nawet chcę ją  publicznie ogłosić, bo skoro blog Nad Wartą „jest mój”, to powinienem to uczynić. Niektórzy starają się o tym zapomnieć, ale nie ja: gdyby w moim życiu nie pojawiła się senator Stefania Hejmanowska, to – tutaj jedni się zasmucą, a inni ucieszą szczerym wyznaniem - nikt i nigdy nie wiedziałby, że ktoś taki jak ja istnieje. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj: zarekomendowany przez Kazimierza Marcinkiewicza – tutaj wielki ukłon wdzięczności - trafiłem do siedziby przyszłego sztabu wyborczego ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy. „A dlaczego Kazik pana do nas przysłał ? O co tutaj chodzi, może jest pan członkiem ZChN-u ?” – trzeźwo sprawdziła wiarygodność 19-letniego młodzieńca w ortalionowym płaszczu osoba, której szef BBWR Jerzy Gwiżdż i przyszły szef Sztabu Wyborczego L. Wałęsy powierzył zadanie stworzenia struktur przyszłej kampanii wyborczej. Chwilę potem rozpocząłem przygodę życia, która trwa do dzisiaj, ale dzięki temu wszystkiemu, co pokazała mi „Stenia”, trwać będzie dłużej – choć przyznam szczerze iż „milion razy” jej nie słuchałem, a jeszcze więcej razy … „dałem dupy na całej linii”.  A przecież ona nie kreowała się na mędrca, ale mówiła wprost: „Ty gówniarzu sieć cicho i się od nas ucz, ale nie tego złego co robią politycy”. Starałem się jak mogłem, choć więcej „brałem” niż „dawałem” - w trakcie kampanii prezydenta Wałęsy, potem wspólnie tworząc pierwszy w Polsce Klub Lecha Wałęsy, Ruch „Solidarni w Wyborach” czy wspólnie działając w Akcji Wyborczej Solidarność. Nawet kiedy w 2002 roku frontalnie In flagranti „poległem”, a media pytały ją co ona o tym sądzi, powiedziała wielu dziennikarzom wprost: „Nie wierzę, że Robert mógł to zrobić”. A jednak mógł i zrobił, a  „Stenia” przebaczała i mówiła: „Łobuz jesteś!” Była kimś wyjątkowym, wielkim i skromnym, a także  – wbrew temu co mówią dzisiaj niektórzy opowiadając o jej wielkich zasługach dla Polski – wcale nie hołubionym przez kolejnych wojewodów, posłów, prezydentów, a nawet i przede wszystkim: szefów „Solidarności”, ale traktowanym z z dystansem. Teraz, gdy już odeszła, to wszyscy dookoła – włącznie z nie widzieć dlaczego wypowiadającym się na jej temat przewodniczącym „Solidarności” Jarosławem Porwichem - będą mówili, jak wielkimi byli dla niej przyjaciółmi, ale tak naprawdę, oprócz rodziny, a szczególnie ukochanych dla niej wnuków, miała wokół siebie tylko kilka znanych osób na które mogła liczyć: Zenona Michałowskiego, ks. Witolda Andrzejewskiego, Elżbietę Łukszo, Marka Rusakiewicz, czy Adama Jaworskiego. Wszyscy inni zawiedli i to na całej linii, ale i tak najbardziej będą ją pamiętać uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej przy ul. Czereśniowej. Bywałem tam dziesiątki razy i tylko głupiec nie zauważyłby, że „Stenia”, była dla nich wszystkich babcią, ciocią, a nawet matką. Czy była politykiem ? „Decyzję podjął za mnie Lech Wałęsa, a dużą rolę odegrali bracia Kaczyńscy” – mówi w opublikowanym na stronach Radia Gorzów wywiadzie z red. Zbigniewem Bodnarem. To fakt, nigdy nie czuła się dobrze z całym tym cynizmem, hipokryzją, podchodami oraz politycznymi woltami – brzydziła się tym, a ja osobiście mogę zaświadczyć iż wiele ważnych karier parlamentarnych i rządowych, nie wyłączając obecnego wojewody Jerzego Ostroucha, nie miałoby miejsca gdyby nie Stefania Hejmanowska. O zmarłych zawsze mówi i pisze się dobrze, ja rzadko się z tą tezą zgadzam – bo o mnie dobrze mówić się nie da - ale o „Steni” pisać można tylko dobrze, bo… choć zrobiła bardzo wiele dobrego, wychowała wielu działaczy i polityków, to nigdy politykiem nie była. To znaczy była – ale w rozumieniu Arystotelesa: działalność na rzecz dobra wspólnego. Tak brutalnie ? No dobra – przecież „Stenia” mnie zna jak mało kto i wie, że tylko tak potrafię. Od 1989 roku nie było w Gorzowie żadnego senatora, który bezinteresownością i zaangażowaniem dorównałby S. Hejmanowskiej oraz senatorom: Stanisławowi Żytkowskiemu i Andrzejowi Pawlikowi. Reszta, to polityczne dno, beznadzieja i koniunkturaliści. A „Stenia” znów mi grozi z Nieba palcem, ale nie jest sama - bo razem ze wspaniałą Teresą Klimek. Przesadziłem, ale kto by pomyślał iż teksty po jej śmierci będzie w echogodzowa.pl pisał red. Jerzy Zysnarski, też zasłużony - choć po innej stronie - ale, co by nie mówić, warto każdego dnia o tych osobach wspominać, bo już się nigdy nie powtórzą ...

ROBERT BAGIŃSKI
Nad Wartą

Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s

Hardcorowo w Fabryczna 19

To rozmowa dla ludzi o mocnych nerwach: nie ma w niej żadnej struktury i tego wszystkiego, co w normalnych wywiadach być powinno. Poza dyskusją, tu nic nie było udawane, a całość,  to prawdziwa uczta dla ludzi potrafiących zachować dystans. Odczujecie smak ironii, usłyszycie dźwięk śmiechu, zobaczysz błyskotliwe spojrzenia. Ta rozmowa jest symfonią różnorodności, humoru i inteligencji. Ale uwaga! Nie wszyscy powinni to oglądać... Nazwisk nie wymienię...

Co łączy kapitana Schettino z prezesem Bednarkiem?

Francesco Schettino , to kapitan włoskiego wycieczkowca Costa Concordia. Zasłynął tym, że tuż po uderzeniu przez statek w podmorskie skały, zamiast czynnie uczestniczyć w akcji ratowniczej, postanowił go opuścić jako jeden z pierwszych. Choć nie to było jego największą przewiną, ta właśnie sytuacja sprawiła, że w powszechnej opinii określany jest mianem antybohatera. Nie mnie jednego razi postawa prezesa publicznego Radia Zachód, Piotra Bednarka . Choć nie ciążą na nim żadne zarzuty o charakterze prawnym, jak to miało miejsce w przypadku kapitana Schetino, głosy z wewnątrz spółki pozwalają doszukiwać się analogii. Tak Schetino, jak też Bednarek, nie zdali egzaminu w decydującym momencie. Potwierdza się reguła, że wielkość osoby, jego kwalifikacje i umiejętności, a także predyspozycje do zajmowania określonych stanowisk, weryfikowane są w chwilach próby. Można przez całe życie ślizgać się i wykonywać gesty, które sprawiają, że jest się lubianym. Można też robić odwrotnie, wiecznie sta