Tak to już jest, że przed wyborami wszystko staje na głowie: czarne
staje się białe, „partyjne” przebiera
się w „obywatelskie”, a komunistyczny
milicjant kreuje się na kogoś, kim nigdy nie był. Na samej krytyce prezydenta
Gorzowa nie da się zbudować politycznego raju, bo gołym okiem widać, że „nabożeństwo” inicjuje "Diabeł" przebrany
w ornat…
… i chociaż nie ma nic wspólnego
z Joanną d’Arc z Lipek Wielkich, to
śmiało można ich sklasyfikować według jednego i znanego z politologii profilu. Przydatni
idioci to nie jest kategoria i określenie „ad
personam” - na przykład w stosunku do bohatera tekstu, lecz mocno „ad meritum” - ogólna ocena zjawiska,
a więc osobiste i subiektywne odczucia znaczenia mieć nie powinny. Inaczej
mówiąc – szacunek należy się krytykowanej tu osobie, ale trudno ogarnąć rozumem
wypowiadane przez nie słowa. „Uważam, że
w Gorzowie tylko ja jestem w stanie wygrać z Jędrzejczakiem (…). Znam
Jędrzejczaka i jego słabe punkty” – powiedział, zresztą nie pierwszy i
zapewne nie ostatni raz, były wiceminister spraw wewnętrznych z PiS Marek Surmacz. Pewnie zapomniał, że jego
samego obnażyć jest łatwiej niż laskę w klubie Go-Go – w którym on sam nigdy
nie był, ale tylko dlatego iż nawet hamburgery "zamawiał" za pośrednictwem
policjantów. Kiedy prowadzący audycję red. Andrzej
Loch z TVP Gorzów zapytał, kto ma rację w sporze o pieniądze dla Gorzowa w
ramach Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych: prezydent Tadeusz Jędzejczak, czy
marszałek Elżbieta Polak, wybierając
partykularne interesy M. Surmacz, jak zwykle – to znaczy tak jak niegdyś lewy
prąd od sąsiada – wybrał manipulację oraz insynuacje. „To nietrzeźwe widzenie rzeczywistości(…). Prezydent miasta się nagle
obudził na kilka miesięcy przed wyborami ze swoją <gorzowskością>.
Wcześniej raczej zachowywał się inaczej (…)” – wygdukał M. Surmacz,
zapominając iż to raczej on został samorządowcem „za karę” – po trefnym lądowaniu prezydenckiego samolotu, nie w nagrodę - jako osoba zaangażowana w
pracę na rzecz mieszkańców Gorzowa. Tym samym b. wiceminister, a dzisiaj radny
PiS potwierdził, że na kilka miesięcy przed wyborami nie liczy się już Gorzów,
ale tylko jego prywatne ambicje. Tym samym uległ złudzeniu, że wystarczy w radiu lub
telewizji coś ogłosić, a później jakoś to będzie. Ciągle myśli, ze na bezrybiu nawet
rak będzie rybą lub – tu bardzo personalnie – że wśród ślepców z prawicy, nawet
jednooki Surmacz będzie królem. Nie wie jednego – nie ma takiej ilości
pieniędzy, sprzedajnych redaktorów naczelnych oraz „przytakiwaczy”, którzy byliby w stanie odebrać historyczną rolę
postaciom na miarę Kazimierza
Marcinkiewicza.T. Jędrzejczaka czy Elżbiety
Rafalskiej. Można za nimi nie przepadać – choć ta ostatnia raczej mu nie
przeszkadza - ale posłowie, wojewodowie i marszałkowie się zmieniają i zmieniać
się będą, a ta trójka swoje miejsce w
historii już ma. Reasumując „na smutno”:
Marka Surmacza w tej grupie nie ma i chyba już nie będzie, nawet jak pod e-mailowymi
donosami do władz partii na swojego szefa Sebastiana
Pieńkowskiego wymieni funkcje nie tylko po 1989 roku, ale także te
milicyjne sprzed tego okresu …