Gra w „podchody” w gorzowskim SLD przed czerwcowym finałem afery budowlanej. Prezydenckie ambicje zaczął ujawniać były sekretarz miasta i poseł tej partii, ale na drodze staje mu nowy szef ugrupowania. Struktury chcą zmian, ale boją się iż młodość i zapał nowego przewodniczącego nie wystarczą…
Mowa o Jakubie Derech – Krzyckim, który już nie tylko sonduje, ale wręcz przygotowuje się do przedterminowych wyborów prezydenckich. –Nie może powiedzieć wprost, że kandyduje, bo byłoby to potwierdzeniem, że nie wierzy w niewinność Jędrzejczaka, ale zaczął dzwonić i pielęgnować kontakty - mówi b. członek władz jednego z gorzowskich kół SLD. Ambicje Derech-Krzyckiego są podobno duże, ale idą w poprzek planom samego prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka, który kusi go posadą wiceprezydenta u Władysława Komarnickiego. Były poseł jest jednak zbyt wytrwanym politykiem i znawcą gorzowskiego „światka”, by wierzyć iż będzie w ten sposób miał jakikolwiek wpływ na bieg wydarzeń w mieście lub chociażby w lokalnym SLD. Inną przeszkodą jest nowy przewodniczący Marcin Kurczyna, który uwierzył w swoją „mesjańską rolę” i chciałby wziąć „byka za rogi” i kandydować. – On wie, że o wygraną może być trudno, bo jest mało rozpoznawalny, ale swoje działania szyje pod wybory parlamentarne i samorządowe. Na razie Marcin sonduje czy ma szansę na zaangażowanie w kampanię działaczy, a Kuba idzie w zaparte i jak zwykle nikogo nie pyta. Jest przekonany, że i tak wszyscy zaangażują się w jego kampanię, bo jest im bliższy niż Komarnicki – mówi działacz innego koła SLD. Trzeba przyznać, że jego partia ma poważny problem. Po kilkunastu latach rządów prezydenta Jędrzejczaka nie wykreowano nikogo, kto mógłby być jego następcą. Jedyną taką osobą jest Jakub Derech-Krzycki, który ma doświadczenie polityczne i administracyjne, obycie, sympatię lokalnych dziennikarzy i niczym się nie skompromitował. Sam prezydent od zawsze stawiał na Ryszarda Knecia, ale kilka lat jego pracy w Urzędzie Miejskim oraz skandal z jazdą „na podwójnym gazie”, ostatecznie uzdrowiły go z tej koncepcji i przekonały, że Kneć to po prostu przeciętny urzędnik, beznadziejny polityk i żaden lider. Czyli jednak „Kuba”? Gdyby mieli o tym decydować działacze, a to oni muszą zorganizować kampanię, to tylko on miałby szansę na ich szczerą aktywność. Takim atutem nie może się pochwalić nawet mecenas Kurczyna…
SWW