Każda gmina słynie z czego innego, ale pod względem oryginalnych osobowości, zdecydowanie wyróżnia się Kłodawa. Kiedyś miała znanego w całym kraju listonosza, a dzisiaj ma odnowiciela realnego socjalizmu, który wytyka wsółczesnej lewicy jej przywary i zakłamanie...
Różnica pomiędzy pochodzącym z Kłodawy listonoszem Romanem Żołędziejewskim, a heppenerem z Chwalęcic Mariuszem Wójcikiem jest zasadnicza. Pierwszy - realizował prywatne pasje, drugi - poświęcił się bezgranicznie działalności społecznej."Wierzę, że jednostka może dużo i dlatego jestem, by wstawiać się za słabymi" - mówi Mariusz Wójcik. Ma 33 lata i na co dzień mieszka z matką i bratem w Chwalęcicach. Tutejsi mieszkańcy znają go nie tyle z mediów, co przede wszystkim z miejscowego kościoła."Od dziecka służył do Mszy św., a potem chyba do trzydziestki jeszcze czytał w kościele Pismo Święte" - mówi jeden z członków rady kościelnej. Ukończył renomowane Technikum Leśne w Rzepinie, a po maturze wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Paradyżu. Księdzem jednak nie został, ale podjął studia na Akademii Teologii Katolickiej. Rozpoczął też pracę w Nadleśnictwie Kłodawa, gdzie pełnił funkcję podleśniczego. "Kocham las, przyrodę i wszystko co z tym związane, ale szukałem czegoś innego"- tłumaczy swoje odejście z Lasów Państwowych. Od tamtej pory pracuje w charakterze przedstawiciela handlowego."Kocham kontakt z ludźmi, a ta praca daje mi takie możliwości" - mówi "młody" socjalista. Od zawsze ciągnęło go jednak do aktywności społecznej. W 2005 roku startował z list "Samoobrony" w wyborach parlamentarnych, ale zasłynął tym, że w duchu pogardy dla zaangażowanego w "seksaferę" Andrzeja Leppera, nie zważając na jego współpracowników oraz Biuro Ochrony Rządu, wręczył mu "kupony rabatowe" do agencji towarzyskich. Na wszystkich widniał napis: "By nie musiał Pan wykorzystywać nieszczęśliwych kobiet". Przysłowiowego "czadu" dał wtedy, gdy w proteście przeciw pełnieniu najważniejszych funkcji w państwie przez braci bliźniaków: Jarosława i Lecha Kaczyńskich, zorganizował pod siedzibą PiS heppening pt. "Pieprzenie kaczek". Każdy mógł wziąźć pieprzniczkę i popieprzyć żywe kaczki. Tzw. "życzliwy" złożył nawet zawiadomienie do prokuratury o znęcanie się nad zwierzętami, ale prokuratorzy je umorzyli. Dużo kontrowersji wywołał jego apel do Rady Miejskiej, aby jedną z gorzowskich ulic nazwać imieniem jedynego premiera z Gorzowa Kazimierza Marcinkiewicza. "To był żart, który miał pokazać małość tego człowieka, który zostawił rodzinę" -mówi Wójcik. Sam rodziny nie ma, mieszka wraz z bratem i matką. "Chcę się oddać potrzebującym, ubogim oraz skrzywdzonym przez państwo, a to wymaga czasu" - tłumaczy. Udaje mu się to, bo gdy decydował się losy gorzowskiego szpitala w 2005 roku, przykuł się do kaloryfera w gabinecie wojewody Wojciecha Woropaja i powiedział, że nie wyjdzie, dopóki politycy nie zadeklarują wsparcia dla tej placówki. Wtedy odpuścił, ale powrócił w 2005 roku, gdy rozpoczął głodówkę pod szpitalem, któremu groziło bankructwo, a władze wojewódzkie odmawiały wsparcia. Głodował 5 dni, co - jak sam mówi - kosztowało go dużo zdrowia. Uważa, że wtedy dopiero poznał prawdziwe oblicze polityków. "Poseł Wontor wręcz błagał, abym zakończył spór i zrobił to na konferencji wraz z nim" - opowiada Wójcik, podkreślając, że autentycznie i bezinteresownie wspierał go wówczas tylko poseł Witold Pahl oraz Elżbieta Rafalska. Ta ostatnia donosiła mu wieczorami nawet wodę. "Ja nie szukam rozgłosu dla siebie, ale spraw, które podnoszę" - wyjaśnia. Słowa dotyczące posła Bogusława Wontora są ciekawe, bo Wójcik należy do bliskiego mu Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. "Nie jestem komunistą, ale człowiekiem któremu bliskie są niepolityczne ideały tej organizacji, to znaczy: praca z młodzieżą, wzajemne wspieranie się oraz organizowanie młodym czasu" - opowiada i nie kryje, że chciał być szefem ZSMP, ale zablokował go Wontor, który wstawił na tą funkcję figurantkę. "W tej organizacji nie chodzi o idee, ale o nieruchomości" - dodaje. Pokazał to materiał filmowy TVN-u, który wykazał iż opinia Wójcika jest trafna: ZSMP to Wontor, a w całej zabawie chodzi o nieruchomości. "Chciałem uzdrowienia tej organizacji, ale poseł to blokuje i robi ze mnie świra. Nawet do głowy mi nie przyszło, że w KRS-ie zarejestrował ZSMP w siedzibie Agencji Badań Kosmicznych, a sam jest szefem Parlamentarnego Zespołu ds. Badań Kosmicznych. Poseł Wontor kręci" - mówi Wójcik i zapowiada złożenie zawiadomienia do CBA, bo jego zdaniem "sprawa śmierdzi", a Wontor dąży do szybkiego wyboru nowych władz organizacji. To właśnie ta sytuacja oraz wiedza którą posiada na ZSMP, spowodowała iż zorganizował heppening z Ryszardem Kaliszem. Jak twierdzi, chciał pokazać, że oni wszyscy udają lewicowość, a chodzi im o wpływy, kasę i deale. Mówi: "Dziennikarze zajmują się mną, ale trzeba się zająć tymi szwindlami na lewicy, również w ZSMP, to społeczeństwo zobaczy iż jest okłamywane okrągłymi słowami". Czy ma ambicje polityczne ? Twierdzi, że nie będzie już nigdy i nigdzie kandydował, a chodzi mu o zwykłych ludzi oraz pokazywanie rzeczywistości taką, jaka jest. "Skoro politycy lewicy kłamią, to ja będę pokazywał prawdę" - zapowiada. Może zostanie jednak księdzem? Twierdzi, że to wykluczone. Czy złagodnieje, jak się ożeni ? "Moje poglądy są autentyczne, nie jestem sterowany, manipulowany i podkręcany, a więc nic się nie zmieni po grób" - deklaruje jeden z najbardziej znanych heppenerów w regionie.
SWW