W Gorzowie pojawił się nowy tytuł prasowy „Gorzowianin.com”, a jego wydawca
i redaktor naczelny w jednej osobie mocno się zarzeka, że na prasowym rynku
będzie to nowość i spora zmiana jakościowa. Politycy dzwonią i dopytują się, kto i w jakim celu finansuje gazetę. Padają
nawet konkretne typy i nazwiska. Sam zainteresowany we wstępnym artykule pisze
wprost: „Nie siedzimy w kieszeni żadnego
prezydenta czy wójta”, a następnie deklaruje: „Nigdy nie będziemy zależni politycznie od kogoś <z góry>”.
Trudno mu nie wierzyć, bo ma rzetelny dorobek, ale na wszelki wypadek
warto jeszcze raz opublikować rozmowę, która w Internecie zrobiła furorę.
Choćby po to, by nie robił tak, jak inni. Rzecz nie dotyczy wszystkich - a
właściwie niewielu - ale całość świadczy źle nie o mediach i dziennikarzach,
lecz o politykach. To nie politycy są ofiarami mediów, ale media ofiarami
polityków. Oby tak nie było w przypadku „Gorzowianina.com”. Można nie być zależnym od prezydenta i wójta, ale już radnego Platformy Obywatelskiej owszem. Nowy tytuł przejął bazy "66-400", ale warto wierzyć, że nawyki ma i będzie miał inne...
Dziennikarz opisał jak to jest być reprezentantem "czwartej władzy" na prowincji. Prawda zabolała wielu. Ku przestrodze ... |
Rozmowa z ŁUKASZEM CHWIŁKĄ,
kontrowersyjnym dziennikarzem gorzowskich redakcji.
N.W.:
Dziennikarz to w tak małym mieście jak Gorzów „czwarta władza” - która kreuje i
decyduje, czy raczej - w warunkach lokalnych kiepsko wynagradzany rzemieślnik,
który musi dorobić na boku i dłubie z numeru na numer, tekstu na tekst ?
Ł.Ch.: Skoro dziennikarze dorabiają na boku, prowadząc chałtury albo „przyjmują
wsparcie” za materiały, to chyba nie jest to dowód na ich niezależność
finansową. Panuje powszechne przekonanie, że zarabiają tylko dziennikarze
karmieni państwowymi pieniędzmi, czyli publiczne radio i telewizja. Lub
przynajmniej mają ten komfort, że wypłata będzie cała i na czas. Jednak z tego,
co mówi się na mieście, to chyba też nie do końca prawda. Nie widziałem, żeby
któryś dorobił się porsche czy lamborghini. Powiedzmy, że to taka hiperbola.
N.W.:
Bida z nędzą ?
Ł.Ch.: No trochę. Pracując z gorzowskimi dziennikarzami, widziałem przecież jak
się ubierają, czym jeżdżą czy nawet jakich dyktafonów używają. To raczej nie
jest szczyt luksusu i prestiżu. Niektórzy latami używają „startych”, do granic
możliwości eksploatowanych magnetofonów i to nie dlatego, że są niezawodne, ale
po prostu ich nie stać na nowy. Jeśli z kolei pytasz o władzę, to z własnego
doświadczenia wiem, że jest złudna i krótkotrwała. Co z tego, że dzisiaj jestem
gwiazdą, bo odpaliłem newsa i kogoś udupiłem, skoro jutro nikt o tym nie będzie
pamiętać. Wydawca spóźni się z wypłatą, a ja gazetą z swoim nazwiskiem w
sklepie nie zapłacę.
N.W.:
Uchodziłeś za dziennikarza absolutnie „ponad” jeśli chodzi o merytorykę i
odwagę, ale jednak chodziły opinie, że piszesz teksty za kasę. To nie zarzut,
to pytanie czy w Gorzowie tak robi się dziennikarstwo i czy to standard, czy
raczej tylko Ty znalazłeś taki patent ?
Ł.Ch.: To nie jest żaden patent. Dziennikarze i politycy, zawsze będą szli ze sobą
ramię w ramię. Są na siebie skazani. To tzw. naczynia połączone. Kiedyś
opowiedziałem bratu, że politycy płacą mi za teksty i wywiady. Wypalił, że
jestem kelnerem. Na początku nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale dzisiaj
rozumiem to doskonale. Polityk wymaga, zamawia i płaci, a ja mu podaje to w
najlepszej formie - w takiej jakiej oczekuje – jak kelner w knajpie.
N.W.:
Ejże, to chyba uproszczenie, bo politycy, którzy nie pełnią ważnych funkcji w
regionie i mieście, to wolą się jednak najeść za darmo ?
Ł.Ch.: To fakt, kilka razy zmieniając talerze, by nie było widać ile jedli.
Wracając do tematu. Dzisiaj mam trochę żal do siebie, bo to jest trochę
kurestwo. Sprzedałem się politykom, którzy nie koniecznie byli tacy, jak ich
opisywałem. Trochę rozmieniłem na drobne. Chyba za mało brałem jak na
polityczną dziwkę? Może mógłbym więcej, jeśli tak to ile? Czy ograniczał mnie
tytuł wydawnictwa, czy specyfika i wielkość miasta? Wiem, że takich kelnerów
jest więcej. Ktoś zawsze odmówi, bo nie wypada. Nie szkodzi, pójdzie się gdzie
indziej. Najlepsze, że w miejsce „kogoś”, można równie dobrze wstawić „polityk,
co „dziennikarz”.
N.W.:
Politycy lubią płacić za teksty ?
Ł.Ch.:.: Czy ty lubisz płacić za coś, co twoim zdaniem ci się po prostu należy?
Chyba nikt nie lubi. Szczególnie politycy. Są to z reguły skąpi ludzie, nawet
ci powszechnie uznawani za bogatych. Płacą nie dlatego, że chcą, ale dlatego,
że muszą. Inaczej nikt by o nich nie wiedział. A brak miejsca w świadomości
Pana X, czy Pani Y eliminuje ich jako polityków. Jest jeszcze osobna grupa
polityków. Nazywam ich narcystycznymi zboczeńcami, bo dostają orgazmu na widok
swojej twarzy w telewizji czy w gazecie. Zresztą każdy zaspokaja się tak jak
lubi, oni najwyraźniej lubią patrzeć na siebie, nawet jeśli nie mają nic
ciekawego do powiedzenia
N.W.:
Wiem, że nie wymienisz nazwisk, ale może powiedz, którzy mieli największe
parcie na media do tego stopnia iż gotowi byli płacić wiele ?
Ł.Ch.: Nie wiem, ile to dla ciebie wiele? Politycy płacili różnie. Jedni mieli
wykupione miesięczne abonamenty inni płacili za jednorazowe akcje, jak tekst
czy wywiad. W gazecie, w której pracowałem, czyli w 66-400.pl płaciło
wielu polityków. Od zwykłych radnych, na posłach kończąc. Sam byłem autorem
ofert dla nich. To było zwykłe wciskanie bzdur: kup polityku reklamę, to cię
wyborcy zauważą. Byli tacy, co się na to łapali. Płacili miesięcznie nawet po
tysiąc złotych od głowy. Mieli za to wywiad z narzuconymi przez siebie
pytaniami i tekst w każdym numerze gazety, każdy materiał oczywiście z
pozytywnym wydźwiękiem. Kupowali wszyscy, ci z PiS-u, SLD i PO. Tutaj nie
obowiązywała legitymacja partyjna. Każdy chciał podlizać się czytelnikom.
N.W.: Z
tymi wszystkimi, to chyba przesadzasz…
Ł.Ch.: Problemem zawsze było rozliczenie takich wydatków. Wiadomo, że każdy
poseł czy senator dostaje co miesiąc pieniądze na prowadzenie swojego biura.
Zawsze trzeba było wymyślić, jak ten wydatek ma być nazwany. Ale byli też tacy,
co faktury nie chcieli. Otwierali portfel i wyciągali tyle, ile trzeba. Sprawa
była załatwiona. Wójt chce być w gazecie – płaci, radny lewicy dawno nie był w
mediach – płaci, tak było jest i będzie. Nasza gazeta upadła, a rynek nie lubi
próżni. Będą następne, które będą rolować polityków tak jak oni nas w
kampaniach wyborczych. Ktoś się oburzy tym co przeczyta, a za 5 minut poda, lub
odbierze „pod stołem” co jego.
N.W.: Nie
ma możliwości, by nie padło jedno, ale podstawowe pytanie: Jak to było z tym
„usiłowaniem pożyczania od znanych w Gorzowie osób opowiadając o tym, że
potrzebuje je dla Kamila Siałkowskiego i Filipa Góreckiego” jak napisało w
swoim oświadczeniu dwóch dziennikarzy. Prawda czy fałsz ?
Ł.Ch.:.: Bzdura do kwadratu. Większej nie słyszałem od momentu, gdy ktoś
zarzucił mi, że niby wolę chłopców. Polecam obu Panom, żeby odstawili leki.
Jeśli nie, to równie dobrze mogą udać się członkami PiS do Smoleńska szukać
trotylu albo badać kąt złamania brzozy. Jestem ciekaw jak miałbym to
zrealizować, bo moja bogato rozwinięta wyobraźnia nie sięga tak daleko. Pewnie
najpierw doczepiłbym sobie obleśną brodę, jaką nosi Kamil, i przybrał
kilkanaście kilogramów, żeby go naśladować. Potem, jeśli byłoby mi mało
pieniędzy, to kupiłbym okulary i przybrał głupawy wyraz twarzy, wcielając się w
rolę Filipa. Tak by to chyba musiało wyglądać? I zupełnie na marginesie,
politycy, tudzież jak mówisz „znane osoby w Gorzowie” mogą mnie lubić lub nie,
ale moją twarz znają na pewno. Dlatego to się w ogóle kupy nie trzyma. Zdaję
sobie sprawę, że nie każdy życzy mi dobrze i chce mnie udupić. Domyślam się,
kto stoi za tą mistyfikacją, ale póki nie mam dowodów nie będę chlapał jęzorem
jak ci dwaj.
N.W.:
Dobra, zostawiam na boku pożyczanie, bo to prywatna sprawa każdego człowieka i
nawet jeśli rzekomym wierzycielem są ważne osoby, to nikomu nic do tego. Czy
można powiedzieć, że świat mediów, gdzie dziennikarze - no może z wyłączeniem
„Gazety Wyborczej” - nie zarabiają dużo, wisi na pasku lokalnych polityków ?
Ł.Ch.:.: Czytałeś zestawienie finansowe Urzędu Marszałkowskiego, z którego
jasno wynika ile i jakim mediom się płaci? To chyba zbędne pytanie. Politycy
zawsze będą karmić dziennikarzy pieniędzmi, szczególnie tych z mediów
lokalnych. Oni są najbardziej podatni na taką korupcję. Nie jest przecież
tajemnicą, że za materiał płaci się nie tylko w gazetach, ale też w prywatnych
telewizjach. Flagowa gorzowska lokalna telewizja ma przecież swój cennik: za
wywiad, za reportaż, a nawet za świąteczne życzenia. To nie jest tajemnicą.
Jeśli ktoś tego nie wie, to wypił za mało wódki „z środowiskiem”. Potem ludzie
to oglądają i myślą, że skoro ktoś jest w telewizji, to od razu jest mądry. A
tutaj, ktoś jest w telewizji, bo akurat ma taki kaprys no i pieniądze.
N.W.: No
to ile można wziąć za taki tekst o Surowcu, Kaczanowskim czy… ? Płacili gotówką
czy w formie reklamy dla szefa ?
Ł.Ch.: Stawki były różne, oczywiście zależne od zasobności portfela polityka.
To trochę śmieszne pieniądze, ale bywali politycy, którzy płacili np. 50 zł za
wypowiedz do tekstu. Przykładowo jest radny, który specjalizuje się sprawach
społecznych. Piszemy tekst w tym temacie, a on dzwoni, że chętnie dołoży do
niego swoje dwa zdania. Przyjeżdża do redakcji, rzuca pieniądze na biurko i karteczkę
ze swoją odręczną wypowiedzią.
N.W.:
Błyskotliwie…
Ł.Ch.: Bez przesady. Żenujące. To było nawet fajne, bo nie trzeba było się
wiele napracować. Brakowało tego, by przynieśli tekst do wklejenia na płycie,
wtedy nawet nie musiałbym przepisywać. Droższe były wywiady, bo wiadomo,
rozmowa pewnie zdominuje wydanie gazety, a do tego jest zdjęcie. Więc taki lans
jest droższy. Często gotówkę dostawał autor wywiadu, a nie ukrywam, że wywiady
w gazecie przeprowadzałem tylko ja. Byli tacy politycy, od których wydawca
znany z umiłowania do alkoholu dostawał butelkę wódki. Pamiętam zabawną
sytuację: jeden z najaktywniejszych w Twoim rankingu radnych (przez sympatię do
niego nie wymienię nazwiska) przekazał Maciejowi Zakrzewskiemu (wydawcy)
butelkę 0,7 w oficjalnej torebce miasta z logiem Gorzów-Przystań. Przystań na
pięćdziesiątkę chciałoby się powiedzieć.
N.W.:
Jakiś „hardcore” ?
Ł.Ch.: Było tego sporo. Jednak największym prostakiem jest ważny radny
PO, którego reklamy były chyba w każdym numerze gazety. Potrafił zapłacić
fakturę za reklamę (i to z wielkim bólem), a następnego dnia dzwonił do wydawcy
i skomlał: „To, co jakiś wywiadzik ze mną teraz?” Mimo, że akurat nic ciekawego
nie robił, to dopytywaliśmy na jaki temat. Potrafił bez zażenowania
odpowiedzieć: „Byle co. Tylko zdjęcie nowe zróbcie, bo tamto już za dużo razy
szło”. Taka jest ta gorzowska polityka. Nie wspominając o tych, z którymi
trzeba było rozmawiać z obowiązku. To była dopiero przeprawa. Pogadaj, zadaj
pytania, które zrozumie, a potem przetłumacz jego odpowiedzi na język polski,
żeby biedny czytelnik cokolwiek zrozumiał.
N.W.:
Rozstałeś się ze swoim szefem w okolicznościach po których on rozsyłał
oświadczenia, że „Łukasz Chwiłka nie reprezentuje wydawnictwa”. Można było
odnieść wrażenie, że to nie Kamil Siałkowski czy Maciej Zakrzewski robili
gazetę, ale pisał ją od początku do końca Chwiłka. Więc w czym problem ? Kasa ?
Ł.Ch.: Maciej Zakrzewski znany jest z wydawania różnych, dziwnych oświadczeń i
zaświadczeń, wątpliwej legalności, czym zresztą zajmuje się już Sąd Rejonowy w
Gorzowie. Czasy, kiedy byłem wolontariuszem już dawno minęły. Człowiek pracuje,
by zarabiać, zarabia by wydawać i taką filozofię wyznawałem. Jeśli po 12
godzin, starasz się, by każdy przecinek był na swoim miejscu, znosisz humory
wieśniaka, który nie dość, że jest Twoim szefem, ale też kolegą, a potem
dostajesz kilka banknotów o dziwnie niskich nominałach, to jak masz dalej to
ciągnąć. W tej gazecie pieniędzy nigdy nie było, a już na pewno nie na czas.
Zaświadczy, to każdy, kto choć na chwilę tam zabawił. Poza tym wizja
prowadzenia gazety, która zmieniała się z godziny na godzinę nie dawała
poczucia stabilizacji. Jeśli wydawca sam nie wie czego chce, to kto miałby
wiedzieć? Usłyszałbyś, że gazetę miał uratować np. „wzór na dziwki”, uwierzysz?
My dziennikarze czy dział reklamy byliśmy tylko wynajętymi ludźmi. Szef miał
mieć wizję i pieniądze, by ją realizować. W tej gazecie nie było ani wizji ani
pieniędzy. Były za to ciągłe problemy, wyłączone telefony i wymyślane na prędce
ściemy dla komorników, którzy hurtowo zajmowali konta gazety. To było chore, że
cały numer gazety leżał złożony, a wydawca modlił czy drukarnia jeszcze raz
uwierzy w bajkę o problemach z przelewem i dostarczy gazetę. Z gazety odeszli
wszyscy, nie tylko ja. Zostali bracia Zakrzewscy, ale we dwójkę trudno robić
gazetę, szczególnie jak jeden zna się tylko na robieniu ślubnych zdjęć, a drugi
na opróżnianiu butelki z wódką.
N.W.:
Masz problemy osobiste ?
Ł.Ch.: Tak, razem z autorem tego bloga uciekliśmy z zamkniętej terapii w
szpitalu psychiatrycznym i jutro podbijemy świat. Tak zupełnie serio, jedyne
tabletki, które biorę, to te od bólu głowy. Udzieliłem ci w miarę
inteligentnych odpowiedzi na twoje pytania, a to znaczy, że mój mózg jeszcze
pracuje. Nie chodzę na terapię, nie leczę się i nie biorę psychotropów. Ale z
drugiej strony, nie wiem czy, mam , normalne życie. Jest dziwne, niepoukładane,
często chaotyczne, ale je lubię, bo się nie nudzę. Kiedyś miałem swoje
uzależnienia, zresztą jak każdy kto smakuje życia na 200% Mam to za sobą.
Dzisiaj zamiast wciskać pieniądze do automatów i obstawiać kolor na ruletce,
obstawiam jaka będzie jutro pogoda. To bezpieczniejsze i nie kosztuje. Poza tym
dziwnie się czuje udzielając ci wywiadu. Zawsze byłem po drugiej stronie, a
dzisiaj jestem jak Ania Mucha, która urodziła dziecko i biegnie z tym do
tabloidów.
N.W.:
Grubo, ale do tabloidu prostemu blogowi daleko. Kończąc Łukasz, masz sobie coś
do zarzucenia ? Wielu Twoich interlokutorów Tobie ma wiele, nie w kwestii
profesjonalizmu, bo tu byłeś absolutnym asem, ale w temacie etyki ?
Ł.Ch.: Nie chce wyjść na cynika, ale to przecież w biblii jest napisane: „Kto z
was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Czy ja pracowałem w
policji i przyjąłem łapówkę od pijanego kierowcy? Nie, pracowałem w prywatnej
firmie, która wydawała gazetę, a ja lubiłem z kolei wydawać pieniądze.
Pracodawca nie płacił, to trzeba było sobie radzić. Przecież nie wziąłem tych
pieniędzy z czyjegoś portfela, ktoś mi je sam dał, co więcej - sam mi je
zaproponował. Myślisz, że przeciętny czytelnik rozróżniał za czyje pieniądze
pisałem? Polityka czy wydawcy? Uważam, że miał to gdzieś. Chciał informacji,
newsa, czegoś czym mógł podzielić się z sąsiadem. Ja mu to dawałem, więc
proszę, nie pytaj o etykę. Etyka i moralność pojawiają się wtedy, kiedy jesteś
dziewczyną, masz 16 lat, zaszłaś w ciążę i nie wiesz, czy usunąć dziecko.
Wtedy, to możesz myśleć co jest etyczne, a co praktyczne. Pisanie jest fachem,
za który chce się dostawać wynagrodzenie. Nie było go z jednego źródła, to
brałem z innego. Mógłbym powiedzieć, że byłem do tego zmuszony sytuacją. Byłoby
to proste tłumaczenie. Takie zwalanie winy na innych jest przecież łatwe. Ale
po co? Ktoś powie, że jak to, przecież obowiązuje mnie jakaś karta etyki
mediów, spisana przez zgromadzenie osób o ponadprzeciętnych dochodach, które
żyją w całkiem innych realiach. To ja odpowiadam. Takie zasady dobre są dla
dziennikarzy, żyjących gdzieś tam w stolicy. Zarabiających sporo, dostających
wypłatę na czas. Jak staniesz przed wyborem: wywalenie z mieszkania nie
płacenie czynszu czy napisanie, że jeden, czy drugi jest dobrym człowiekiem,
choć może to być nie do końca prawdą. Co wybierzesz?
N.W.:
...nic , po prostu cenię to, że powiedziałeś coś, co wielu dziennikarzy mówi
nieoficjalnie od zawsze...