Nie musi się angażować, ale robi to z potrzeby serca oraz sympatii dla ludzi, którym chce się coś zrobić, a nie tylko krytykować. Wspiera wielu, lecz się nie kreuje się na nie wiadomo kogo. Zna wielu, ale się z tym nie obnosi. Oto prawdziwe oblicze człowieka, który kocha Gorzów, szanuje prezydenta miasta i wyraża się w superlatywach względem innych ...
GEERT BORRET - dla Nad Wartą. Przedsiębiorca, filantrop oraz mecenas sportu.
Nad Wartą: Jak to się stało, że Belg znalazł się w Polsce, zamieszkał
tu, a nawet można powiedzieć rozkochał się w tym kraju ?
Geert Borret: To skomplikowana historia. Najpierw rozkochałem się w polskich
kobietach, a dopiero później w Polsce…
N.W.: …tak, jak każdy cudzoziemiec. Ale najpierw musiałeś tutaj trafić
z dalekiej w latach 70-ych Belgii ?
G.B.: Pływałem na statkach i mieliśmy kurs do Sankt Petersburga, ale kapitan
mówi: „Gert, zawiniemy do portu w Polsce,
zobaczysz jakie tam mają morze”. Ja popatrzyłem na niego ze zdziwieniem, bo
nie wiedziałem nawet, że Polska ma dostęp do morza, ale jak już zawinęliśmy do
portu, nie miałem wątpliwości, że będę do tego kraju wracał. Tak mi się wtedy
spodobało, że od 1978 roku spędzałem w Polsce wszystkie urlopy.
N.W.: Ciekawe, co tak bardzo Pana urzekło ?
G.B.: Mówiłem już. Jak to
co ? To przecież oczywiste, że przede wszystkim kobiety. Byłem wtedy młodym
człowiekiem, tak wtedy jak i dzisiaj uważam, że Polki są najpiękniejsze na
świecie. Oczywiście moja żona jest tą najpiękniejszą.
N.W.: To w ustach członka reprezentacji Belgii w judo, wtedy młodego i
zapewne przystojnego, ciekawa uwaga. Właśnie, co z tym judo ?
G.B.: Po prostu,
byłem najlepszy i powołano mnie do belgijskiej kadry, a od 1971 do 1973 roku
byłem wicemistrzem Belgi w judo. Ta fascynacja sportem została mi do dzisiaj, wspomagałem
moim doświadczeniem sekcję judo przy AWF-ie, w ktorym trenerami byli Roman
Soszka, Andrzej Blady, a w ostatnich czasie wspomogłem klub sportowy
"JAMNIUK" Grzegorza Biegańskiego,którego nota bene trenowałem za
czasów A. Bladego a nawet właśnie dlatego podoba mi się w Gorzowie, który jest
przesiąknięty żużlem. To wtedy, gdzieś od 1978 roku zacząłem sponsorować i wspierać zawodników. Najpierw Marka
Towalskiego, który był tu jednym z pierwszych, a potem on poznał mnie z Jurkiem Rembasem, Edwardem Janczarzem oraz
świętej pamięci Bolkiem Prochem. Tak się zaczęła moja przygoda z gorzowskim
żużlem.
N.W.: Kucharz z zachodniego kraju musiał w komunistycznej Polsce
głodować. Szef kuchni na dużym statku w tamtych czasach to był poważny gość, a
w Polskim jedzeniu zakochać się raczej Pan nie mógł. Wtedy to tylko bigos i
pierogi …
G.B.: Tak, pamiętam to jedzenie. Ja nie jestem jednak taki trudny, jem
wszystko, ale pierogów rzeczywiście nie lubię. Chcę powiedzieć coś innego.
Jedzenie nie jest dla mnie ważne samo w sobie, choć lubię i potrafię gotować.
Jest dla mnie środkiem do czegoś ważniejszego: ja uwielbiam towarzystwo i
spotkania z normalnymi ludźmi. Nie z tymi wszystkimi pod krawatami, co noszą
wysoko nos i uważają się za wielkich i ważnych, ale nie szanują słabszych i
biedniejszych od siebie. Ja czuję się biznesowo spełniony, ale nie obnoszę sie tym sukcesem.
N.W.: Wrócę do jedzenia. Jak jedzą Polacy ?
G.B.: Ojej, szkoda mówić. Jesteśmy z żoną w restauracji kilka razy w
tygodniu i nie mogę zrozumieć, że tu w Polsce wpada się do lokalu jak do
supermarketu, zamawia poganiając kelnera, szybko zjada i ucieka do domu.
Żadnego delektowania się i cieszenia swoją obecnością. To jest bez sensu, bo do
restauracji idzie się posiedzieć, porozmawiać, a przy okazji dobrze zjeść.
Polacy szybko jedzą, a na rozmowę to już nie mają czasu. Ważne jest towarzystwo
przy jedzeniu, a jak jest dobre towarzystwo, to wtedy smakuje każde jedzenie.
N.W. Towarzystwo ma Pan wykwintne, bo choć o Borrecie nie mówi
publicznie nikt, zna go i szanuje każdy,
a on zna każdego. Po tylu latach Polska to Pana druga ojczyzna, czy może już
pierwsza ?
G.B.: Ja nawet
jak śpię, to myślę po polsku. Oczywiście belgijska Flandria jest dla mnie
najważniejsza, ale ja bardzo lubię Polskę i Polaków, chociaż trochę mnie
denerwują z tym, że od razu chcą mieć dużo i dosłownie wszystko. Mam tutaj
bardzo wielu znajomych, których szanuję i z którymi zrobiliśmy wspólnie wiele
dobrych dla Gorzowa rzeczy.
N.W.: Mógłby ktoś zapytać po co to wszystko, można by wydać na
ekskluzywne wczasy i kolejny elegancki samochód ?
G.B.: Mam firmę, która daje pracę trzystu osobom w innych firmach, a więc
stać mnie na to by pomagać innym. Oto odpowiedź na pytanie. Ja widziałem bardzo
wiele osób, które były bardzo bogate i stawały się później bardzo biedne. Znam
też biednych z marginesu, którzy stawali się bogaci, bo ktoś im pomógł.
N.W.: W Polsce to się zaraz mówi: „Zna wszystkich, to ma wsparcie”.
Nawet jest takie określenie „plecy”…
G.B.: Słyszałem
to, ale mnie to nie dotyczy. Nie startuję w przetargach i nie potrzebuję
wspierania przez kogokolwiek w biznesie, który razem z żoną prowadzimy. Dbamy o
klientów, wspieramy firmy z nami współpracujące dając zlecenia i staramy się
być najlepsi w tym co robimy. Sukcesami dzielimy się z innymi. Tak to działa.
N.W.: Pan jest z zewnątrz, choć tak naprawdę dla miasta zrobił więcej
niż wielu afiszujących się mieszkańców. Proste pytanie do Belga, który
rozkochał się w Polce i Polsce, a następnie zamieszkał w Gorzowie i tutaj
prowadzi biznes: Gorzów się zmienia na lepsze, czy jak chcą krytycy – nie
dzieje się tutaj dosłownie nic ?
G.B.: Mnie polityka i politycy nie interesowali i nie interesują, ja znam
ich wszystkich, ale widzę w nich ludzi dobrych lub złych – a nie polityków.
Pamiętam jak wyglądał Gorzów kiedyś i jak wygląda dzisiaj. Zmienia się, choć
nie wszystko można zrobić od razu. Dziwi mnie, że wszyscy chcieliby wszystko od
razu i natychmiast, jak w tej restauracji, gdzie nie potrafią poczekać na
danie, ale poganiają kelnera by zrobił szybko i byle jak, a nie dobrze i
solidnie. Zmiany w Gorzowie są widoczne
gołym okiem, a jak ktoś nie chce ich dostrzegać, to chyba ze złośliwości do
prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka.
N.W.: Krytykują go, że robi za mało…
G.B.: … bzdura ! Niepotrzebna krytyka. Krytykują i dyskredytują ci, którzy go
nie poznali. Ja spotykałem się z wieloma ważnymi osobami, ale ten prezydent to
dla miasta skarb: idzie razem z mieszkańcami, razem z nimi się cieszy i raduje
z rozwoju, a jak trzeba, to i razem z nimi płacze. To najlepszy prezydent i
mówi o tym bardzo wielu. Powiem tak przewrotnie jak to się w Polsce mówi: on
powinien być prezydentem Polski, a nie tylko Gorzowa. Nie przejmuje się głupią
krytyką, ale robi dla miasta dobrą robotę. Takich ludzi lubię, bo krytykować
potrafi każdy, ale trzeba umieć i chcieć coś zrobić.
N.W.: Panu akurat niczego zarzucić nie można. Wiele lat finansowania
klubu żużlowego, pełnienie funkcji wiceprezesa oraz wspieranie innych klubów
sportowych w sekcji judo. Wydaje się, że każdy inny kreowałby się już w mediach
na wielkiego mecenasa sportu. Pan jest z boku i nie zabiega nawet o słowo
dziękuję…
G.B.: … Bo ja tego nie potrzebuję. Przez 20 lat byłem w klubie żużlowym
wiceprezesem i nigdy nie potrzebowałem pochwał, wywiadów i mówienia o tym, że
wydaję własne pieniądze. Pomagałem żużlowi i zawodnikom nie dla orderów, ale
dla nich samych. Stać mnie na to, ale nie muszę się z tym obnosić. Bardziej
mnie cieszyły ich sukcesy i rozwój żużla. Ja chcę być daleko od telewizji i
dziennikarzy. Pomagałem finansowo zawodnikom, bo taki mam charakter . Takich
jak ja jest w mieście bardzo wielu…
N.W.: …to kogo z nich ceni Pan najbardziej ?
G.B.: … dużo jest dobrych ludzi, którzy pracują,
chociaż nie mówi się o nich w telewizji i w gazetach. Dla mnie osobiście bardzo
ważną osobą z którą współpracowałem jest Jurek Synowiec. To wspaniały działacz,
taki perfekcyjny szef klubu żużlowego, i gdyby on miał takie pieniądze na żużel
jak Władysław Komarnicki, to zrobiłby dużo więcej. Widziałem wielu działaczy
klubu, ale tylko Synowiec żył życiem tych zawodników. On potrafił płakać, gdy
któremuś zawodnikowi nie poszło, a jak zawodnik potrzebował pomocy, to chętnie
go wspierał. On był dla tych wszystkich zawodników jak ojciec
N.W.: Chyba też dla młodych ?
G.B.: Pewnie, że
tak. Ten klub był jak drużyna, a dziś jest jak fabryka. Dobrze, że wszystko się
profesjonalizuje, że jest nowoczesny stadion, ale trzeba pamiętać iż sport
tworzą ludzie i nie można zabijać jego duszy. To nie może być taśma produkcyjna
sukcesów, ale szkoła osiągania sukcesu. U nas każdy miał swoje zadania i tego
pilnował, a już Jurek Synowiec szczególnie dbał o młodych. Oni mogli po meczu
pójść i zrobić sobie zdjęcie z zawodnikiem, bo to było dla nich marzenie. Teraz
tego nie ma, a szkoda.
N.W.: Teraz, to chyba nie pamięta się nawet o tych co tworzyli ten
klub, a żużel kojarzy się z nazwiskiem Komarnicki. Przecież to Pan, Synowiec,
Kowalczyk i Krasuski, byliście tymi pierwszymi…
G.B.: My nie potrzebujemy pochwał. Gdyby jednak Jurek Synowiec miał tyle
pieniędzy na żużel co jego następcy, a szczególnie prezes honorowy „Stali”, to
Gorzów byłby cały czas mistrzem. My tworzyliśmy grupę i każdy czuł się
współodpowiedzialny za sukcesy, ale też porażki.
N.W.: A Grand Prix powinien być w Gorzowie dalej, czy już nie ?
G.B.: To chyba
za drogie dla Gorzowa. Nie chcę się wypowiadać tak ostatecznie, ale mi się
wydaje, że to kosztuje dużo, a o coś innego w tym sporcie chodzi.
N.W.: Prezydent jest za, a Jerzy Synowiec przeciw…
G.B.: …i dobrze,
że ludzie mają różne zdanie w różnych sprawach. Trzeba rozmawiać, bo nie żyjemy
z instytucjami – klubem lub miastem, ale żyjemy i działamy z ludźmi. Prezydent
i Jurek Synowiec są bardzo dobrymi ludźmi, a to iż się różnią, to normalne. Ja
też nie ze wszystkimi i we wszystkim się zgadzam.
N.W.: Czyli bez zmian: Geert Borret kocha ludzi, docenia zmiany i
polityczno-medialnymi dyskusjami się nie interesuje ?
G.B. : Tak było zawsze i tak zostanie. Podziwiam miasto – ten bulwar,
filharmonię, amfiteatr, stadion i wiele innych miejsc. Gorzów będzie kiedyś
ładniejszy, bo jest wiele do zrobienia jeszcze, ale potrzeba czasu. Politycy
mnie nie interesują i ich nie podziwiam. Podziwiam ludzi, ich pracę i
zaangażowanie, a nie polityków.