Sposób prowadzenia polityki miejskiej przez gorzowskie partie polityczne wskazuje, że większość jej liderów uważa mieszkańców za absolutnych idiotów. Gdyby „podkładanie świń” prezydentowi miasta było dyscypliną olimpijską, liczba gorzowskich olimpijczyków na metr kwadratowy byłaby największa na świecie. Więcej, gdyby „olimpijczykom” – podobnie jak tym prawdziwym - wręczano klucze do mieszkań, to lokalni developerzy pozbyliby się ich w jeden dzień …
Jeszcze niedawno, gdy „wymiar sprawiedliwości” zajmował się tzw. aferą budowlaną, opozycyjni politycy zdawali się mówić: „Teraz albo nigdy”. Obecnie króluje powiedzenie: „Nigdy, ale chociaż poprzeszkadzamy”. Nie dziwi więc, że na politycznym widnokręgu dojrzeć można jedynie ofensywę brzydkiego „polactwa”. Najpierw żałosne oskarżenia budowlane, później jazgot platformerskich pięknoduchów promujących Krystynę „Gigant” Sibińską na włodarza miasta, krytykowanie wszystkiego i pod byle pretekstem, a nawet sakralizacja rajcowskiego chamstwa i wójtowska kanonizacja Jacka Wójcickiego. Trudno pojąć gorzowską politykę bez uwzględnienia faktu, że kiedy w Zielonej Górze od 1998 roku rządzi już trzeci prezydent miasta, to w Gorzowie jest nim nieprzerwanie przez ponad 16 lat Tadeusz Jędrzejczak. Kiedy więc jeden z najbardziej doświadczonych samorządowców rozwija się, kreuje i wciąż proponuje coś nowego, polityczna opozycja staje się kontrproduktywna i niczego sensownego w mieście już „nie spłodzi”. Tymczasem polityczne „In vitro” w postaci obywatelskich stowarzyszeń Ludzie dla Gorzowa, Przyjaciele Ziemi Gorzowskiej czy Forum Gorzowa, jest w ich przypadku tak samo skuteczne, jak namiętność z dmuchaną lalką: zmęczą się, obleją potem, odczują chwilową przyjemność, ale lalka dalej pozostanie lalką, a opozycja beznadziejną opozycją. Parafrazując stwierdzenie Kazimierza Dejmka, że: „Dupa jest od srania, a aktor od grania”, można by skonstatować: prezydent jest od kreowania, a opozycja od obrzydzania. Ujmując jej obraz inaczej – król jest nagi, ale brakuje dzieci, które to wykrzykną. Klasę i poziom od dawna zachowywał Jacek Bachalski i to w czasach, gdy prezydent Jędrzejczak stał pod oskarżeniem, a miejscy politycy uprawiali to, co potrafią najbardziej: dowcip na miarę Himmlera, powagę godną Paździocha oraz inteligencję Forrest Gumpa. „Niczego nie można wykluczyć, łącznie z uniewinnieniem prezydenta, bo zarzuty wydają się być dziwne” – konstatował w 2010 roku w Telewizji Odra J. Bachalski. Problem gorzowskiej polityki jest jednak głębszy i dotyczy całej klasy politycznej, która na prawicy - po odejściu Kazimierza Marcinkiewicza - właściwie wyparowała. W przeszłości gorzowscy konserwatyści ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a potem Prawa i Sprawiedliwości, byli kuźnią politycznych talentów oraz idei. Dziś całkowicie nieudolnie próbują zastąpić ich byli związkowcy – sprawni w intrygach, lecz miałcy w myśleniu i strategii dla ludzi: Elżbieta Rafalska, Mirosław Rawa, Roman Sondej czy Marek Surmacz. Nie inaczej w centrum: Bachalskiego zastąpił Robert Surowiec, K. Sibińska, Jerzy Sobolewski i Marcin Gucia, ale każdy z nich – posługując się stwierdzeniem klasyka – ma w sobie tyle charyzmy, co wycieraczka do podłogi. Pewna stałość jest tylko na lewicy: Jan Kaczanowski wciąż chce władzy dla władzy, jego protegowany Marcin Kurczyna jeszcze go toleruje, a młodzi szykują się do odejścia, by –wzorem Mariusza Domaradzkiego - swoje plany związać z prezydentem Jędrzejczakiem. „Rozważamy wystawienie własnego kandydata w wyborach prezydenckich” – buńczucznie odgraża się Kurczyna, a sam zainteresowany słusznie podkreśla: „Ja jestem w partii o nazwie Gorzów Wielkopolski, a jej członkowie to wszyscy mieszkańcy miasta. Jeśli partie chcą mnie poprzeć, to będzie mi miło, ale niech pamiętają, ze ja jestem za ograniczeniem ich roli w mieście”. Jaka więc jest ta gorzowska polityka ? Oficjalnie w tutejszych partiach nie ma podziałów. „To dziennikarski wymysł i szukanie sensacji” – zgodnie twierdzą gorzowscy politycy od lewa do prawa. Trudno im nie wierzyć, bo jak wiadomo, Platforma Obywatelska posiadła boski przymiot nieomylności – czego dowiodła pompując partyjne struktury „martwymi duszami”, Prawo i Sprawiedliwość jest prawe, wrażliwe i transparentne – czego rekord pobił były wiceminister spraw wewnętrznych zapominając iż wynajmuje lokal dla partii, która już nie istnieje, a lewica troszczy się o najsłabszych, ale do dziś w Gorzowie nie powstało żadne świeckie stowarzyszenie lub fundacja, która by ich wspierała. Dla wszystkich ważniejsze stały się miejskie medale i wojewódzkie ordery, jakby podświadomie czuli za Szymborską, że „nic dwa razy się nie zdarza”. Wiele lat temu Borys Pasternak popełnił piękne zdanie, które odnosiło się do mrocznych czasów: „i już na wieki przesądzono, gdzie jakie podobizny wiszą”. Współcześni gorzowscy politycy próbują wymyślić się od nowa i na zawsze przesądzić, jakie i gdzie mają wisieć symbole oraz obrazy, ale na dzisiaj wpływ mają tylko na własne nagrobki. W bezkrytycznym przekonaniu o swojej wielkości rodem z placówek w Tworkach lub na ul. Walczaka, tak zaślepili się sobą iż wyborcy potrzebni są im tylko raz na cztery lata, a do szczęścia brakuje im obalenia Jędrzejczaka. „Politycy są niemoralni lub nieudolni” – mówił mistrz Machiavelli, ale w przypadku gorzowskiej sceny politycznej definicja się nie sprawdza: opozycja jest skrajnie niemoralna, zakłamana i zdegenerowana, a przy tym – kompletnie nieudolna. Należy wierzyć, że to tylko chwilowa niedyspozycja, ale trudno też wykluczyć, że tak im zostanie na długo. Przykład z życia wzięty. „Naściemniałem Jurka O. i innym, że będzie ok., ale prawda jest taka, że jestem w czarnej dupie”, „Trzeba coś wymyślić na przykrycie tej informacji”, „Można zastosować wariant Surmacza i iść w zaparte”, „Po co stosować wariant Surmacza skoro jeszcze lepiej będzie go zaatakować zamiast”, „Musimy o sprawę zadbać, aby nie byłą związana z Krystyną, przecież prezio już zaczął kampanię” – to tylko niektóre konstatacje, które mogłyby stać się powodem do wstydu, a w rzeczywistości są ukrytym przed opinią publiczną obrazkiem gorzowskiej polityki a’la Platforma Obywatelska. Polityki w której wielu uważa, że im gorzej dla prezydenta, tym lepiej dla nich. Jśli on będzie chodził o kulach, to oni będą biegać. W rzeczywistości opozycja jest jeszcze w dalekiej podróży i nie wiadomo czy kiedykolwiek z niej powróci. Dlaczego ? Po latach bycia w opozycji i „na ssaniu”, nie potrafią już współpracować „w imię czegoś” lub „w jakimś celu”. Po 16 latach krytykanctwa potrafią być tylko „przeciw”. Są jak reprezentacja Polski w piłce nożnej: grają fatalnie, wynik ma ją zawsze przewidywalny – bo zawsze przegrywają, ale i tak ludzie ich oglądają. Niestety Jędrzejczak, to chodząca łagodność, bo gdyby tak nie było, to rozwiązanie znaleźć można w Talmudzie: "Jeśli sąsiad przychodzi, żeby cię zabić, wstań wcześnie rano i zabij go pierwszy”...
ROBERT BAGIŃSKI