To wszystko jest znane: wilk przebrał się za „Czerwonego Kapturka”, zjada babcię, a potem próbuje zwabić do łóżka dziewczynę, którą ostatecznie
...zjada. Problemem okazał się myśliwy, a że zwierz nie był nad wyraz
błyskotliwy, a nawet z mocnym defektem wyczucia, co dzieje się dookoła, jego „dokonania” i zamiary szybko zostały
rozszyfrowane. Jak to w bajkach bywa: „oliwa
zawsze sprawiedliwa” ...
...jak będzie w
gorzowskiej polityce nie wiadomo, ale są gatunki „politycznych zwierząt”, które nie odpuszczają nigdy – nawet po mocnej
„audiokonfrontacji” z myśliwym i
Prawdą. Nie wiadomo jak przebiegał proces pozyskiwania znanego w mieście
samorządowca Arkadiusza Marcinkiewicza
do Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Gorzowskiej, ale poza wszelką wątpliwością
pozostaje fakt, że tu również padło baśniowe pytanie z utworu Braci Grimm: „A co tam masz w koszyczku?”.
Trudno się temu dziwić, skoro uznany eksradny i przedsiębiorca, to doskonały kandydat nie tylko do genderowskiej wersji „Kopciuszka” - gdzie brat byłego premiera „w jedną noc” staje się piękny i bogaty, a przy tym uzyskuje dostęp do informacji „o zawartości koszyczka”, ale też do roli w „Kubusiu Puchatku” - który jego intencje zwietrzył na długo przed odejściem i powrotem do polityki: „To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka” – uznał Puchatek z powieści Alana Alexandra Milne’a.
Były radny „bzyknął” donośnie, ale „fałszywą nutą” w Radiu Gorzów. „Gorzów to moje ukochane miejsce i chciałbym, żeby to miasto wyglądało inaczej (...). Dośc mam szyldów partyjnych, po prostu tego nie chcę. Chcę Gorzowa obywatelskiego, uspołecznienia tego miasta” – obwieścił „Urbi et Orbi”, niczym Papieżyca Joanna, były członek ZChN, AWS, Przymierza Prawicy, PiS i Polska Jest Najwazniejsza, a w międzyczasie promotor kandydata na senatora o którym w nagranej przez nieznane osoby rozmowie z prezydentem miasta – w sposób etyczny inaczej - powiedział: „Ja po prostu cały czas twierdzę, ze Władek Komarnicki też powinien coś dostac”. Autor „Kubusia Puchatka” wiedział, że „Some have brains and some haven’t”, więc konstatacja Marcinkiewicza nie dziwi nikogo, kto powieść czytał i zrozumiał.
Trudniej ze zrozumieniem tych, którzy wierzą temu, co powiedział: „W partiach dzieją się różne układy i układziki, a ja nie bardzo potrafię się w tym poruszać”. Problem w tym, że poza partiami porusza się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, bo nikt nie uwierzy, że biblijny „wilk w owczej skórze”, ma na myśl stado niewinnych owiec. Gdyby ktokolwiek dał wiarę apartyjnym deklaracjom Marcinkiewicza, mógłby liczyć co najwyżej na określenie „stado baranów”: jurne, agresywne, ale jednak bezmyślne i mało kreatywne.
W takich warunkach i w duchu wygłoszonej przez Marcinkiewicza w Radiu Gorzów ideologii: „Musimy zmienic w Gorzowie praktycznie wszystko”, myślał w przeszłości Władimir Llijcz Lenin, Mao Zedung czy kambodżański Pol Pot. Daleko mu do nich, bo jest człowiekiem łagodnym i spokojnym, nieświadomie używa tylko argumentów werbalnych adekwatnych do tamtych ideologii, ale wszyscy oni w duchu politycznego zakłamania również uważali, że nalezy budować od nowa, a masy są głupie. Nie są, a szczególnie wtedy, gdy radny z ponad 20 letnim stażem publicznie twierdzi, że: „Gorzów to moje ukochane miejsce i chciałbym, żeby to miasto wyglądało inaczej”.
Nijak się to ma do wypowiedzi z 19 lipca 2007 roku, gdy podczas konferencji prasowej na temat kontrowersji wokółsprzedaży kina „Kopernik”, na pytanie czy jako radny nie powinien dbać przede wszystkim o interes miasta, powiedział: „Bliższa mi jest moja rodzina i dom, niż miasto. Swoja hierarchię wartości opieram na świętym Tomaszu”. Chodziło o to, że kupił gorzowskie kino „Kopernik” razem z działką za 850 tys. zł, choć po drugiej stronie ulicy mniejszy budynek sprzedano za 1 mln 200 tys. zł. Nie minęło czasu wiele, gdy nieruchomość odsprzedał za 3,9 mln zł. Wszystko oczywiście zgodnie z prawem i bez zarzutu, ale niesmak pozostał. Podobnie jak z zakupem 5,5 ha ziemi na obrzeżach Gorzowa w Santocku, gdzie również uzyskał przebicie lepsze niż „Kopciuszek” na balu lub „żaba przed pocałunkiem przez księcia”, bo za hektary warte na wolnym rynku 2 mln zł zapłacił 325 tys. zł, a po roku zarobił na tym interesie 1000%, bo teren przeznaczono pod budownictwo mieszkalne.
A św. Tomasz z Akwinu ? On napisał swego czasu, że: „Przyjemności cielesne przeszkadzają w używaniu rozumu z trzech powodów – rozpraszają go, krępują i są mu przeciwne”, ale to było dawno. Dzisiaj wytrawny polityk Marcinkiewicz, spełniony przedsiębiorca i apartyjny działacz na rzecz „uspołecznienia Gorzowa” mówi wprost: „Prezydent Jędrzejczak już się wypalił”. Większość obserwatorów życia publicznego uważa jednak, że jeśli Tadeusz Jędrzejczak się „wypalił”, to Arkadiusz Marcinkiewicz za wypowiadane przez siebie bzdury, powinien spalić się ze wstydu.
„Katastrofa! Katastrofa Panie Redaktorze!” – mówi do szpiku partyjny niepartyjny promotor obywatelskości. Co fakt, to fakt – „Przebrał się Diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni”, ale doświadczony i błyskotliwy Ireneusz Madej powinien wiedzieć, komu chodzi o „koszyczek”, a komu o Gorzów. Parafrazując wilka: „Co tam masz Wilku w koszyczku” ? Kolejną przegraną ...
Trudno się temu dziwić, skoro uznany eksradny i przedsiębiorca, to doskonały kandydat nie tylko do genderowskiej wersji „Kopciuszka” - gdzie brat byłego premiera „w jedną noc” staje się piękny i bogaty, a przy tym uzyskuje dostęp do informacji „o zawartości koszyczka”, ale też do roli w „Kubusiu Puchatku” - który jego intencje zwietrzył na długo przed odejściem i powrotem do polityki: „To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka” – uznał Puchatek z powieści Alana Alexandra Milne’a.
Były radny „bzyknął” donośnie, ale „fałszywą nutą” w Radiu Gorzów. „Gorzów to moje ukochane miejsce i chciałbym, żeby to miasto wyglądało inaczej (...). Dośc mam szyldów partyjnych, po prostu tego nie chcę. Chcę Gorzowa obywatelskiego, uspołecznienia tego miasta” – obwieścił „Urbi et Orbi”, niczym Papieżyca Joanna, były członek ZChN, AWS, Przymierza Prawicy, PiS i Polska Jest Najwazniejsza, a w międzyczasie promotor kandydata na senatora o którym w nagranej przez nieznane osoby rozmowie z prezydentem miasta – w sposób etyczny inaczej - powiedział: „Ja po prostu cały czas twierdzę, ze Władek Komarnicki też powinien coś dostac”. Autor „Kubusia Puchatka” wiedział, że „Some have brains and some haven’t”, więc konstatacja Marcinkiewicza nie dziwi nikogo, kto powieść czytał i zrozumiał.
Trudniej ze zrozumieniem tych, którzy wierzą temu, co powiedział: „W partiach dzieją się różne układy i układziki, a ja nie bardzo potrafię się w tym poruszać”. Problem w tym, że poza partiami porusza się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, bo nikt nie uwierzy, że biblijny „wilk w owczej skórze”, ma na myśl stado niewinnych owiec. Gdyby ktokolwiek dał wiarę apartyjnym deklaracjom Marcinkiewicza, mógłby liczyć co najwyżej na określenie „stado baranów”: jurne, agresywne, ale jednak bezmyślne i mało kreatywne.
W takich warunkach i w duchu wygłoszonej przez Marcinkiewicza w Radiu Gorzów ideologii: „Musimy zmienic w Gorzowie praktycznie wszystko”, myślał w przeszłości Władimir Llijcz Lenin, Mao Zedung czy kambodżański Pol Pot. Daleko mu do nich, bo jest człowiekiem łagodnym i spokojnym, nieświadomie używa tylko argumentów werbalnych adekwatnych do tamtych ideologii, ale wszyscy oni w duchu politycznego zakłamania również uważali, że nalezy budować od nowa, a masy są głupie. Nie są, a szczególnie wtedy, gdy radny z ponad 20 letnim stażem publicznie twierdzi, że: „Gorzów to moje ukochane miejsce i chciałbym, żeby to miasto wyglądało inaczej”.
Nijak się to ma do wypowiedzi z 19 lipca 2007 roku, gdy podczas konferencji prasowej na temat kontrowersji wokółsprzedaży kina „Kopernik”, na pytanie czy jako radny nie powinien dbać przede wszystkim o interes miasta, powiedział: „Bliższa mi jest moja rodzina i dom, niż miasto. Swoja hierarchię wartości opieram na świętym Tomaszu”. Chodziło o to, że kupił gorzowskie kino „Kopernik” razem z działką za 850 tys. zł, choć po drugiej stronie ulicy mniejszy budynek sprzedano za 1 mln 200 tys. zł. Nie minęło czasu wiele, gdy nieruchomość odsprzedał za 3,9 mln zł. Wszystko oczywiście zgodnie z prawem i bez zarzutu, ale niesmak pozostał. Podobnie jak z zakupem 5,5 ha ziemi na obrzeżach Gorzowa w Santocku, gdzie również uzyskał przebicie lepsze niż „Kopciuszek” na balu lub „żaba przed pocałunkiem przez księcia”, bo za hektary warte na wolnym rynku 2 mln zł zapłacił 325 tys. zł, a po roku zarobił na tym interesie 1000%, bo teren przeznaczono pod budownictwo mieszkalne.
A św. Tomasz z Akwinu ? On napisał swego czasu, że: „Przyjemności cielesne przeszkadzają w używaniu rozumu z trzech powodów – rozpraszają go, krępują i są mu przeciwne”, ale to było dawno. Dzisiaj wytrawny polityk Marcinkiewicz, spełniony przedsiębiorca i apartyjny działacz na rzecz „uspołecznienia Gorzowa” mówi wprost: „Prezydent Jędrzejczak już się wypalił”. Większość obserwatorów życia publicznego uważa jednak, że jeśli Tadeusz Jędrzejczak się „wypalił”, to Arkadiusz Marcinkiewicz za wypowiadane przez siebie bzdury, powinien spalić się ze wstydu.
„Katastrofa! Katastrofa Panie Redaktorze!” – mówi do szpiku partyjny niepartyjny promotor obywatelskości. Co fakt, to fakt – „Przebrał się Diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni”, ale doświadczony i błyskotliwy Ireneusz Madej powinien wiedzieć, komu chodzi o „koszyczek”, a komu o Gorzów. Parafrazując wilka: „Co tam masz Wilku w koszyczku” ? Kolejną przegraną ...