Denerwuje ją „nicnierobienie”
radnych, a także programowa krytyka prezydenta Gorzowa. Nie zabiega o
zaszczyty, ale brzydzi się ciosami poniżej pasa. Chętnie zaangażuje się w
działalność
samorządową w kolejnej kadencji, ale tylko pod warunkiem, że w wyborach
wystaruje prezydent Tadeusz Jędrzejczak. Czuje się jak sarna wśród wilków...
Rozmowa z GRAŻYNĄ
ĆWIKLIŃSKĄ – radną Rady Miasta, osobą zaangazowaną w działalnosć charytatywną i
społeczną.
Nad Wartą: Kobieta w polityce i wśród polityków: sarna
wśród watahy wilków czy jednak inaczej, jak kobieta czuje się w polityce ?
Grażyna Ćwiklińska: Na początek sprostowanie: w polityce jestem,
ale politykiem nie jestem i być nie chcę. Polityka w takim powszechnym
rozumieniu nigdy mnie nie interesowała. Jestem przede wszystkim społecznikiem i
tego chcę się trzymać jak najdłużej, oby na zawsze. Ale fakt, w gronie
polityków czułam i czuję się trochę jak taka sarna wśród stada niebezpiecznych wilków.
Często obracałam się za siebie, czy ktoś nie chce mnie pożreć.
N.W.: Faceci hamują się wobec koleżanek z polityki, czy raczej nie ?
G.Ć.: Odnoszę często wrażenie, że tacy doświadczeni i rasowi
politycy trzymają klasę, ale bywa różnie.
N.W.: A na sesjach plenarnych – przecież tam jest wieczne obkładanie się
oskarżeniami, obelgami oraz inwektywami ?Dla wrażliwej kobiety to musi być jednak
dyskomfort...
G.Ć.: To fakt, przyznam się, że przy tym wszystkim sama zaczynam
chamieć, ale nie mam wyjścia, jestem członkiem tego gremium i aby
coś zrobić dla mieszkańców, muszę w tym gronie być. Dla jasności: nie uznaję
takiego języka polityków i oceniam go często mianem „bulwarcznego”, ale cóż mam zrobić ? Nie o mój komfort tu chodzi,
ale załatwienie konkretnych spraw. Staram się trzymać jednego: być wrażliwą na potrzeby
niepełnosprawnych i potrzebujących, a resztę przeżyję.
N.W.: A panowie
politycy opowiadają przy kobietach smaczne dowcipy ?
G.Ć.: Opowiadają często, ale najczęściej o blondynkach...
N.W.: ...bo Pani
jest blondynką?
G.Ć.: Tak, a oni chcą mi w ten sposób dokuczyć. Na szczęście mam poczucie
humoru i traktuję to zprzymrużeniem oka. Polityka zmienia trochę panów, ale ja
nie jestem radną dla nich, lecz dla mieszkańców.
N.W.: Chyba nie
wszyscy myślą tak jak Pani. Jak się słucha medialnego szumu, to można odnieść wrażenie, że wszyscy radni przez 4 lata ciężko pracowali, ale nie
udało im się wiele, bo przeszkadzał im prezydent Jędrzejczak ?
G.Ć.: Oczywiście jest odwrotnie – radni pyskują, ale żadnych szczególnych
inicjatyw nie podejmują. Wszystko odbywa się na zasadzie pyskówki, dla wielu
radnych liczy się prywata, a miasto znajduje się w hierarchii daleko za
wszystkim innym. Dam tutaj przykład za który byłam krytykowana, a nawet mam jakiś żal do siebie. Chodzi mi o ulicę Strzelecką, Wybickiego i rondo na
Chrobrego...
N.W.: ...no tam, to
już była prymitywna prywata z wątkiem politycznym i Platformą Obywatelską w
tle. Radni mówili okrągłe zdania, a poszło o prywatę...
G.Ć.: Zgadzam się, niestety tak to wygląda, że to była prywata. Oczywiście ja
wcześniej nie wiedziałam, że to się tak odbywa i jest w ten sposób rozgrywane
przez niektórych. Dowiedziałam się po fakcie, gdy zobaczyłam sytuacje, które
wskazywały na koniunkturalizm. Bardzo tego żałuję, bo uważam iż ulice
Chrobrego, Wybickiego oraz Strzelecka, to „serce Gorzowa”, a w wyniku działań radnych sprawy leżą odłogiem.
Dzisiaj włączają się w aktywizację życia na Chrobrego, a przecież jeszcze
niedawno blokowali rozwój tej części miasta. Oni tam nigdy nie byli, a
mieszkańcy nawet ich nie znają.
N.W.: Ich tam nigdy nie było: nie kupują rurek ze śmietaną, książek w księgarni „Daniel”,
ani też nie robią tam zakupów...
G.Ć.: Bo ich nie interesuje ulica Chrobrego ani lokale użytkowe, ale bycie w
mediach. Ja tam bywam często, na zakupach i na interwencjach u mieszkańców.
Wiem co myślą i jak bardzo są krytyczni wobec radnych, którzy zablokowali swego
czasu możliwość rozwoju tej części
miasta. Ich się nie da oszukać, bo oni wiedzą kto jest wilkiem przebranym w
owczą skórę.
N.W.: To ile w tej
radzie jest politykierstwa, a ile rzetelnej troski o miasto ?
G.Ć.: Nie mi dokonywać podziałów na proporcje, ale ogólna ocena jest według
mnie dla radnych krytyczna: polityka jest priorytetem, potem jest aktywność w
mediach, a sprawy mieszkańców to tylko pretekst do tychdwóch pierwszych rzeczy.
Niestety taka jest prawda i bardzo mnie to boli. Uczestniczę w tych
posiedzeniach i spoglądam nawet sama na siebie jako zwykły mieszkaniec, a co za
tym dalej idzie, wyciągam w stosunku do wielu moich kolegów jeden wniosek: to w większości tani populizm. Nie inaczej poza Radą Miasta. Pan Madej
mówi, że jest elitą lub elity go kreują, a ja przecieram oczy ze zdumienia i
powtarzam kolejny raz, że elitą są wszyscy mieszkańcy, a nie ten lub inny radny
lub polityk. Niektórzy przedstawiciele tych elit są obrzydliwi, niektórzy
wytonowani i robią po cichu swoje, a niektórzy jak zrobią cokolwiek, to
najpierw wołają dziennikarzy.
N.W.: Czyli słuszną jest teza, że
po czterech latach, wielu radnych szuka po prostu alibi na swoje „nicnierobienie”, a najlepiej zaatakować prezydenta i
urzędników – bo nie wspierali mnie ?
G.Ć.: Trafna opinia. Tak bym to określiła. Ludzie jednak wiedzą, że to nie jest prawada, a radni chcą po prostu przez kolejne cztery lata jedynie bumelować. Tak nie powinno być.
N.W.: No dobrze,
ale była Pani w przeszłości członkiem Platformy Obywatelskiej, a tam nie było
lepiej. Więcej, tam się dopiero dzieje...
G.Ć.: Trochę w tym racji, bo każde spotkanie Platformy Obywatelskiej
rozpoczynało się zawsze od dylematu, jak tu uprzykrzyć życie prezydentowi
Jędrzejczakowi.
N.W.: No to im się udawało. Wszyscy w ten sposób myśleli i kalkulowali ?
G.Ć. : Nie, oczywiście były wyjatki. Dobrze wspominam poseł Krystynę
Sibińską. Uważam, że ona jest osobą bardzo pracowitą, a takie osoby jak pan
Madej, Klatta czy Surmacz, to mogą się od niej tylko uczyć. Powinni ją
obserwować i wyciągać wnioski. Ona jest niesamowicie pracowita.
N.W.: Dobra, ale ona jest wyjątkiem. Jej
otoczenie, zresztą mające na nią spory wpływ, myśli i działa inaczej. Cel –
uprzykrzenie życia Jędrzejczakowi. Środki – wszystkie dozwolone. Tak było ?
G. Ć.: Zgadza się. Nie myślano, co można zrobić z prezydentem dla mieszkańców,
ale jak można go przed mieszkańcami zniesławić, obśmiać i pokazać w zlym świetle.
Interes partii był na czele. Miasta w tych dyskusjach nie było nigdy.
N.W.: Są głodni władzy, stanowisk i zaszczytów,
jak ludożerca na bezludnej wyspie
rozbitka?
G. Ć.: To chyba dotyczy wszystkich partii politycznych i to są takie „marchewki”. Jest duży głód, a ja podejrzewam iż pobór kandydatów
na radnych PO odbywa się według starego schematu: „Może się nie dostaniesz, ale jak wygramy to wywalimy wszystkich
urzędników, a ty zastąpisz miejsce tego lub tamtego”. Tak to słyszałam i tak przez lata to działało, nie tylko w PO, ale
też w innych partiach.
N.W.: Ikoną cynizmu
politycznego może być dzień w którym obradował Sąd Apelacyjny w sprawie
prezydenta Gorzowa. Tam chyba wszystko było już poukładane: nie oczekiwano
uniewinnienia – jak się stało, ale raczej skazania ?
G.Ć.: Taka była wtedy atmosfera i może wynikała ona z faktu, że w klubie
mieliśmy znanego prawnika, który kreował taki styl i obraz sytuacji. Oni byli
święcie przekonani, że prezydent będzie skazany i ze Szczecina już nie wróci,
ale pojedzie wprost do więzienia. Właściwie, oprócz mnie, wszyscy żyli w
przekonaniu iż werdykt będzie brzmiał: „skazany”. Oni mnie za to krytykowali, ale przecież od początku
było jasne iż to sprawa polityczna, a nie prawna.
N.W.: A Robert
Surowiec rano wysłał prezydentowi SMS-a: „Tadeusz, trzymam za ciebie kciuki”,
by po uniewinnieniu powiedzieć na konferencji prasowej, że to „dramat dla
miasta”.
G.Ć.: Byłam na tych spotkaniach, a szczególnie na tym najważniejszym 13 czerwca, gdy
było wiadomo, że prezydent jest uniewinniony. Tam byli radni, a nawet urzędnicy
i nie wyglądało to ładnie. Komentarze były żenujące i takie mało ludzkie. Było tak brzydko, że nawet nie chce mi się o tym mówić,
bo trudno uwierzyć, że ktoś może się cieszyć, że sąd niesłusznie nie skazał kogoś drugiego. Szkoda
gadać. Kiedy w działalności nie widzi się człowieka, nawet w politycznym przeciwniku, to moim zdaniem wszystko traci sens. Tam nie widziano człowieka jego dramatu i szczęścia z faktu, że został oczyszczony z zarzutów, ale fotel na którym urzęduje.
N.W.: Odeszła Pani
z Platformy Obywatelskiej, ale czy to oznacza koniec znajomości ? Nie kochają
chyba Pani ...
G.Ć.: Nie kochają, a nawet użyłabym sformułowania nienawiść. Odczuwam to
osobiście, choć może po mnie tego nie widać. Byłam w PO wiele lat i nie wiem
jak oni będą się do mnie odnosić. Na wszelki wypadek wszystkie swoje firmy pozamykałam...
N.W.: ...z obawy przed
kolegami z dawnej partii ?
G.Ć.: Dla bezpieczeństwa swojego i swojej rodziny. Zobaczymy jak to będzie
wszystko wyglądało i jak będą się zachowywali w tych wyborach. Powiem tylko, że
w przeszłosci było różnie. Było mało elegancko.
N.W.: Boi się Pani
Platformy Obywatelskiej ?
G.Ć.: No nie, nie boję się, raczej odwrotnie powinno być, bo ja w tej chwili
nie mam nic do stracenia i o nic nie zabiegam. Tak zresztą było od zawsze, dlatego mogłam sobie pozwolić na odmienne zdanie.
N.W.: Rozumiem, ale
po tych doświadczeniach, uważa Pani, że w polityce jest miejsce na przyjaźń,
czy raczej nie – sa tylko towarzysze partyjni i przeciwnicy ?
G.Ć.: Proszę zauważyć, że w PO już bardzo wielu osób nie ma. Osoby z którymi
współpracowałam w partii, to ci z którymi znałam się przed wstąpieniem do niej.
Sama zaprosiłam tam wiele osób, bo nie wszyscy w PO byli politykami i było tam
bardzo wiele wspaniałych osób. Interesowałą ich praca dla innych, a nie polityka. Stosunki z tymi ludźmi nadal układają się
dobrze, ale z politykami raczej nie. Przecież to jest chore, żeby partia była
ważniejsza niż relacje między ludźmi. Mi to nie odpowiada, bo jestem z natury
apartyjna, a moim celem nigdy nie były stanowiska, ale wspieranie innych.
N.W.: Teraz wszyscy są apartyjni. Jeśli do Rady
Miasta wejdą nowi ludzie, to wierzy Pani w to iż będą po kilku miesiącach inni:
mniej koniunkturalni, mniej polityczni i zakłamani ? Może staną się tacy sami
po jakimś czasie...
G.Ć.: Trudno powiedzieć jacy to będą ludzie i jak zmieni ich taka praca w
samorządzie. Trzeba mieć silny charakter, coś w życiu osiagnąć i być spełnionym
zawodowo, by jednocześnie być odpornym na takie czy inne czynniki, a nawet
mówiąc wprost – pokusy. Bycie w Radzie Miasta to nie jest żadna władza, ale
ciężka praca. Nie wyobrażam sobie, żeby interesy partyjne były ważniejsze niż
interesy miasta. Oczywiście, partie mają prawo być w Radzie Miasta, ale każdy
taki samorządowiec od razu powinien włożyć legitymację do szuflady i kierować
się głównie interesami miasta. Tak nie było.
N.W.: Dla wielu
ikoną takiej metamorfozy z ideowca w „partyjniaka” jest uczciwy, rzetelny,
solidny i niemal nieskalany w przeszłości Marcin Gucia. Kiedyś bezinteresowny i
zaangażowany, a dzisiaj taki symbol partyjniactwa w najgorszym tego słowa
znaczeniu...
G.Ć.: Nie zgadzam się z tą opinią. Jest krzywdząca. Mam o Marcinie inne zdanie i bardzo go
szanuję. Jest mądry, wartościowy i ma wiele fajnych pomysłów. Oceniam go bardzo
pozytywnie. Więcej nie powiem.
N.W.: To zmieniamy
temat – komitety obywatelskie. Też ma Pani takie odczucie: gdzie oni przez
ostatnie cztery lata byli ?
G.Ć.: Bardzo się
dziwię, że jakoś nie było ich widać, a przecież niektórzy byli już
wicewojewodami i kandydatami, ale jakoś w ostatnim czasie miasto ich nie
interesowało: nie było ich na sesjach, nie uczestniczyli w waznych wydarzeniach
i nie kontaktowali się z władzami miasta. Może mieli inne zajęcia, ale niech
dzisiaj nie mówią iż ktoś się wypala lub nie ma pomysłu, jeśli sami zajmowali
się wszystkim, ale nie sprawami miasta. Nie wierzę w takie inicjatywy, ale
jeśli będą działać także po wyborach, to nawet zostanę nawet członkiem jednego z takich stowarzyszeń. Na
dzisiaj im nie wierzę i uważam, że to wielka lipa i fałsz.
N.W.: To kto wygra
wybory prezydenckie ?
G. Ć.: To zależy jakich kandydatów będziemy mieli.
N.W.: Na przykład
prezydenta Jędrzejczaka. Myśli Pani, że ludzie dadzą się nabrać i uwierzą
ciągłej krytyce prezydenta przez jego konkurentów, którzy czynią to od 16 lat, czy
raczej racjonalnie stwierdzą: „Dzieje się sporo, a przecież nie od razu Kraków
zbudowano” ?
G.Ć.: Zwykli mieszkańcy nie interesują się tymi panami i paniami, którzy nic
jeszcze nie zaproponowali, ale sporo krytykują. Byłam wczoraj na ulicy
Chrobrego z takimi ankietami i moja opinia jest jedna: ludzie nie kupują
krytyki dla krytyki, a ta medialna rzeczywistość to stan, który interesuje
tylko tych, którzy się nią zajmują. Mieszkańcy żyją innymi problemami, ale
politycy tego nie rozumieją. Tu trzeba postawić się w roli mieszkańca. Te
elity, ale mówię to dla żartu, to ludzie którzy nie czują miasta...
N.W.: ...czyli „elyty”
?
G.Ć.: Niech tak będzie. Ja tym słowem jestem zgorszona, bo jak ktoś chce być
radnym lub prezydentem, to dla niego elitą są wyborcy. Coś się tu
poprzewracało.
N.W.: Pani będzie
kandydowała do Rady Miasta ponownie ?
G. Ć.: Tego jeszcze nie wiem. Wiem jedno, że jeśli prezydent Jędrzejczak
zdecyduje się na ponowne kandydowanie i powoła swój komitet, to bedę go wspierać,
a także ludzi którym on zaufa. Zrobił dla miasta bardzo dużo, a jego
megapracowitość, to wręcz samorządowy wzór dla innych. On zarządza tym miastem
doskonale, sprawnie pozyskuje środki i ma strategię na kilka lat do przodu. Jak
widzę go późnymi popołudniami w Urzędzie Miejskim na spotkaniach z urzędnikami,
to sama się dziwię, skąd ten człowiek bierze tyle sił i energii. A przecież nie
robi tego od wczoraj, ale od lat, nie przed wyborami, ale cały czas.
N.W.: Czyli
Jędzejczak ?
G.Ć.: Powiem krótko: tylko prezydent Jędrzejczak. Jeśli on nie wystartuje,
to ja również się wycofuję, bo nie podpiszę się pod żadnym nieudacznictwem.
Koniec. Kropka.
N.W.: Może Madej,
była Pani przecież sondowana ?
G.Ć.: O nie !
Bardzo dziękuję. Szanuję, ale jak ktoś nie odróżnia powiatu grodzkiego od
powiatu ziemskiego, to jednak jeszcze kilka lat powinien się uczyć.