Gorzowscy liderzy Platformy Obywatelskiej są dla partii coraz większym
obciążeniem, a ich błędy najpewniej przysłużą się oddaniu władzy w całym
województwie na rzecz lewicy. Eskapady premiera do Gorzowa, to nie przypadek,
ani nawet chęć wyrażenia wdzięczności za poparcie w wyborach europejskich.
Podbieranie znanych przedsiębiorców nie pomoże i nie wystarczy politykom rządzącej
regionem partii, jeśli na sejmikowej liście pojawi się nazwisko prezydenta
Gorzowa…
… i nie będzie to lista Platformy
Obywatelskiej, lecz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. „Boguś jest z prezydentem Gorzowa po słowie i wszystko jest na jak
najlepszej drodze. Zresztą nie widzę powodu, by nie miało być, skoro prezydent
nigdy się od lewicowych poglądów nie odżegnywał” – mówi bliski współpracownik
szefa SLD Bogusława Wontora o niemal
pewnej ewentualności pojawienia się na lewicowej liście do Sejmiku Wojewódzkiego prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka. „Sprawa jest przesądzona. Kubicki startuje z
listy PO. Nabije punktów i zrezygnuje z sejmiku” - powiedział „Gazecie
Wyborczej” cytowany przez nią polityk tej partii. Oznacza to, że prezydent Janusz Kubicki pomoże Platformie
Obywatelskiej w utrzymaniu władzy w województwie, co bez zwycięstwa w okręgu
miasto Zielona Góra i powiat zielonogórski byłoby niemożliwe. „Przecież my tak naprawdę żadnej świni
Kubickiemu nigdy nie podłożyliśmy. On pomoże nam, a my pomożemy mu zostać
kolejny raz prezydentem” – mówi Nad Wartą członek Rady Regionu PO w której
od października nie ma już żadnego ze znanych gorzowskich liderów.
Nie o nich
tu jednak chodzi, bo Robert Surowiec,
Jerzy Sobolewski i Krystyna Sibińska – mimo posiadanego
niegdyś potencjału - to od dawna dla partii w całym regionie raczej obciążenie,
niż wartość dodana. Stąd misja senator Heleny
Hatki i osobiste zaangażowanie w pozyskiwanie znanych liderów przez
marszałek Elżbietę Polak. Platforma
potrzebuje więcej niż dotychczas, a więc przynajmniej trzech mandatów. To jest możliwe
tylko wtedy, gdy na liście do Sejmiku Wojewódzkiego w drugim co do ważności
okręgu nr 1, nie znajdzie się prezydent Gorzowa. Wariant podobny do tego, który
zastosowano z prezydentem J. Kubickim, jest w
Gorzowie nie do powtórzenia. Nie dlatego, że prezydent Jędrzejczak nie
otrzymał takiej propozycji – bo był w tej sprawie poważnie sondowany, a
całkowite uchylenie wyroku sądowego stawia go w diametralnie różnej sytuacji
niż w przeszłości – lecz z powodu działań gorzowskich polityków PO.
W
przeciwieństwie do zielonogórskiej Platformy Obywatelskiej, która w wielu
sprawach stawała z prezydentem miasta w jednej drużynie, nawet pomimo ekscesów
w mediach i na konferencjach prasowych, gorzowscy liderzy – anegdotycznie
określani mianem „S3” – głównie
prezydentowi przeszkadzali, blokowali ważne dla miasta przedsięwzięcia i nie
dotrzymywali dobrych dla mieszkańców ustaleń. Wszystko to byłoby do
przełknięcia, bo polityka to sztuka szukania kompromisów, gdyby nie świadome
wręcz działanie tych polityków na szkodę miasta, po to tylko, aby móc później
Jędrzejczakowi wytknąć, że nie zrobił tego, co oni zablokowali. Tymczasem – jak
słusznie zauważył publicysta Salonu24 Jarosław
Flis ( jaroslawflis.salon24.pl/598830,polaczenia-i-koalicje
)– jeśli dobrze przeliczyć wyniki ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego
i skonfrontować je z sytuacją sprzed 4 lat, gdy odbywały się wybory
prezydenckie, a także z bieżącymi sondażami, może się okazać iż województwo
lubuskie będzie jedynym, gdzie marszałkiem będzie polityk SLD.
Wiadomo iż nie
będą to rządy samodzielne, ale w Zielonej Górze nie jest żadną tajemnicą iż B.
Wontor jest już dogadany zarówno z Platformą Obywatelską, jak i z PiS-em. „Kto
będzie marszałkiem ? To akurat oczywiste, że ojciec sukcesu dzieli, a Tomek
Wontor nadaje się do tej roli doskonale. W regionie nie ma polityki, a
przynajmniej nie powinno być, a wiec PiS nam w niczym nie przeszkadza” –
mówi zielonogórski polityk. Żaden z rozmówców Nad Wartą z PO i PiS nie chciał tego
potwierdzić nawet anonimowo. Wiadomo, że do pełni lewicowego szczęścia potrzeba
sukcesu wyborczego w Gorzowie i okolicznych powiatach, a to jest możliwe tylko
i wyłącznie z prezydentem na liście wyborczej.
W sejmikowych wyborach w 2010
roku Sojusz Lewicy Demokratycznej uzyskał w całym regionie poparcie na poziomie
26,09 %, przy czym wynik w okręgu w którym kandydował T. Jędrzejczak był
najwyższy i plasował się na poziomie 31,88 %. Sam Jędrzejczak uzyskał
13 411 głosów, co przy 25 508 głosach oddanych w okręgu na wszystkich
kandydatów SLD, zapewniło lewicy trzy mandaty. Lepszy wynik w województwie
uzyskała tylko E. Polak z 13 468 głosami. Platforma kalkuluje oraz
przeprowadza „akwizycję”, a wszystko
dlatego iż strat będzie więcej: w wyborach nie wystartuje na pewno „lokomotywa” tej partii Marcin Jabłoński, który w 2010 roku jako
urzędujący marszałek uzyskał aż 9530 głosów. „Marcin jest obrażony i po wielokrotnym oszukaniu go chętnie popatrzy na
porażkę Polak i Bukiewicz, a potem z przytupem powróci. Żeby kandydował,
musiałby go przymusić Donald Tusk, ale to raczej niemożliwe. Będzie się
zasłaniał apolitycznością, bo przecież pracuje w giełdowej spółce Exatel” –
mówi NW były bliski współpracownik najbardziej utytułowanego polityka PO w
regionie.
W tej sytuacji przewodnicząca Bożenna
Bukiewicz wyruszyła „na łowy”,
ale polityczna rekrutacja prezesa honorowego „Stali Gorzów” Władysława Komarnickiego nie wystarczy,
a i nikt mu w partii której złożył publiczne „homagium” nie życzy dobrze. Początkowo
układ był prosty: Komarnicki kandyduje do sejmiku i staje się twarzą kampanii
Platformy Obywatelskiej w Gorzowie, pomagając także w walce o prezydenturę. W
nagrodę zajmuje za rok miejsce H. Hatki na liście do wymarzonego Senatu, a
Hatka po kolejnej samorządowej porażce poseł K. Sibińskiej, idzie do Sejmu.
Układankę rozsypały szczegółowe analizy i szybko stało się jasne, że Komarnicki
istnieje i jest popularny, ale tylko jako cień prezydenta Gorzowa. Jego
popularność i rozpoznawalność ma sens tylko w kontekście wydarzeń żużlowych, a
w momencie skonfrontowania go z Jędrzejczakiem jako przeciwnikiem lub jako
symbol alternatywy, przestaje istnieć: staje się jak ryba bez wody lub balon
bez powietrza. Padło więc w ostatnich dniach na byłego posła i prezydenckiego
radnego Jerzego Wierchowicza, który
dostał propozycję startu z platformerskiej listy do Sejmiku Wojewódzkiego. „Tu nie chodzi o politykę, ale jego
zaangażowanie w radzie nadzorczej szpitala. W ten sposób mógłby robić dla tej
placówki więcej. Zresztą on się dłużej zna z Elą Polak z Unii Wolności niż z
Jędrzejczakiem z działalności w samorządzie” – broni partyjnej strategii
działacz PO. Wiadomo jednak, że sam Wierchowicz żyje głównie wspomnieniami z
czasów, gdy był posłem i wpływowym szefem klubu parlamentarnego. W Radzie
Miasta, mimo wybitnych kwalifikacji, najzwyczajniej się nudzi i jest jak „Formuła 1” bez toru wyścigowego: nie ma
warunków by pokazał co potrafi, a kopać ziemniaków lub orać pola takim „cackiem” się nie da.
Pierwsze
przymiarki już w poniedziałek, gdy działacze dwóch gorzowskich kół Platformy Obywatelskiej mają się
spotkać i ustalać strategię. Do kandydowania namawiany jest również prezes szpitalnej spółki Piotr Dębicki, ale zdaje sobie sprawę iż o sukces będzie trudno, a jego obecna sytuacja jest wręcz komfortowa i zapewnia mu wszystko co lubi najbardziej: kreowanie się w mediach, szacunek wśród elit, wysokie wynagrodzenie oraz wpływ na otaczającą go rzeczywistość. "Piotrek wie, ze jest dzisiaj co najmniej drugi po prezydencie miasta, a falstart wszystko przekreśli. On się mocno przez ten rok zmienił bardzo mocno na plus, a w gorzowskiej PO szanuje chyba tylko Gierczaka i Pahla" - mówił NW kilkanaście dni temu jeden z jego dobrych znajomych z PO. Pewne jest jedno – dotychczasowi liderzy tej
partii w Gorzowie byli mniej dalekowzroczni
niż ich koledzy z Zielonej Góry. Strategie „Jędrzejczak pójdzie siedzieć” i „Jędrzejczak nic nie robi” z oczywistych powodów spaliły na panewce
i skompromitowały autorów. Co ważne, nikt nikogo nie „ograł”, jak często mawia się w Gorzowie o politykach z południowej
części województwa. Po prostu sami się „zakiwali”,
a marszałek Polak wielokrotnie podkreślała w prywatnych rozmowach, że oprócz Jędrzejczaka,
nie ma w mieście partnera do rozmów i współpracy.
Nie dziwi więc, że wraz z
Bukiewicz grają ostro i same dobierają partnerów do współpracy. Stawką jest
rządzenie województwem oraz wpływ na rozdział miliardów z Unii Europejskiej, a
nie dobre samopoczucie z kolejnej przegranej K. Sibińskiej. Lewica ustami jej
miejskiego szefa Marcina Kurczyny
zakomunikowała, że rozważa wystawienie własnego kandydata na prezydenta, ale
problem polega na tym, że to nie ona jest potrzebna prezydentowi, ale
Jędrzejczak lewicy. Prawda jest po środku: razem mogą znacznie więcej, start
prezydenta z listy SLD do samorządu wojewódzkiego, to szansa na większy wpływ
Gorzowa w procesie dzielenia środków unijnych. Grzech zaniechania byłby
najgorszy …