Trudno ocenić,
kto bardziej potrzebował kogo: Jabłoński posady Starosty Słubickiego – by powrócić
na polityczno-samorządową orbitę przed wyborami w regionalnej Platformie
Obywatelskiej i do samorządu, czy Powiat Słubicki Jabłońskiego – który po
skandalu z udziałem poprzednika, potrzebował osoby, która zatarłaby złe wrażenie,
że przygraniczny powiat, to siedlisko cwaniaków oraz stolica samorządowych
nieporozumień i skandali. Potrzebny był „herold” do obwieszczenia
światu wieści, że odwołany z funkcji starosta był jedynie „wypadkiem
przy pracy”, a
jego następca jest gwarantem zaprowadzenia porządków i ładu.
Lepszego do tej roli nie było, bo choć wielu w Słubicach widziałoby Marcina
Jabłońskiego „trzy metry pod ziemią”, on od lat stabilnie stoi na zbudowanym przez siebie cokole, a
rzucane przez przeciwników „medialne zbuki” – od służbowych lapropów, a na wykorzystywaniu samochodów służbowych
kończąc - spływają po nim i jego karierze, niczym ptasie kupy po słubickim Pomniku
Wikipedii.
Posiada
wszelkie predyspozycje ku temu, by dawać sobie radę w biznesie, ale od ponad dwudziestu
lat sensem jego działania jest
błyszczenie w przestrzeni publicznej, gdzie zbudował sobie całkiem imponujące
curriculum vitae: to publicznie – znane wszystkim, a także to nieformalne - znane
nielicznym. Obydwa pozwalają na postawienie tezy, że Marcin Jabłoński jest jak stevensonowski
Doktor
Jekyll i Myster Hyde: w
obiektywie kamer i przed mikrofonem prawy, ułożony i grzeczny, ale w mrokach
polityki, potrafi być brutalny i bezwzględny.
Przyjaciół ma niewielu, wrogów bardzo wielu, zazdroszczą mu wszyscy, ale
trudno zakwestionować fakt, że nikt inny w Słubicach nie jest „marką” tak rozpoznawalną, a co za tym dalej idzie –
eksmarszałek, wojewoda i wiceminister, pozostaje jedynym „towarem eksportowym” tego miasta i powiatu. Co ważne – wywołującym sporo
emocji ze strony zdradzonych, porzuconych lub po prostu „dobitych”.
Odwołanie starosty Piotra
Łuczyńskiego i powołanie w jego miejsce M. Jabłońskiego, było dla
wszystkich zaskoczeniem.
„Scenariusz pod tytułem <Marcin Odnowiciel> trzymałby się kupy,
gdyby nie to iż Marcin z Łuczyńskim, oficjalnie za sobą nie przepadają, ale razem realizowali różne
scenariusze polityczne” – mówi w rozmowie z NW jeden z byłych słubickich
radnych miejskich.
„Wielu osobom, które przyczyniły się do powołania go na starostę, będzie
musiał coś dać lub zrobić ich w balona” – mówi działacz
tamtejszej Platformy Obywatelskiej, zwracając uwagę na fakt iż za odwołaniem
starosty Łuczyńskiego było 11 radnych, ale już za powołaniem Jabłońskiego tylko
9 przy 8 głosach oddanych na byłego działacza PO Tomasza Stupienko.
Wynik dający zwycięstwo, ale nie stabilizację.
„Będzie musiał dokupić głosów rozdając deficytowe
posady w szpitalu i kilku innych miejscach” – mówi jeden z samorządowców, wskazując pierwsze ofiary, a wśród nich
członka rady nadzorczej szpitala Helenę Hatkę, byłą wojewodę i dawną stronniczkę
szefowej PO Bożenny Bukiewicz, która skutecznie blokowała Jabłońskiemu
rozwój kariery w okresie rządów PO-PSL.
Pozostaje pytanie, po co to wszystko Jabłońskiemu, bo poza dyskusją
wśród wszystkich rozmówców Nad Wartą, nowy starosta słubicki na pewno nie
motywował swojej decyzji sytuacją finansową. „Kiedyś liczyliśmy, że z samego wynajmu nieruchomości ma miesięcznie
ponad dwadzieścia tysięcy, a żona w gabinetach stomatologicznych też dobrze
zarabia, więc nie chodzi o kasę” – wyjaśnia osoba zaangażowana w słubicką politykę.
Jeśli myśli o wielkiej polityce, to będzie miał problem i nie pomoże mu
nawet ogłoszony w lubuskiej Platformie Obywatelskiej „reset”.
Nie ma własnego zaplacza, a dla środowiska Waldemara Sługockiego,
marszałek Elżbiety Polak, a nawet Krystyny Sibińskiej, jest
konkurencją. Kiedyś mógł liczyć na Witolda Pahla w regionie i Pawła
Grasia w Warszawie, ale obecnie pozostaje mu trzyletnie oczekiwanie na
powrót Donalda Tuska z Brukseli do czego posada starosty słubickiego
jest miejscem wymarzonym.
Sam
jest sobie winien. Nie jest bowiem wykluczone, że trudności ze zbudowaniem własnego środowiska wynikają nie tylko z jego narcystycznego
usposobienia, ale także z faktu, że dla współpracowników był zawsze wymagający.
Inna sprawa, że egzekwowanie perfekcjonizmu przybierało często charakterystyczne
dla menadżerów tendencje autorytarne: nie znosił sprzeciwu, wbrew znanemu
publicznie wizerunkowi łatwo puszczają mu nerwy i nie jest empatyczny. „Nie trzeba wiele, by się zdenerwował i wtedy jego reakcje daleko
odbiegają od tych, które znane są z grzecznych wystąpień na oficjałkach” – mówi działacz PO.
Miał szansę na zbudowanie
własnego środowiska po przegranych z B. Bukiewicz wewnątrzpartyjnych wyborach,
ale gdy ogłoszono wynik, nikomu nawet nie dziękując, po prostu wyjechał. „Było nam smutno, bo wszyscy na niego pracowaliśmy, a on nie tylko nie
powiedział dziękuję, ale nawet nie przyszedł na takie podsumowywujące tą akcję
spotkanie. Olał nas, bo murzyn swoje zrobił i może odejść” – żali się NW jeden z aktywnych wówczas działaczy PO z południowej
częsci województwa, dziś już poza partią, bo B. Bukiewicz nie dała mu wyjścia.
Nie pierwszy i nie ostatni raz wykorzystał i pozostawił
najwierniejszych. Posługiwanie się w walce o władzę innymi, uczynił podstawowym
narzędziem osiagania politycznych celów. Rzadko bierze na siebie rolę „fightera”. Znacznie częściej zachowuje się jak generał
zarządzający z namiotu na wzgórzu, który wjeżdża na białym koniu w momencie
wygranej i z „wieńcem chwały” w dłoniach.
Co prawda w dzień wyboru na starostę na Twitterze napisał „Panta rhei”, co miałoby oznaczać, że wszystko jest względne,
zmienne i „płynie”, ale niezmienne
są nawyki Jabłońskiego o czym przekonał sie już naczelnik Wydziału Promocji i Spraw
Społecznych w słubickim starostwie Krzysztof Murdza, słysząc diagnozę i
otrzymując dyspozycję: „Profil na Facebooku jest do niczego, proszę to
szybko poprawić”.
Problem w tym, że to gra znaczonymi kartami, a co raz więcej osób w
dobrotliwej minie i wspaniałej promocji w sieci Doktora Jekyll’a, dostrzega
także także mentalność i triki Mr Hyde. Jak się wszystko skończyło u Roberta
Stevensona, wszyscy wiedzą...