Mijają godziny, a naocznemu obserwatorowi taniej groteski, wciąż przychodzi
do głowy jedynie pomysł, by wcisnąć „Ctrl+Alt+Delete” i nie zaśmiecać
przestrzeni publicznej opisem teatrzyku ożywionych na chwilę kukiełek, które chciały
w sobotę gorzowski świat zaciekawić, a tylko go rozśmieszyły. Polityczny
onanizm osiągnął w teatralnej sali absolutne szczytowanie, a aktorzy pojąkiwali
o współpracy lepiej niż ci z pornosów. Wrzask to był platformerskich narcyzów,
którzy – jak Gorzów długi i szeroki - wrzeszczeli podnieceni...
...bo po 8 latach rządów Platformy Obywatelskiej w Lubuskiem, będą
teraz ze sobą współpracować, rozmawiać i poklepywać sie po tyłkach, by ulżyć
sobie po otrzymaniu kopa w dupę od wyborców. Kiedy więc PiS-owskie szydło
przebiło oponę w prezydenckiej limuzynie, gorzowscy działacze PO przebili głową mur niemocy, a
dokładniej politycznej impotencji.
Oni wciąż nie rozumieją, że reguły
politycznego marketingu niewiele się różnią od tych, które rządzą w reklamie
produktów i usług. Jeśli bohater spotu reklamowego lub produkt nadto „opatrzył się”, nie wnosi żadnej wartości
dodanej, a wręcz kojarzy się ze wszystkim co dla reklamowanego produktu złe, wycofuje
się go – implementując do kampanii promocyjnej osoby świeże.
A jednak w Gorzowie jest inaczej.
„Widzę
martwych ludzi...” – można by powtórzyć za Haleyem
Joela Osmentem z filmu „Szósty zmysł”, siedząc w sobotnie popołudnie w gorzowskim teatrze, naprzeciw kilku osób
zacnych oraz tych, którzy takimi nie są. Jak wiadomo, miał on zmysł
nadprzyrodzonej zdolności widzenia ludzi, którzy już odeszli z tego świata. Cóż
z tego, skoro bohaterowie sobotniej konferencji robili wszystko, by móc za Markiem
Twainem trawestować: „Pogłoski o naszej śmierci są mocno przesadzone”
„Mieliśmy
taką potrzebę, żeby rozmawiać o sprawach gorzowskich bezpośrednio z osobami,
które decydują o rozdziale środków budżetowych” – mówiła w teatrze im. Juliusza Osterwy szefowa gorzowskiej PO Krystyna
Sibińska, zapowiadając tym samym - w
szóstym roku bycia posłem i szefową partii - rewolucję w kontaktach pomiędzy
funkcyjnymi działaczami. „Chcemy poprawić współpracę Rady Miasta z
Sejmikiem Wojewódzkim. Panowie przewodniczący Marcinkiewicz i Surowiec umówili
się na inną współpracę niż było to dotychcza. Nie wiem czy będą się spotykać
raz w tygodniu czy raz w miesiącu, bo pracują na roboczo. Chcemy skanalizować
informację, żeby informacja była na temat projektów, ale też na temat potrzeb,
które wypływają od mieszkańców Gorzowa” – dodała Sibińska,
jakby podniecona faktem spłynięcia na nią łaski, że dane jej było jak równa
równej usiąść obok marszałek województwa
W tym samym tonie głos dała reszta.
„W Platformie następiła zmiana i to stwarza nowe rozdanie i szansę na
funkcjonowanie od nowa. Platforma jest w Gorzowie silna, jest jedna i trzyma
się dobrze. To bardzo ważny i historyczny dzień, że ta współpraca będzie teraz
na wysokim poziomie” – zapiał w zachwycie, niczym kogut na widok dobrze
upierzonej kury, bard gorzowskiego kurnika polityki, Jerzy Sobolewski. A
spoglądający na niego z lisim spojrzeniem, jakby wypoczęty po politycznej
orgii, szef Rady Miasta Robert Surowiec dodał: „Stało się dzisiaj w tym budynku wiele dobrych rzeczy”.
Całość jakby z „Listów moralnych” Seneki, który tak opisywał biesiadę niewolników: „Oto gdy układamy się, jeden z nich wyciera plwociny, leżąc pod łożem
pana, zbiera wszystko, co zostawiają inni”.
Problem w tym, że próba reanimowania brendu gorzowskiej PO skazana jest na porażkę. Jej zmęczonymi
twarzami wciąż pozostają liderzy relatywnie kompetentni: Jerzy Sobolewski,
Robert Surowiec czy Krystyna Sibińska, ale ze społecznego i medialnego punktu
widzenia – niewiarygodni, nudni, wypaleni oraz z wizerunkiem
kontrproduktywności.
Chcieliby być skuteczni jak Elżbieta Polak, przystojni jak Marcin
Jabłoński, szanowani jak Witold Pahl, mądrzy jak Anna Synowiec
i kochani jak Władysław Komarnicki, ale dręczą ich kompleksy i
przeczucie, że słysząc oceny ich działalności przez innych – w najlepszym
przypadku – usłyszą: „Wszystko żeście spieprzyli” lub – tutaj za radnym Patrykiem Broszko, co to oceniał klasykiem
innych: „Mieliście chamy złoty róg, a ostał sie ino
sznur”.
Przeciętne talenty oratorskie, plus
ogrzanie się w świetle odbitym od osób zasłużonych i zaangażowanych, to za mało
by w gorzowskiej Platformie Obywatelskiej ogłosić „historyczny moment” oraz „nowe otwarcie”. Wszystko dzieje się w momencie, gdy grabarze trzymają już w rękach
łopaty, a rzemieślnik piaskuje tablicę z napisem: „Nieboszczka Platforma Obywatelska. Anno Domini 2016”.
Nie zmienią tego nawet występy z rozpoznawalną
i zasłużoną dla regionu, marszałek Polak, koncyliacyjnym szefem sejmiku Mirosławem Marcinkiewiczem czy popularnym
w mieście senatorem Komarnickim.
„Współpracujemy poprzez zadania merytoryczne.
Potrzeba lepszej komunikacji i więcej takich spotkań, w celu inspirowania
dobrych działań dla Gorzowa i całego subregionu gorzowskiego. Być może w naszej
komunikacji brakuje rozmów i spotkań, ale działań na pewno nie” – mówiła Polak, podkreślając swoją szczególną zasługę dla miasta: restrukturyzację
gorzowskiego szpitala.
Sukces jej indywidualny, bo gdy podejmowała strategiczne i ryzykowne
dla swojej politycznej pozycji decyzje, poseł Sibińska publicznie pisała: „Oczekuję wyjaśnień”, a przewodniczący Surowiec w wywiadzie dla EchoGorzowa
perorował: „Marszałek Polak pożałuje tego”.
Wnioski ? Te pokazy jedności napędzane są strachem przed efektem
działań wewnątrzpartyjnego audytora, który suchej nitki nie zamierza pozostawić
nie tylko na Bożennie Bukiewicz, ale także gorzowskich strukturach PO.
Nie jest tajemnicą, że interesował się nie tyle tym, gdzie gorzowska PO obecnie
się znajduje, ale kto w niej już się nie znajduje i dlaczego działa w
Nowoczesnej. To wstydliwa strona aktywności tak zwanego „S-3”, które z obawy przed lepszymi od siebie, wolało
trzymać ich daleko od partii.
Pogrzeb można by odłożyć w czasie, ale nie uda się to bez zmian
personalnych. Elektorat woli Izabelę Piotrowicz, Tomasza Kucharskiego,
Annę Synowiec, Tomasza Gierczaka czy Radosława Wróblewskiego, ale
nie zniesie kolejnego dania z menu w którym znajdują się pozycje mocno
nadszarpnięte zębem czasu i wiarygodności. Co ciekawe – pozytywnie zaskakuje
senator Komarnicki: umiarem, merytorycznością i spokojem. Kto wie, może dlatego,
że już nie musi się napinać.
"Będę dociskał i molestował w ważnych dla Gorzowa sprawach" - skonstatował senator, a obserwatorom sobotniego teatrzyku pozostanie tylko pytanie, czy platformerski konwentykl
bardziej przypominał „Okrągły stół” – z konsekwencjami „grubej kreski”, czy raczej „Ostatnią wieczerzę” - z wątpliwą rolą Judasza i późniejszymi kłamstwami św. Piotra...