Z pozyskaniem pieniędzy na tę rewitalizację
nie jest całkiem łatwo i tutaj Gorzów może ponieść spektakularną klapę. Jest
poważne zagrożenie, że Gorzowski Program Rewitalizacji bez zastrzyku
finansowego w budżecie nie przejdzie pozytywnej weryfikacji w Urzędzie
Marszałkowskim. „Nie życzę tego
Gorzowowi, trzymam kciuki za pomyślność, ale byłbym nieuczciwy, gdybym jako
ekspert twierdził, że nie ma zagrożenia. Jest, owszem. I to niemałe” – mówi
doradca Kłosowski, a potem mądrze dodaje: „Gdyby okazało się, że mogliśmy pozyskać,
przykładowo 10 milionów - a nie pozyskaliśmy ich, bo zbrakło nam miliona i
siedmiuset sześćdziesięciu tysięcy na piętnastoprocentowy wkład własny - to
byłaby dla tego miasta największa porażka". Nie jest dobrze, choć fachowca mamy absolutnie najlepszego...
![]() |
FOT.: liczysiemiasto.pl |
Rozmowa z WOJCIECHEM KŁOSOWSKIM, wybitnym ekspertem samorządowym i
specjalistą w zakresie strategicznego planowania rozowju lokalnego, miejskim ekspertem ds. rewitalizacji w Gorzowie.
Nad Wartą: To pana twierdzenie, że
rewitalizacja na początku polega na zmianie sposobu myślenia ludzi, którzy w
danym miejscu mieszkają. Udało się w Gorzowie?
Wojciech Kłosowski: Ponad rok temu powiedziałem, że taka zmiana musi trwać...
N.W.: ...ten rok wielu właśnie boli.
Chcieliby szybciej i jeszcze szybciej.
W.K.:
Mówiłem też szczerze, że pierwsze zadowalające efekty możemy mieć po
sześciu latach, a po dwóch będziemy mieli frustrację, że jeszcze nie widać
efektów. I że to będzie czas próby: czy wytrwamy przy rewitalizacji, czy w nią
zwątpimy.
N.W.: I to jest ten moment ?
W.K.:
Tak, właśnie teraz jest ten moment. Odpowiadając wprost na pytanie: na
razie bardzo niewielu ludzi w mieście zmieniło swoje myślenie. Ale nie tracę
nadziei. To nadal zupełny początek procesu.
N.W.: Co łatwiej zrobić: pozyskać środki na
remonty budynków i chodników oraz to wykonać, czy zrewitalizować myślenie?
W.K.:
Odpowiedź jest oczywista. Tym bardziej, że w ramach rewitalizacji
myślenia trzeba też samemu zacząć myśleć inaczej, a to – jak wiadomo – jest najtrudniejsze.
Ale z pozyskaniem pieniędzy na tę pozornie łatwą część, też nie jest całkiem
łatwo. Tutaj także można ponieść spektakularną klapę. Nie życzę tego Gorzowowi,
trzymam kciuki za pomyślność, ale byłbym nieuczciwy, gdybym jako ekspert
twierdził, że nie ma zagrożenia. Jest, owszem. I to niemałe.
N.W.: Zabrzmiało groźnie. Może to poganianie
jest efektem gorzowskiego „genu
niecierpliwości”. Wielu spośród tych, którzy słusznie chwalili pana
diagnozy sprzed ponad roku, dzisiaj zaczynają biadolić, że rewitalizacji nie
ma, ale doradca jest. Co by im pan powiedział?
W.K.:
Proszę zauważyć, że w ogóle pierwszy w Polsce Gminny Program
Rewitalizacji został przyjęty w Łodzi 30 października a więc miesiąc temu. I to
tylko dlatego, że Łódź wcześniej robiła program pilotażowy i miała sporo
materiałów do diagnozy. Gorzów – jeśli przyjmie GPR w grudniu, będzie – o ile
wiem drugim miastem w Polsce. Może ktoś jeszcze nas wyprzedzi, ale jesteśmy i
tak w ścisłej czołówce. Nie ma żadnego opóźnienia, robimy to najszybciej jak
się da. Martwię się nie terminowością, ale finansowaniem programu.
N.W.: Wielu interesuje się jednak
finansowaniem pana. Jak to w Gorzowie bywa - i pan sie o tym przekonał na
własnej skórze- stawiane są publicznie pytania: po co Gorzowowi kosztowny
doradca, nawet jeśli jest wybitnym fachowcem, jeśli nie ma w budżecie pieniędzy
na rewitalizację?
W.K.:
To jest oczywiście słuszne pytanie. Odpowiedziałbym na nie tak:
wiedziałem od dawna, że Gorzów jest w trudnej sytuacji budżetowej, że będzie
wielki kłopot ze sfinansowaniem najistotniejszych dla rewitalizacji działań
miękkich, więc zaproponowałem w projekcie GPR-u na te miękkie działania
niewiele ponad 2% całości kosztów programu. Zielona Góra dla porównania
przeznacza na działania miękkie ponad 15% środków rewitalizacyjnych. No ale –
jak Pan wie – moja propozycja w zderzeniu z realiami budżetowymi miasta się nie
utrzymała i obecnie w projekcie GPR środków na projekty miękkie praktycznie nie
ma prawie wcale.
N.W.: Jest się czym niepokoić ?
W.K.:
Jest. Bardzo martwię się, czy program w takiej postaci ma szansę przejść
pozytywnie weryfikację u Marszałka Województwa. Moim zdaniem bez finasowania
działań miękkich, to jest obecnie zagrożone. A co do mojej pracy dla Gorzowa:
jeśli pieniądze na realizację programu się znajdą, tyle że będzie ich niewiele,
to mogę być potrzebny właśnie po to, żeby pomóc je optymalnie spożytkować i
pomnożyć pozyskując środki zewnętrzne. Ale jeśli ma ich nie być w ogóle, to
faktycznie nic tu po mnie.
N.W.: A może pan chce dokonać jedynie
rewitalizacji społecznej – w głowach i myśleniu – a tą materialną związaną z
nieruchomościami zostawia innym?
W.K.:
Te rzeczy są nierozdzielne. Ale myślę, że jednak przez ten rok większość
mojej pracy była skierowana na projekty twarde. Nawet gdybym w tej chwili
zniknął z Gorzowa, coś po mnie pozostanie w postaci mojego wkładu koncepcyjnego
w projekty, które będą realizowane w 2017 i 2018 roku. Nie lekceważę
infrastruktury, tyle że uważam, że zbyt często projekty miejskie kończą się na
odnawianiu infrastruktury, bo to jest prostsze. A tymczasem to nie poprawia
miasta na tyle, żeby chciało się w nim pozostać. Za naszą zachodnią granicą ma
pan całą masę niemieckich miasteczek z pięknie odnowioną infrastrukturą, jakiej
Gorzów długo jeszcze nie będzie miał, a jednak te miasta są opustoszałe
społecznie i wyludnione. Sama infrastruktura nie zatrzyma emigracji.
N.W.: Nie obrazi się pan na Gorzów, gdy
zaczną – a zapewniam, że zaczną – wręcz oskarżać prezydenta o marnotrawstwo
środków na doradcę?
W.K.:
Będzie mi oczywiście po ludzku przykro, bo ja przez całe życie bardzo
pilnuję, żeby każdą złotówkę z moich wynagrodzeń zarobić uczciwie. I jeśli ktoś
mi płaci, to ja mu za to daję maksimum tego co umiem, a umiem dużo. Ale – nie
obrażę się. Jestem dorosły i rozumiem, że ludzie mają prawo być krytyczni. To
jest zdrowe. Gdyby nie ten krytycyzm i patrzenie nam, doradcom, na ręce, pewnie
działoby się naprawdę źle.
N.W.: To jak jest z pana misją – ona ma
jakieś ramy czasowe i jest jakiś parametr osiągnięcia „100 procent”, czy ona
powinna i będzie trwać aż pan lub prezydent uzna, że już koniec?
W.K.:
Do końca roku zakończę etap objęty moją poprzednią umową. Ostatni
element to będzie zaprezentowanie programu rewitalizacji na komisjach i sesji
Rady.
N.W.: I to już koniec pana misji?
W.K.:
Pan Prezydent wstępnie zaproponował mi kontynuowanie mojej działalności w
przyszłym roku. Miałoby to polegać na doradzaniu w sprawach wdrażania
przedsięwzięć rewitalizacyjnych - to faktycznie bardzo złożona sprawa,
szczególnie w takich realiach budżetowych. Przyjąłem wówczas tę propozycję.
Jednak to było jakiś czas temu. Na razie – muszę przeprowadzić program przez
Radę. Potem zobaczymy.
N.W.: To po kolei. W Gorzowie hala przy
hali, a bezrobocie właściwie nie istnieje i trzeba dowozić ludzi z okolicznych
gmin, a mimo tego wynagrodzenia są tu najniższe. To chyba nie jest dobry
fundament do zmieniania ludziom optyki patrzenia na miejsce w którym mieszkają,
gdy oni patrzą do lodówki i portfela?
W.K.:
Tak, potwierdzam, Gorzów
statystycznie jest miastem „ubogich
pracujących”, gdzie niemal każdy może dostać pracę i niemal zawsze jest to
praca bardzo źle płatna.
N.W.: To co, dalej walczyć o fabryki i
centra dystrybucji ?
W.K.:
Moim zdaniem Gorzowowi niewiele daje ubieganie się o kolejne miejsca
pracy niskiej jakości. Gorzów potrzebuje powoli iść w kierunku tworzenia
potencjału zatrudnienia wysokiej jakości. A w tym celu gorzowianie muszą móc
zdobyć kompetencje, za które współczesny rynek płaci pięciocyfrowe kwoty. Tacy
ludzie będą z kolei płacić wysoki PIT, a budżet miasta utrzymuje się głównie z
PIT-u, a więc z zamożności mieszkańców.
N.W.: Ale skąd wziąć nad Wartą tych fachowców,
którzy będą zarabiać 10 tys. i więcej miesięcznie?
W.K.:
To jest problem, bo nie mamy
obecnie wystarczającego potencjału akademickiego. To zagadnienie dużo szersze,
niż rewitalizacja. Ale i w ramach rewitalizacji wprowadziłem przedsięwzięcie
polegające na wspieraniu kompetencji programistycznych wśród kobiet. Jeśli uda
nam się w ciągu paru lat wypromować Gorzów jako miejsce, gdzie stosunkowo łatwo
jest zatrudnić trzydzieści programistek do nowego projektu, to jest szansa, ze
takie projekty do Gorzowa spłyną. Bez tego i podobnych projektów dalej będziemy
miastem „ubogich pracujących”.
N.W.: Ale widzi pan te tysiące z Gorzowa
wyjeżdżających? W mieście tylko gimbaza, licealiści – nie wszyscy bo moja córka
wyjechała do liceum w Poznaniu – oraz ludzie starsi, brak młodych, bo zostają
tylko starzy – którzy nie potrzebują pracy, przedsiębniorcy – którym idzie w
biznesie oraz urzędnicy, a więc często „znajomi
króliczka”.
W.K.:
Podobny problem dotyka większości miast wielkości Gorzowa. Włocławek,
Wałbrzych, Rybnik.. wszędzie podobne lub nawet ostrzejsze problemy. Zielona
Góra mimo swej akademickości, też je ma. Emigracja najdynamiczniejszej części
ludności, to najpoważniejszy problem rozwojowy takich miast. Proszę zauważyć
jego drugie dno: na miejscu zostaje populacja mieszkańców z mniejszym odsetkiem
tych dynamicznych, a więc spada też gotowość do popierania ambitnych zmian.
Głosujemy na coraz bardziej zachowawczą politykę: „niech wszystko zostanie po staremu, żebyśmy mogli sobie dalej narzekać”.
To jest strategicznie bardzo niebezpieczne.
N.W.: Wiem, ma pan doświadczenia i sukcesy,
ale z Łódzi, która jest miastem dużym i z uczelniami. Piotrkowska ma 4
kilometry długości, a w Gorzowie w dzień powszedni trudno zapełnić w
restauracjach na bulwarze nadwarciańskim 10 procent stolików. Ma pan jakis
pomysł, by to zmienić?
W.K.:
Wiem, w jakim kierunku warto próbować i wiem, że nic się nie uda bez
wytrwałości. Zapytam, czy pan jada obiady w którejś z restauracji na Bulwarze?
Ja, nie lub bardzo rzadko...
N.W.: ...ja już też nie, bo ile razy można
jeść to samo.
W.K.:
Właśnie. Spodziewałem
się, że pan tak odpowie. Dlaczego? Bo nie znajdujemy tam interesującej nas różnorodności:
wykwintnej restauracji dla smakoszy a obok – klimatycznego klubu dla wegan,
karczmy z potrawami ukraińskimi, jadłodajni dietetycznej. I baru mlecznego dla
tych z najskromniejszym portfelem. Jeśli
ktoś narzeka na małą liczbę klientów na Bulwarze, to nich zajrzy do Zielonej
Oliwki i zastanowi się, dlaczego tam jest zawsze tłoczno? A z drugiej strony -
dlaczego w Gorzowie nie mogę skosztować prawdziwych przysmaków kuchni
cygańskiej? Naprawdę obecny stan koniunktury w gorzowskiej gastronomii, to rzecz
nad którą jest jeszcze jak pracować. Ale
problem polega nie na tym, że Łódź jest większa, tylko, że Łódź ma ciekawe,
klimatyczne centrum, a Gorzów na razie nie. Trzeba walczyć o to, żeby takie
centrum zaczęło się formować.
N.W.: A był Pan już w Zielonej Górze?
W.K.:
Oczywiście. Nie mamy co się porównywać z Zieloną Górą właśnie w aspekcie
centrum miejskiego. Zielona Góra ma fajne, zadbane i tętniące życiem Stare
Miasto. Ale i u nas można odbudować koniunkturę gospodarczą w centrum w jakiejś
skali. Można wytworzyć modę na bywanie w centrum, spędzanie tu czasu, robienie
tu zakupów. Tylko – musimy mieć to centrum. Obecnie go nie ma. Widać to
boleśnie właśnie, jak się siedzi w kafejce na zielonogórskim Starym Mieście.
N.W.: Jest różnica i to spora, prawda ?
W.K.:
Jest. Jest na tyle duża, że nie mamy co się ścigać. Musimy nasze centrum
ukształtować nieco inaczej. Musimy być bardziej pomysłowi.
N.W.: Może nie ma sensu budować już niczego
więcej – hal sportowych, przedłużać bulwarów oraz tworzyć bulwary spacerowe nad
Kłodawką, ale trzeba zadbać o to co jest i przyjąć do wiadomości, że Gorzów
spóźnił się na pociąg i inaczej niż Rzeszów czy Zielona Góra, będzie się tylko
kurczył. W tym kontekście trudno dyskutować z marką „Gorzów – w sam raz”, bo to po prostu bolesna prawda...
W.K.:
Marka „Gorzów – w sam raz”
mnie irytuje. Gorzów obecnie nie jest w sam raz. Gorzów jest miastem w pewnym
kryzysie, z którym trzeba aktywnie walczyć, albo on się będzie z roku na rok
pogłębiał. Hasło „w sam raz” jest
uspokajające i usprawiedliwiające bierność. Tymczasem w Gorzowie potrzeba wizji
i konsekwencji w jej realizacji.
N.W.: I na koniec, proszę obalić lub
potwierdzić pojawiającą się nieraz w mediach tezę, że wszystkie te konsultacje
i rewitalizacje społeczne, służą jedynie tym, którzy nad nimi pracują –
wszelkiej maści fachowcom i firmom, które wyspecjalizowały się w tym i dziwnym
trafem pojawiają się zawsze tam, gdzie ruchy miejskie. Prawda czy fałsz?
W.K.:
… a ta cała medycyna jest wymyślona, żeby lekarze się mogli dorabiać
naszym kosztem. No, proszę wybaczyć, ale nie mogę wymyślić, co odpowiedzieć.
Jeśli czyimś zdaniem organizowanie rewitalizacji społecznej i konsultacji to są
konfitury, do których dorwała się jakaś sprytna grupa, to – doradzam, żeby
wepchać się na początek kolejki. Proszę zajrzeć do Internetu: w tej chwili cała
masa miast poszukuje właśnie specjalistów od organizowania konsultacji. Przecież
to łatwizna, prawa? No więc – zachęcam, żeby ci, co takie stwierdzenia w
mediach formułują, złapali jedno takie zlecenie i spróbowali je wykonać. Nic
tak skutecznie nie leczy ze złudzeń niż własne doświadczenie.
N.W.: To będą te pieniądze na
rewitalizację, czy nie? Wiem, że to nie pana działka, ale pewnie wie pan
najwięcej co jest realne, a na co trzeba po prostu czekać...
W.K.:
Faktycznie, nie zależy to ode mnie. Odpowiem tak: ściskam do bólu kciuki,
żeby te pieniądze udało się zdobyć. Bo Gorzowowi są one potrzebne jak woda
usychającej roślinie. Toteż nie ma w tej chwili ważniejszych pieniędzy w
budżecie Gorzowa, jak… wkłady własne umożliwiające pozyskiwanie środków
zewnętrznych. Gdyby okazało się, że mogliśmy pozyskać – przykładowo – 10
milionów, a nie pozyskaliśmy ich, bo zbrakło nam miliona i siedmiuset
sześćdziesięciu tysięcy na piętnastoprocentowy wkład własny, to byłaby dla tego
miasta największa porażka.