Powolny i kontrolowany zgon ruchów miejskich nad Wartą, nikogo cieszyć
nie powinien. To smutna lekcja samorządności, że nie wystarczy posiąść tajników
sztuki wojny, jeśli nie jest się skłonnym i gotowym do dialogu z pokonanymi, po
jej zakończeniu. Tak właśnie było w przypadku Ludzi dla Miasta, którzy chcięli
iść środkiem głównej ulicy gorzowskiego życia publicznego, ale na własne
życzenie znaleźli się na krawężniku. Liczba błędów Wojcickiego, jest dłuższa
niż „Litania do Wszystkich Świętych”,
ale już liczba zarzucanych mu przez liderki gorzowskiego ruchu miejskiego
niedorzeczności, może konkurować jedynie z książką telefoniczną mieszkańców
Pekinu.
![]() |
FOT.: www.radiogorzow.pl |
Zagadkowo małe
efekty ruchomiejskiej wojny z prezydentem Gorzowa Jackiem Wójcickim tłumaczy to, że dotyczy ona jedynie
zainteresowanych i zaangażowanych, a w mniejszym stopniu obchodząc zwykłych
mieszkańców. I dobrze, bo nie warto by miasto traciło szanse na rozwój – nawet
jeśli nie wszystko idzie tak dobrze, jakby się chciało – tylko dlatego, że
jedna pani czuje się dotknięta uczuciowo, a inna obudziła w sobie aspiracje
prezydenckie. Efekt jest taki, że gorzowskie życie publiczne, zdominowane jest
przez osoby, które są na siebie tak wściekłe, że nie potrafią i nie chcą ze
sobą rozmawiać, nosząc urazę za jakieś słowo, zły wzrok, komentarz na portalu
społecznościowym lub spotkanie się z kimś spoza środowiska.
Poza dyskusją,
ta wojna ma swój początek w chwili wypowiedzenia jej prezydentowi Gorzowa przez
charyzmatyczną liderkę Ludzi dla Miasta Alinę
Czyżewską, która – całkiem niepotrzebnie i trochę w roli „zakładniczki” – wciągnęła w nią Martę Bejnar-Bejnarowicz z częścią
środowiska.
Można by
żartobliwie sparafrazować na użytek tekstu jedną z konstatacji Normana Devisa, że Ludzie dla Miasta,
to najbardziej mściwy „gang” w
mieście, tyle tylko, iż z braku prawdziwej broni sieją strach zabawkami z
których permanentnie „leją wodę”. Prezydent Wójcicki przypomina w tej scenerii powieściowego
Guliwera, którego fimeryczne Liliputy powiązały niegdyś nićmi żądań i
oczekiwań, a gdy po uwolnieniu się z tych pęt odmówił niemoralnej walki w ich
szeregach, zmuszony był uciekać do krainy Blefuscu. Tym czym dla Guliwera była
odmowa Liliputom walki z flotyllą ich rywali, tym dla Wójcickiego była odmowa
wyrzucania ludzi z pracy, czego działacze LDM brutalnie się od niego domagali.
Ciężko jest
przejmować władzę po kimś takim jak Tadeusz
Jędrzejczak, który rządził miastem przez 16 lat i chociaż zbyt długi czas
uczenia się przez Wójcickiego Gorzowa irytuje potwornie, nie popełnił jeszcze
błędów, które dyskwalifikowałyby go w połowie pierwszej kadencji, do
kontynuowania misji w drugiej. Jeśli kogoś mocniej zawiódł, to głównie tych,
którzy na coś liczyli: posady w administracji i spółkach, miejskie zlecenia,
remont tego lub innego skweru - aby biznes szedł do przodu, czy po prostu „na
coś”.
Administracyjny
bałagan w Ratuszu, chaos w obszarze inwestycji, lipni wiceprezydenci czy ryzyko
poślizgu w aplikowaniu po środki unijne w ramach ZIT-ów, nie stanowią dla
większości mieszkańców problemu, bo według nich są to ruchy podejmowane dla ich
dobra i w kontrze do hałaśliwych przeciwników.
„Tak się gra, jak przeciwnik pozwala” –
powiedziałby Kazimierz Górski, a
Ludzie dla Miasta na wiele mu nie pozwolili, wrzucając go w ramiona partyjnych
nieudaczników z PO i PiS, a także cyników oraz pozorantów z Gorzów Plus. Nie
dali też szansy innym środowiskom spoza Rady Miasta, którzy wyciągali ręce do
obywatelskiej współpracy z LdM, ale w zamian otrzymywali mętne tłumaczenia.
Zamiast budować mosty porozumienia z tymi, którzy stawiali podobne diagnozy,
wyciągali z konstrukcji deski, by nikt się do nich nie zbliżył i nie odebrał im
chwały.
Dość jaskrawą
staje się nieadekwatność słów i deklaracji sprzed dwóch lat, do tego jak
liderki LdM: M. Bejnar-Bejnarowicz i A. Czyżewska postępują dzisiaj –
potępiając wszystko w czambuł, uzurpując sobie prawo do bycia adorowanymi,
strzelając fochy dziennikarzom za publikowanie krytycznych wzgledem nich opinii
oraz uganiając się za tanią sensacją, jak kucharki po targu za promocyjną
tuszą. Robią i mówią czesto rzeczy złe, sprawiając wrażenie, iż robią rzeczy
dobre, a wielu daje się na to nabrać. Za sprawą podobnych działań, Ludzie dla
Miasta stali się czymś w rodzaju samorządowej sekty z ortodoksyjnymi poglądami,
które kształtują ludzie myślący podobnie i wzajemnie się nakręcajacy. Wielokrotnie
sięgali po wielkie słowa, ale w ferworze walki i dla walki ze wszystkim co
prezydenckie, gubili i wypatrzali ich sens.
By pokonać
Wójcickiego, jego oponenci muszą wylogować się z Facebooka, przyjąć do
wiadomości, że radiowe rozmowy z ich udziałem słucha co najwyżej kilkadziesiąt
osób – w porywach kilkaset, a z
wywoływanymi przez nich awanturami jest jak z sikaniem w spodnie: grzeją tylko
sikającego.
Te wszystkie
dyskusje o fajerwerkach oraz ich percepcji przez psy, zwierzęcych cyrkach w
mieście, drzewach na Kostrzyńskiej, roli „kaczkomatów” w komforcie życia
parkowych kaczek oraz konsultacje programu konsultacji, to „biedadyskurs”,
nośny w dużych miastach, ale mniej interesujący nad Wartą. Polityki nie mierzy
się liczbą lajków na Facebooku, wielością znajomych na profilu oraz efektywnością
wystąpień.
To nie jest
tak, że Ludzie dla Miasta i jego liderki, superaktywna radna i charyzmatyczna
aktywistka, nie mają istotnych zasług dla Gorzowa. Przeciwnie, udało im się
wymyślić nad Wartą nowy rodzaj emocji, którymi zarazili się inni i teraz – z
nimi czy bez – w wielu obszarach działają w sposób podobny. Inna sprawa, że
pojawiły się w LdM fantazje, że te same „ruchomiejskie
triki”, które zastosowano dwa lata temu by wykreować nowe środowisko, można
będzie zastosować w elekcji na jesień 2018 roku, aby odciąć się od przeszłości
i krzykliwymi eventami zrobić to samo Wójcickiemu, co zrobiono z Jędrzejczakiem.
Kiedyś ich działalność była słoneczna i radosna, dziś jest zachmurzona, a
wschód prezydenckich ambicji Marty Bejnar-Bejnarowicz, nie będzie oznaczał
zachodu dla Wójcickiego
Frustracje z
powodu słabnięcia pozycji LdM nad Wartą, jako środowiska konstruktywnego i
opiniotwórczego, będą się tylko pogłębiać, a wiara w ich zdolność do bycia
lepszymi od reszty – z miesiąca na miesiąca będzie spadać. To środowisko samo
zasznurowało się na innych, dociskając swoją hermetyczność do kości, przez co
nie zrobią już w tych ciasnych butach wielu kroków do przodu, bo są dla nich za
ciasne. Kiedyś biegali po osiedlach i mediach w luźnych „politycznych trampkach”, teraz duszą „ruchomiejskie nogi” w ciasnych butach i onucach przesiąkniętych
nienawiścią oraz żądzą wendety.
Przykłady ? Z
lubością znęcała się ostatnio A. Czyżewska nad red. Romanem Błaszczakiem, że poprowadził w trakcie prezentacji trefnej
marki „Gorzów w sam raz” sepcjalny
program za 500 złotych netto, jakby miał to robić za darmo – co byłoby
idiotyzmem i skandalem – ale jej środowisko nie pogardziło 10 000 złotych od podgorzowskiego
przedsiębiorcy: solidnego,rzetelnego i uczciwego, na organizaowany w Gorzowie
Kongres Ruchów Miejskich.
Ta
Rada Miasta i tak duży w niej udział ruchów miejskich, to ich Himalaje – wyżej
się nie da i będzie tylko schodzenie w dół, oddajc miejsca partiom.
Owszem,
utopijne myślenie o powtórzeniu sukcesu i prezydenturze, może dawać wrażenie
jak po dobrym towarze z amsterdamskiego coffe shopu, ale w samorządzie sprawdza
się twarde stąpanie po ziemi, o czym dwa lata temu boleśnie przekonali się
działacze z komitetu Tadeusza Jędrzejczaka: ludzie mają swój rozum i w
zbiorowej decyzji czują więcej, niż myślą politycy. Mimo samochodowych korków,
medialnej nawalanki i krytyki dawnych sojuszników prezydenta Wójcickiego z LdM,
oni dalej go lubią. Byłemu prezydentowi Jędrzejczakowi czterokrotnie wróżono
przegraną, a mimo tego wygrywał zawsze w pierwszej turze przez 16 lat...