Był włodarzem miasta, który nie skracał szybko dystansów, a jego styl
bycia i wypowiadania się powodował, że niewielu takie pokusy miało. „Samodzielny byt polityczny” – to określenie,
które w czasach jego prezydentury pojawiało się często, a jego znaczenie było
jedno: gra głównie na siebie, partia powinna być zadowolona z jego obecności w
niej, a w ogóle - do funkcjonowania w polityce nic i nikt nie jest mu potrzebny.
Zderzenie z nową postpolityczną rzeczywistością było brutalne, a on znalazł się
na marginesie głównego nurtu, choć poza wszelką dyskusją, jego opinie były, są i długo jeszcze będą cenione wysoko.
Były prezydent Gorzowa i senator Platformy
Obywatelskiej Henryk Maciej Woźniak był
gościem programu red. Jana Delijewskiego
„Rozmowy w Hotelu Gorzów”, dosadnie
dając w nim do zrozumienia, że polityka i sposoby jej uprawiania mogą
fluktuować w tą lub inną stronę, ale on sam woli trzymać fason do końca.
„To juz nie jest ta polityka, którą ja
chciałem robić w latach dziewięćdziesiątych, nie myśląc o apanażach i stołkach.
Dziś widzimy mnóstwo awantur nie wiadomo o co, mnóstwo osobistych interesów pod
szyldem uprawiania polityki, a to mnie nie interesuje” – mówił były prezydent
i senator, pokazując szczerą twarz propaństwowca. Indagowany o powody wycofania
się na boczny tor życia publicznego – czy był to nieunikniony proces „wyplucia
go” przez politykę, czy samodzielna decyzja, skonstatował: „Jedno i drugie. Wiele osób, które znają
kulisy polityki, wiedzą, iż ona się popsuła, czy jak niektórzy mówią
<zepsiła> . W partiach zabrakło demokracji i to sprawiło, że wielu ludzi
znalazło się na marginesie polityki”.
Nie stracił
jednak zdolności kalkulacji, bo zapytany przez red. Delijewskiego o swoje
członkostwo w Platformie Obywatelskiej wił się jak piskorsz: „Sam nie wiem, bo nie zlożyłem formalnej
rezygnacji”, ale dociskany przez Delijewskiego czy płaci partyjne składki,
wypowiedział coś, co nadwątliło szczerość intencji jego wywodu: „Składki opłacam zawsze z góry”. Tu pomocny był refleks redaktora,
który dociskał mocniej: „Ale chyba nie na
10 lat do przodu ?”, a Woźniak zamiast odpowiedzieć, czy należy do
Platformy Obywatelskiej i na coś jeszcze liczy, czy nie identyfikuje się z tym
środowiskiem, wygdukał jedynie coś poniżej swoich wysokich od lat lotów. „No nie” – wypalił, niczym odpytywany
przy tablicy uczniak, po czym przypuścił atak na swoich dawnych towarzyszy
partyjnych w kontekście głośnej „afery martwych dusz”.
Ta sprawa, to klucz do odpowiedzi o powody
funkcjonowania na marginesie polityki.
Była genezą procesu
rugowania go i końca jego kariery, choć powinno być odwrotnie – to powinien być
koniec autorów tego przedsięwzięcia. Woźniak naiwnie myślał, że nadając
nieoficjalnie sprawie status „publiczny”,
zyska wśród liderów z Południa i podgryzie swoich konkurentów na Północy: Witolda Pahla oraz Krystynę Sibińską, ale został cynicznie wykorzystany do zrujnowania
gorzowskich struktur Platformy Obywatelskiej i zamiast szansy na reelekcję w
Senacie, otrzymał 22 pozycję na liście do Sejmu.
Jest jednak świadom swojej wartości, która jest
bezdyskusyjna nawet dla jego oponentów. Polityk określany niegdyś mianem „samodzielnego bytu politycznego”, wcale
się tego nie wypiera i logicznie potrafi to wytłumaczyć, co dla wielu mogłoby
być przyczynkiem do krytyki i oskarżeń o nadmierny narcyzm, ale nie jest tak w
przypadku Henryka Macieja Woźniaka.
„Na to
się pracuje całe życie i wiele osób chciało stanąć obok mnie, żeby mieć
fotografię, albo żeby widzieć siebie w telewizorze z HMW. To o czymś świadczy.
Ja na swoje stanowisko zapracowałem pracą i służbą publiczną. Czy wszyscy na to
zapracowali, czy robili to długopisem w <aferze martwych dusz> ?” –
perorował eksprezydent, który z dawnej prezydenckości nie utracił niczego.
Miłość do miasta jest u niego stała i niezmienna jak
do żony i córki, tym bardziej cenne są opinie na temat miasta na półmetku
prezydentury Jacka Wójcickiego. Nie
potępia go w czambuł, nie odbiera prawa do błędów oraz nie uzurpuje sobie prawa
do recenzowania. Stawia jednak ważne pytania: „To jest prezydentura na dorobku oraz uczenia się zarządzania, ale co do
tego nie było watpliwości, że tak będzie. Pytanie jest inne: czy tak musi być
jak jest ? Limit błędów, pewnego chaosu i błędnych decyzji, dobiega końca”.
Tym samym
stawia diagnozę, co jest powodem dzisiejszych problemów prezydenta Gorzowa i co
można było zrobić inaczej. „Mój następca po objeciu władzy zwolnił dwie osoby,
a cała ekipa po mnie została i przez długie lata dobrze dla maista pracowała.
Tutaj od razu mieliśmy do czynienia z personalnym trzęsieniem ziemi. Pojawiają
się słabi ludzie, a to nie są ludzie z Poznania, a więc poziomu, który by
zapewniał, że miasto pójdzie do przodu” – stwierdził polityk, który wie co
mówi, a do ludzi „miał rękę”. Dość przypomnieć, że dwóch jego zastępców Bogusław Andrzejczak i Andrzej Korski, pełniło te funkcje
także w okresie prezydentury Tadeusza
Jędrzejczaka.
Inna sprawa, że gdyby Woźniakowi przyszło być prezydentem Gorzowa dzisiaj, ze swoim
apodyktycznym charakterem oraz uzasadnionym przekonaniem o wyższości
intelektualnej nad innymi, miałby poważny problem. Czasy w których rację
przyznają wirtualne „kliknięcia” oraz społecznościowe grupy, a dyskusja nie
toczy się w gabinetach ważnych polityków, podczas seminariów oraz konferencji,
lecz na portalach społecznościowych, mogłyby być dla niego bardzo irytujące. A
przecież HMW ma nie tylko piękną twarz propaństwowca i męża stanu, ale znający
go lepiej, wiedzą coś także o twarzy choleryk, co tylko dodaje mu uroku.
Szkoda, że
nie ma go w polityce.