Przejdź do głównej zawartości

Solidarność chciwości i bezmyślności

Gorzowska „Solidarność” ma prawo do aktywności politycznej, ale nie ma prawa do kupczenia swoją historią. Niektórzy najwidoczniej zapomnięli, że ilość wypijanych procentów, nie musi się równać tym, które związek otrzyma w wyborach samorządowych. Powołanie Komitetu Wyborczego „Solidarność i Madej” to polityczna prostytucja, a jego główni aktorzy dobrzy są tylko w gębie – na szczęście tylko w jednym znaczeniu. Od piątku ul Borowskiego, gdzie mieści się „Solidarność”, kojarzyć się będzie co najwyżej z holenderską De Rosse Buurt...
Ireneusz Madej, to wśród konkurentów urzędującego prezydenta poważny zawodnik,
ale nazwa komitetu jest kolejnym błędem, które kandydat popełnia jeden za drugim.
...bo też „prywatyzacja” i „odsprzedaż” historycznej nazwy związku zawodowego szemranemu towarzystwu spod znaku komuny i wątpliwej jakości biznesu, to spora przesada, brak szacunku dla identyfikujacych się z „Solidarnością” ludzi, a także zwykła „polityczna prostytucja”, która ma prawo się wydarzyć w przypadku pierwszej lepszej partii politycznej, ale nie w odniesieniu do związku zawodowego, który ma swoje zasługi w historii Polski.
Niestety, całość brzmi jak „Bufet i klozet w jednym”: jesz do woli i nie musisz trzymać zwieraczy. Przewodniczący Jarosław Porwich, mimo swoich zasług w przeszłości, teraz okazał się nie synem, lecz zwykłym bękartem „Solidarności”. Jego poprzednicy dla siły i znaczenia związku zrobiliby wiele - chcąc jego dobra i pomyślności – ale żaden z nich, od Andrzeja Radlińskiego, przez Bronisława Żurawieckiego, a na Romanie Rutkowskim kończąc, „nie sprzedałby” nazwy związku tylko dlatego, że politycy Prawa i Sprawiedliwości odpowiednio dobrze odróżnili gamonia od geniusza, a co za tym dalej idzie, zaproponowali liderom związku miejsca na listach adekwatne do zasług, kompetencji, wiedzy oraz możliwego wstydu, którego musieliby się najeść, gdyby niektórzy zostali radnymi. 
Za wszelką cenę i na siłę nikogo nie będziemy ciągnąć do współpracy. W całej Polsce współpracujemy z <Solidarnością>, a tylko w Gorzowie jest inaczej” – mówił w sobotę w Radiu Gorzów wiceprzewodniczący Rady Miasta Mirosław Rawa z PiS. Podobnie wypowiedzieli się wzcześniej inni liderzy tej partii. „To komitet wyborczy, który został powołany koniunkturalnie przed wyborami, a w dodatku z ludźmi, którzy w stanie wojennym za pomocą wojska i policji pałowali i mordowali naród” – mówił 8 sierpnia lider PiS Sebastian Pieńkowski. „Pan przewodniczący postanowił, ze pójdzie z tym towarzystwem biznesowym czy biznesowo-koteryjnym do władzy, bo przecież jest zainteresowany profitami z władzy, a nie władzą pojmowaną jako załatwianie spraw wspólnych” – to już opinia byłego wiceministra i kandydata na prezydenta Gorzowa Marka Surmacza.
                Trudno się z tymi opiniami nie zgodzić, bo nie brakuje świadectw i dowodów na to, że o stosunku działaczy komitetu „Solidarność i Madej” do polityki oraz interesów miasta, decydowała od zawsze w największym stopniu przede wszystkim ludzka chciwość. „Bliższa jest mi rodzina i dom, niż miasto” – powiedział 19 lipca 2007 Arkadiusz Marcinkiewicz, który od kilku dni jest szefem sztabu nowopowstałego komitetu i jak to w rodzinie bywa – wyrzutów nie miał, nie ma i mieć nie będzie. Także z tego powodu, że w nagranej przez nieznaną osobę rozmowie z prezydentem Tadeuszem Jędrzejczakiem, wykorzystywał swoją funkcję do próby załatwiania partykularnych i biznesowych interesów dla siebie i rodziny. „Ale to jest normalne. Ludzie prowadzą biznes, chodzą do miasta i pytają o różne rzeczy” – tłumaczył się w audycji „Fabryczna 19”.
                 W tym kontekście nie dziwią opinie samego kandydata. „Ktoś mówi, ze chcemy robić interesy ? Tak, chcemy robić interesy w imieniu mieszkańców, w imieniu miasta i dla rozwoju tego miasta” – powiedział na konferencji prasowej przy „De Rosse Burt” Irenusz Madej. Jemu samemu trudno odmówić dobrych intencji, bo dotychczas nie zrobił w życiu nic podłego, ale mówienie o robieniu interesów w interesie miasta w kontekście konstatcji A. Marcinkiewicza, jest co najmniej wątpliwe, czego dziennikarze dostrzec nie potrafią, nie chcą lub nie mogą.
                Fakty są takie, że z jednej strony gorzowska „Solidarność” chciałaby pokazać Prawu i Sprawiedliwości, co stracilo nie przekształcając swojej partii w Klub Anonimowych Alkoholików, a z drugiej strony niepoważnie zaczynający swoją kampanię od próby degradacji Gorzowa do roli gminy I. Madej, chciałby podczepić się pod jakąś poważną organizację. Na politycznym „flumarku” był tylko J. Porwich, więc kupił go z dobrodziejstwem inwentarza, bo na bezrybiu, to i rak jest rybą, a wśród ślepców, to nawet jednooki jest królem.
                Polityczne „buty” w które weszła „Solidarność” są mocno przepocone pragnieniem władzy za wszelką cenę, a w niektórych miejscach zagnieździła się nawet polityczna „grzybica prywaty”, kompleksów z powodu wykluczenia oraz obawy o przyszłość. Wszystko emanuje fetorem rozkładu służby na rzecz dobra wspólnego w imię prywaty.

                W gorzowskiej „Solidarności” nigdy jeszcze nie było takiego rozziewu między tym o czym myśleli i czego chcieli działacze, a co robili jej liderzy. W przeszłości byli w stanie wybaczać zniknięcia służbowego samochodu, pieniędzy z kont oraz dziwne przelewy ze związkowej fundacji do rodzinnej agencji, ale w głowie się nikomu nie mieściło, że dla własnego interesu można „sprzedać” nazwę związku i dołączyć do niej nazwisko zacnego działacza, ale jednak identyfikowanego m.in. z wojewodą, który nadzorował w imieniu państwa realizację postanowień Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Jedno jest pewne – Edward Borowski przewraca się w grobie...

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...