Przejdź do głównej zawartości

ZA I PRZECIW: Ireneusz Madej

Mile zaskoczył, że jego kampania nie ma jedynie charakteru wizerunkowego – banery, bilbordy i spoty, ale prowadzi ją z ludźmi i na ulicy. Jest w nim wola walki i świadomość, że liczy się kazde uściśnięcie ręki oraz idący za tym głos. Zagrożeniem jest sfatygowany i zmurszały wizerunek reszty członków komitetu, ale dzięki temu może być antytezą dla młodości i luzu prezentowanego przez konkurenta do drugiej tury ...

Mocne strony tego kandydata to zaplecze: kontrowersyjne , bo „od Sasa do Lasa” ale jednak to Ireneusz Madej skupił wokół siebie tak różne osoby jak kapelan „Solidarności”, byli komunistyczni dygnitarze, opozycjoniści, czołowi gorzowscy przedsiębiorczy czy działacze sportowi. Można to krytykować – co wielokrotnie czynił brutalnie blog Nad Wartą – ale trzeba też przyznać, ze Gorzów nie jest ani czarny, ani czerwony i mieszkają tu zarówno ludzie dawnego systemu, jak też konserwatywni katolicy.

Madejowi, inaczej niż innym kandydatom, udało się pokazać, że można być reprezentantem niemal wszystkich środowisk jednocześnie - tych z PZPR-u, ZChN-u, „Solidarności” i PSL-u, przedsiębiorców oraz ludzi pracy. Jego doświadczenie urzędnicze, biznesowe oraz aktywność w klubie sportowym, plasują go wśród kandydatów przygotowanych do funkcji najlepiej.

Jeśli chodzi o twardą politykę, dyskusje na serio oraz merytoryczność, partnera ma tylko w osobie Tadedusza Jędrzejczaka.

Analiza kampanii daje podstawy do stwierdzenia, że jest w niej jednym z najbardziej pracowitych kandydatów, któremu na serio zależy i wie, że nic nie jest pewne, a „łaska wyborców na pstrym koniu jeździ”. Codziennie spotyka się z mieszkańcami na ulicach i w sklepach, rozmawia z nimi i nie udaje konsultacji społecznych z wysokości bilbordów.

Wynik Madeja może być niespodzianką, a przygotowane przez niego spoty promocyjne są absolutnie najlepsze, co dobrze świadczy o nim jako pretendencie do ważnego urzędu.

Słabą stroną kandydata jest brak pomysłów na całą kampanię wyborczą, które skończyły się w dniu wywieszenia bilbordów. Promując nową jakość oraz konieczność zmian, faktycznie zachowywał się tak, jakby zależało mu tylko na „dorwaniu się” do władzy, a potem wszystko ma być tak samo: ludzi obecnego prezydenta zastąpimy swoimi.

                Kolosalna wpadka z postulatem przyłączenia Gorzowa do Powiatu Ziemskiego, a co za tym dalej idzie – pozbawieniem miasta kilkudziesięciu milionów subwencji, skompromitowały go jako przyszłego prezydenta. Nie pomógł mu w tym kontekście alians z PSL-em, a szczególnie mocno kontrowersyjnym starosą Józefem Kruczkowskim. Media i opinia publiczna otrzymała sygnał: gdyby został włodarzem miasta, będą kłopoty.

                Słabością jest też to, co wymieniane jest jako mocna strona: otoczenie i zaplecze. Opowiadając o zmianach prezentował się z ludźmi, których twarze i głosy są w tym mieście przy różnych okazjach prezentowane od lat.

 Nie dziwią więc polityczne komentarze, że Ireneusz Madej to właściwie twórca „Salonu odrzuconych”, którzy nie załapali się do innych obozów politycznych. Jako wpadkę potraktować należy wspólny obóz z Jarosławem Porwichem oraz Arkadiuszem Marcinkiewiczem. Jeśli już wziął ich na listy, powinien raczej ukrywać, aniżeli eksponować.

Każdy polityk ma tematy, których poruszać nie powinien, a Ireneusz Madej jak ognia winien uciekać od dyskusji o niskim poziomie wynagrodzeń w Gorzowie, bo firma w której był prezesem należała do tych, które w mieście płacą najmniej.

„Ksiądz Witold jest kapelanem naszego komitetu wyborczego” – powiedział I. Madej w Radiu Gorzów. Takie rzeczy nie pomagają w wyborach, a prezentowany w ten sposób „wiatr zmian”, przypomina powiew spalonego oleju z frytkarni.


Dobra rada: pokazać siebie i swoją osobowość, prezentować się z tymi, którzy spowodują, że opinia publiczna uwierzy w chęć dokonania w mieście zmiany, a nie tylko pozbycia się obecnie urzędującego prezydenta. Kopnąć w tyłek kandydatów na radnych, by zaczęli chodzić do ludzi i pracować, bo sam Madej kampanii nie zrobi. „Tłuste kotki” wierzą w magię swoich nazwisk, ale mogą się mocno zdziwić.

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...