Lewica nie potrzebuje Mojżesza, ale sprawnego szefa wsłuchującego się w
głos zwykłych członków, którzy powinni mieć prawo do realizowania swoich ambicji.
Obecny szef lubuskich struktur SLD Bogusław Wontor postawił lewicę w dziwnej
sytuacji i bezwzględnie powinien dokonać wyboru – czy chce być doradcą
marszałek województwa czy szefem lewicy. „Czasami żartuję sobie, że problemem SLD jest to,
że jak wejdzie się na obrady Rady Krajowej SLD i zapyta się, kto na sali
zarabia 1800 zł na rękę, lub jest bezrobotny, to lasu rąk się nie zobaczy” – żartuje kandydat na lidera
polskiej lewicy.
Rozmowa z TOMASZEM NESTEROWICZEM, kandydatem na przewodniczącego Zarządu
Krajowego SLD, radnym miejskim w Zielonej Górze.
Nad Wartą: Podobno
idzie nowe na lewicy i dlatego „świeżą
twarzą” SLD jestKrzysztof Gawkowski, a „jeszcze
bardziej świeżą”, pojawiajacy się w kolorowych ciuszkach Włodzimierz
Czarzasty. Do Pana kandydatury przejdę, ale czy sam fakt iż ci ludzie kandydują
nie świadczy o tym, ze lewicy brak refleksji i zdolnosci do samooceny, że „lepsze już było” ?
Tomasz
Nestorowicz: To nie jest brak refleksji, czy samooceny. Lewica,
podobnie jak prawica, jest wypadkową poglądów i postaw osób identyfikujących
się i działających w jej ramach. Start poszczególnych osób to bardziej obraz
ich ambicji i sposobu oceny sytuacji, nie tylko przez pryzmat Lewicy, ale także
przez prywatne powody i pobudki.
N.W.: No ale o
czymś to świadczy, prawda ?
T.N.: Powiedziałem już, to jedynie wyraz
ich ambicji. Ważne jest to, czy ich aspiracje poprą członkowie w głosowaniu, bo
to już będzie wyrażenie woli Lewicy, które może zadecydować o jej rozkwicie lub
końcu.
N.W.: To kogo
szuka partia: następcy Leszka Millera, czy raczej lewicowego Mojżesza, który
zaprowadzi wszystkich do „ziemi obiecanej”
?
T.N.: Mam nadzieję, że szuka szefa. W polityce jestem
zwolennikiem gry zespołowej opartej na rozsądku i zdrowych zasadach. Źle się
dzieje w organizacjach w których członkowie są przekonani o nieomylności
swojego przywódcy, a jeszcze gorzej jest, jak przywódca zaczyna podzielać to
przekonanie.
N.W.: Czyli jednak
nie Mojżesza szuakcie, takiego który musiałby – niczym biblijny patriarcha Izraelitów
– przez 40 lat prowadzać
po „politycznej pustynii”, by
wymarli ci,
którzy pamiętają przeszłość ?
T.N.:
Nie mamy co liczy na cuda i nie mamy 40 lat na błądzenie po pustyni, a najwyżej
trzy lata na wytężoną pracę. Za trzy lata będą wybory samorządowe, jeśli je
przegramy, to będzie koniec SLD. Nie traktuję osób, które pamiętają przeszłość
jako balastu, ponieważ można korzystać z ich doświadczenia. Jest takie
powiedzenie, że mądrość to umiejętność uczenia się na błędach innych,
inteligencja to umiejętność uczenia się na własnych. W polityce lepiej być
mądrym.
N.W. Pozostając
w tonie ponadziemskim. Kościół jakoś Pana szczególnie drażni, czy bez znaczenia
? A może właśnie ma znaczenie...
T.N.: Kościół stał się trochę takim tematem zastępczym,
podobnie jak wszystkie kwestie obyczajowe. Po PRL-u lewica w Polsce miała i ma
kompleks „gospodarczy” i unika jak ognia wszystkich tematów dotyczących
gospodarki, które mogłyby choć stworzyć wrażenie, że nie akceptuje kapitalizmu.
Ja jakoś nie dostrzegłem, aby te cztery miliony Polaków, które wyemigrowały z
kraju, wyjechały z uwagi na kazania proboszczów.
N.W. To
dlaczego wyjechali ?
T.N.: Wyjechali w poszukiwaniu pracy. A co do Kościoła,
to Lewica ma dbać o świeckość Państwa, prawo wszystkich obywateli do własnego
światopoglądu w granicach prawa. Kościół jest instytucją, dlatego nie jest dla
mnie „sacrum” a „profanum” i powinien być traktowany jak każdy inny podmiot
obracający pieniędzmi.
N.W.: Grubo...
T.N.: ...nie, po prostu transparentnie! Jestem
zwolennikiem jasnych zasad, albo wyprowadzamy z obiektów państwowych wszelkie
symbole religijne, albo wprowadzamy wszystkie symbole wyznań legalnych w
Polsce. Kościół katolicki nie jest dla mnie ani celem działania Lewicy, ani
przeciwnikiem. Powinien być traktowany dokładnie tak samo jak inne wyznania,
ani lepiej, ani gorzej.
N.W.: Imał się Pan wielu rzeczy, był nawet
zwolniony. Idealny kandydat do opowiadania o lewicowości, czego nie można
powiedzieć o wielu innych działaczach...
T.N.: Czasami żartuję sobie, że problemem
SLD jest to, że jak wejdzie się na obrady Rady Krajowej SLD i zapyta się, kto
na sali zarabia 1800 zł na rękę, lub jest bezrobotny, to lasu rąk się nie
zobaczy, a to przekłada się potem na sposób postrzegania potrzeb Polaków.
N.W.: Mówi się o takich „kawiorowa lewica”...
T.N.: Nie podoba mi się to określenie. Lewica to nie jest organizacja charytatywna, ani ochronka dla
poszkodowanych przez los. Rolą Lewicy jest budowa Państwa i społeczeństwa dla
wszystkich obywateli, a nie walka o zapomogi. Nie uważam kapitalizmu za
szczytową formę rozwoju relacji międzyludzkich. Świat dostrzega ograniczenia
kapitalizmu, bo budowa społeczeństwa w oparciu o zasady wyścigu szczurów
skończą się katastrofą. Tak naprawdę wszyscy dostrzegają te same problemy, ale
jak na razie nie ma ich „idealnego rozwiązania”. Dostrzegam rozwiązania
polskich problemów, jednak mam świadomość, że nie mam monopolu na rację.
N.W.: Ejże, niech się pan
nie deprecjonuje, bo partyjni wyborcy zwątpią.
T.N.: Dobry szef nie jest omnibusem, on
potrafi korzystać z mądrości i wiedzy swoich
współpracowników. Ja mam przekonanie, że kluczem do rozwiązania
wszystkich problemów jest gospodarka, a to już jest dobry początek. Każdy
problem należy opracować najpierw teoretycznie, a potem dane rozwiązanie
wprowadzać w życie. To trochę jak z leczeniem, nikt z nas nie chciałby, żeby
lekarz bez wiedzy zabierał się za operację naszego serca. Ważne jest, żeby
teorii nie mylić z dogmatem i swoje działania dostosowywać do reakcji pacjenta,
a w wypadku naszej dyskusji do reakcji gospodarki.
N.W.: Dobra, Pan twierdzi, że ma inny pogląd na to jak powinno
funkcjonować SLD niż pozostali kontrkandydaci. Sądzi Pan, że to kogoś obchodzi,
skoro i tak chcecie funkcjonować
w oparciu o dawnych działaczy PZPR, SB-eków, milicjantów i PRL-owskich
urzędników ?
T.N.: Zapewne zdziwię Pana, ale ja pozytywnie
oceniam PRL...
N.W.: Cooo ?
T.N.: Tak jak powiedziałem. Obiektywnie ten okres będzie oceniany
może za sto lat, póki co plucie na PRL jest elementem walki politycznej.
Kompletnie nie interesuje mnie kim był lub jest członek SLD, jeśli nie jest skazany prawomocnym
wyrokiem śądu. W naszych szeregach są byli
księża, weganie, cykliści a nawet dawni działacze „Solidarności”, którzy przyznają, że jakby wiedzieli
do czego doprowadzą swoimi strajkami, to zapisaliby się do ORMO.
N.W.: Liczyłem na inną
odpowiedź, bo jednak nie ma pan 60 lat, ale dużo mnie, właściwie jest pan
prawie moim równieśnikiem.
T.N.: Miło mi, ale to nie zmienia faktu, że jako polityk nie mam zamiaru zajmować się historią, tylko budową
przyszłości. Jako historyk mam świadomość, że na naszą ocenę przeszłości
większy wpływ ma nie nasza wiedza, czy wiadomości, a ignorancja i to czego nie
wiemy, bo takie braki nadrabiamy wiarą i wyobrażeniami. Tak buduje się „świadomość
historyczna narodu”, na wyobrażeniach. Współpracować mam zamiar z każdym, kto
będzie chciał współpracy. Nie widzę powodu, aby na społeczny i polityczny
ostracyzm skazywać dawnych członków PZPR. Za cztery lata mamy ze społeczeństwa
wykreślić obecnych członków PIS, czy PO? Polacy, jako społeczeństwo muszą w
końcu nauczyć się szanować się nawzajem. SLD powinno funkcjonować jak sprawny
organizm skoncentrowany na realizacji programu, nie tylko na uzyskaniu
stanowisk, czy rozgrywkach wewnątrzpartyjnych. Ilu członków SLD ma szansę
pełnić funkcję z nadania partyjnego? Niewielu, za to wszyscy skorzystają z
budowy lewicowego Państwa.
N.W.: To
prawdziwe poglądy czy po prostu boicie sie odciąć od tego, że trzeba będzie budować
wszystko od nowa. Nie da się zjeść ciasteczka i dalej je mieć, prawda ?
T.N.: Nie zgadzam się z tą tezą, jest ona błędna i niesprawiedliwa. Konieczność budowy wszystkiego od nowa jest dla mnie oczywista.
Byłbym głupcem, gdybym zakładał, że jeśli Sojusz będzie działać tak jak
dotychczas działał, to osiągnie inne wyniki. Osiągnie dokładnie to samo dno na
którym jest. Świadomość tego była dla mnie impulsem do startu w wyborach
Przewodniczącego Krajowego. SLD musi być optymalnie dostosowane strukturą i
sposobem działania do obecnych warunków i celów, które powinno osiągnąć jeśli
chce przeżyć na polskiej scenie politycznej, o zwycięstwie wyborczym nie
wspominając.
N.W.: „Leśne
dziadki” nowej lewicy nie zbudują...
T.N.: To obraźliwe sformułowanie dla często zasłużonych dla Polski osób. Zwycięstwa na pewno nie osiągniemy bez głębokich zmian i
przeobrażeń. Jeżeli politykę potraktować jak wojnę, prowadzoną tylko innymi
metodami, to po serii klęsk należy przegrupować i zreorganizować siły, tym
bardziej że będąc poza parlamentem musimy się nastawić bardziej na uliczne
działania partyzanckie niż otwarte bitwy parlamentarne. Wymiana wodzów będzie
sensownym początkiem zmian.
N.W.: A mimo wszystko twierdzi Pan, ze „pogubiły się doły i
struktury”, a nie sądzi Pan iż chodzi o coś innego – nie macie sposobu na
pozyskanie nowych. Nawet Pana ostatnie wywiady koncentrują się na demokracji w
partii, aktywności struktur i tym podobnych – jakby nie rozumiał Pan iż nowa
lewica powinna być budowana w oparciu o studentów, tysięcy wyzyskiwanych
pracowników fabryk w Gorzowie czy pracowników markowych sklepów w galeriach ?
T.N.: Ja to bardzo dobrze rozumiem, dlatego
chcę zmian „dołów i struktur”. Ludzie, którzy do nas przyjdą muszą mieć powód,
muszą mieć po co przychodzić. Przyszedłby Pan do organizacji, w której nic Pan
nie może? Pan chce działać, a może co najwyżej porozmawiać i wystosować
uchwałę, której nawet nikt nie przeczyta. Partia dla mnie nie jest celem samym
w sobie, a narzędziem do kształtowania Polski. Ja nie potrzebuję milionowej
partii, ja chcę stworzyć Partię sprawną, przygotowaną do rządzenia, złożoną z
aktywnych i kompetentnych ludzi. Żeby takim ludziom, którzy już są w SLD, i tym
których ściągnę dać możliwość działania muszę zmienić sposób funkcjonowania
SLD. Partia musi rozwijać możliwości członków, a nie je tłamsić.
N.W.: Czegoś nie
rozumiem, przecież byliście podobno jedyną nie wodzowską partią, taką
sympatyczną i demokratyczną...
T.N.: Powiem tak: SLD musi zacząć „kształcić” kadry i
przygotowywać ludzi do pełnienia władzy. Dotychczas doły partyjne były
traktowane bardziej jako statyści w sztukach rozgrywanych na deskach
parlamentu. Nasze dotychczasowe „gwiazdy” dostały wymówienia od wyborców i na
zwykłych członków spadła odpowiedzialność za granie głównych ról w swoich
środowiskach. Skończyło się „salonowe” robienia polityki, czas wyjść na ulice,
do ludzi, a do tego niezbędne są sprawne i aktywne struktury.
N.W.: Wy dalej szukacie nie tu, gdzie
trzeba. Nie macie języka dla tych ludzi – dla „Polski na pół etatu” lub „Polski
na umowę zlecenie” ! Zgodzi się Pan ze mną ?
T.N.: Oczywiście, że znów się nie zgodzę. To o czym Pan mówi, to nie jest przepis na zmianę Polski, a
jedynie na ewentualne uzyskanie wyborców. Tworzenie Partii w oparciu o „chwyt
wyborczy”, o jedno hasło to tak, jakby kupować samochód w oparciu o ładnie
wyglądającą rurę wydechową. Uzyskanie władzy nie jest dla mnie celem, a
narzędziem do realizacji programu, wizji państwowotwórczej.
N.W.: Ja nie mówię o
uzyskiwaniu władzy, ale o realnych problemach...
T.N.: ...to źle je Pan definiuje, a ja
znów nie mówię o władzy dla władzy. Jeżeli Partia
nie ma celu wykraczającego poza uzyskanie władzy, to po jej osiągnięciu będzie
ulegać dezintegracji. Problemy o których Pan mówi, to element choroby systemu i
ich nie usunie się bez jego przebudowy. Gospodarka to system naczyń połączonych
i zmiana tylko jednego elementu, bez modyfikacji pozostałych zakończy się
kryzysem.
N.W.: Dobra, to inaczej. Ważniejsi są dla Was ci starzy, niż Ci którzy lewicowo myślą, bo
w takiej znaleźli się sytuacji. Satry PZPR-owiec i od wielu lat radny tej czy
tamtej gminy lub powiatu nie pozyska do struktur absolwenta dobrej uczelni,
który od pracuje na taśmie lub sprzedaje markowe spodnie w „FOKUSIE”. Ma Pan
pomysł na budowanie takiej lewicy ?
T.N.: Nowych członków nie pozyskują już
działający członkowie, tylko potrzeba i doświadczenia życiowe danej osoby,
która wyraża wolę działania w SLD. Przychodzą ci ludzie, którzy chcą i widzą
sens przyjścia. Jestem przeciwnikiem zachęcania ludzi do udziału, bo jeśli w
nich nie ma woli walki i działania, to tylko traci się potem energię na próby
ich aktywizacji.
N.W.: Czyli nie ważne co
kto sobą reprezentuje ?
T.N.: Oczywiste jest, że sposób
postrzegania świata to wypadkowa wychowania i doświadczeń życiowych. Lewica
przegrała dyskurs historyczny, przegrała edukację młodych Polaków i dlatego po
części ma problem. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że warunki w których
żyjemy same tworzą „lewicowców”. Przepisem na pozyskiwanie zarówno członków,
jak i wyborców jest posiadanie spójnej i wyrazistej wizji państwowotwórczej.
Brzmi to górnolotnie, ale jest to po prostu przepis na upieczenie zjadliwego
dla wszystkich chleba.
N.W.: A
jednak wydaje mi się, że trochę nie. „Nie postrzegam polityki przez pryzmat
heppeningów” – to Pana słowa. Przepraszam, ale będąc w opozycji i to w dodatku
pozaparlamentarnej, tylko w ten sposób mozecie się przebić. To chyba lepsze niż
spotykanie się w zasmrodzonych knajpkach z wiarusami z lat świetności SLD w
latach 2001-2005 ?
T.N.: Rozdawanie jabłek przed kopalnią,
wymachiwanie sztucznym penisem i pistoletem jak Palikot, czy choćby pokazanie
gołego tyłka na jakiejś uroczystości to oczywiście działania które przykują na
chwilę uwagę mediów i wyborców, ale nie budują siły politycznej. SLD musi wyjść
na ulice, musi podejmować działania, ale takie które niosą za sobą określone
skutki polityczne i są elementem większej strategii. Jestem zwolennikiem pracy
pozytywistycznej i konsekwentnego wzmacniania struktur i wiarygodności
społecznej, a nie funkcjonowania od jednego happeningu do drugiego. Ma Pan
rację co do spotkań w knajpkach, to nie jest dobra droga, tak swoją karierę
rozpoczynał Hitler.
N.W.: Teoretycznie powinno się
Panu udać młody, z doświadczeniem biznesowym, samorządowym, typ intelektualisty. Ale Pan chyba wie, że
skończy się jak zawsze ?
T.N.: Skończyłoby się jak zawsze, gdybym
nie wystartował, a tak jest szansa.
N.W.: Na pokazanie
innym, ze było więcej kandydatów niż Gawkowski i Czarzasty...
T.N.: Wcale nie. Jestem Polakiem, a nas nigdy w
działaniu nie powstrzymują takie drobnostki jak małe szanse na powodzenie.
Proszę zobaczyć o ilu powstaniach musimy się uczyć na lekcjach historii i ile z
nich zakończyło się powodzeniem. Polska husaria szarżując na liczniejszego
przeciwnika swoich szans na zwycięstwo nie opierała o prosty rachunek
arytmetyczny. Czasami trzeba podjąć walkę o swoje poglądy, o to w co się
wierzy, nie kalkulując szans. Polityka jest dla ludzi aktywnych, z zacięciem do
walki.
N.W.: „Miałem
sen”... gdyby miał Pan dokończyć o lewicy, to jakby brzmiała dalsza część tej
konstatacji Martina Lutera Kinga ?
T.N.: Nie miewam snów o Lewicy...
N.W.: ...że Aniołowie się
nie objawiają, to rozumiem, ale brak snów o lewicy ?
T.N.: Tak najwidoczniej mam. Nie odczuwam również potrzeby
obudowywania własnych poglądów otoczką nadprzyrodzonego źródła ich pochodzenia.
Lewica jest po prostu jedynym gwarantem budowy państwa w którym każdy ma prawo
do samorealizacji. Mówiąc pół żartem, pół serio chcę Polski do której masowo
będą emigrować Anglicy.
N.W.: Będzie Pan potrafił pogodzi
pazerność zasłużonych działaczy z otwartością na nowe środowiska i nie mówię tu
o młodych karierowiczach, lecz ludziach o lewicowej wrażliwości ?
T.N.: Takie postawienie sprawy to budowanie
daleko posuniętych stereotypów i uproszczeń....
N.W.: ...lubię iść po bandzie.
T.N.: ...to
akurat wiem. Ale do rzeczy. Zasłużony działacz nie jest
automatycznie pazerny, a młody genetycznie nie jest od razu karierowiczem. Nie
wiem skąd wzięło się przekonanie, że lewica to jakaś wyjątkowa wrażliwość, dla
mnie to pragmatyzm. Żyjemy w społeczeństwie, wśród ludzi i w naszym
egoistycznym interesie jest, aby każdy członek społeczności był zadowolony,
miał perspektywy rozwoju i szansę na dostatek i godziwe życie. Im więcej osób
wyzyskiwanych, bez szans na normalne życie, tym większe prawdopodobieństwo
wybuchu społecznego, a tym samym problemów dla nas. Jeśli spojrzy Pan na źródła
postępu społecznego to raczej konserwatystów tam Pan nie znajdzie.
N.W.: To raczej lewica
woli rozdawać niż tworzyć.
T.N.: Myli się
Pan. Jestem przeciwnikiem budowania relacji międzyludzki w
oparciu o tworzenie nierówności społecznych i przekonanie o wyższości jakiejś
części społeczeństwa nad jej resztą. Moje stanowisko to nie efekt „lewicowej wrażliwości”, a chłodnej
kalkulacji. A co do „karierowiczów”, to nie postrzegam jako wady osobistych
ambicji i chęci działania napędzanej wolą robienia kariery. Trudno także
zakładać, że każda organizacja, w tym SLD, składać się będzie wyłącznie z samych
altruistów i ideowców.
N.W.: Lubuskie było kiedyś potęgą. Okres rządów na lewicy
Bogusałwa Wontora, to dobry czas dla lubuskiej lewicy, czy raczej okres „smuty” ? Wiem, że to niewygodne pytanie, ale szef
partii będzie otrzymywał bardziej niewygodne ...
T.N.: Zdecydowanie okres smuty, bo lubuskie
SLD przechodzi dokładnie te same problemy, co SLD w Polsce. Tematem otwartym do
dyskusji jest to, na ile proces osłabiania SLD był spowalniany lub
przyspieszany w naszym województwie.
N.W.: A Pan opinia ?
T.N.: Fakty mówią same za siebie. Na naszych
oczach rozpadł się Klub Radnych SLD w Sejmiku Województwa Lubuskiego i rozpadł
się gorzowski Klub Radnych w Radzie Miasta. To co się dzieje, jest tym bardziej
przykre, że jak Pan zauważył byliśmy kiedyś potęgą.
N.W.: To takie mało lewicowe, że Bogusłąw Wontor zanim złożył mandat posła, już sobie załatwił posadę doradcy u marszałek Elżbiety Polak
względem której był w opozycji jeszcze kilka dni wcześniej. To standard, czy
raczej odchył od standardu ?
T.N.: Nigdy nie ukrywałem tego, że moim
zdaniem sytuacja w której przywódca SLD w regionie pełni funkcję doradcy
Marszałka pochodzącego z konkurencyjnej partii nie jest najszczęśliwsza. Mamy
dwuznaczną sytuację, bo trudno zakładać, że jednego dnia doradca będzie
wspierał działania swojego Szefa, a drugiego już jako działacz SLD wyjdzie i
publicznie będzie atakował Panią Marszałek choćby za rozpoczęcie procesu
prywatyzacji szpitala w Zielonej Górze. Na dodatek nie mamy żadnej formalnej
koalicji pomiędzy SLD i PO. Podkopuje to wiarygodność i wiarę w niezależność i samodzielność SLD w
regionie.
N.W.: Jakieś wnioski ?
T.N.: Gdybym ja był na miejscu Przewodniczącego
Bogusława Wontora, to dokonałbym wyboru jednej z tych funkcji.
N.W.: Ciężko będzie kreować sie na
lewicowego antysystemowca z bagażem wielu przedstawicielu systemu: posłami,
ważnymi urzednikami, ministrami. Da Pan radę ?
T.N.: Nawet nie mam zamiaru kreować się na antysystemowca, bo nim nie
jestem. Takie „antysystemowe” podejście do Państwa jest dla mnie w polityce
dowodem na skrajny infantylizm lub cyniczne rozgrywanie niezadowolenia
społecznego. Jestem jak najbardziej systemowcem i jestem w SLD właśnie po to,
że Państwo budować. Przerażające jest to, że Polacy wybierają polityków,
których jedynym hasłem jest zniszczenie tego co jest, a nie budowa.
N.W.: Czyli jest dobrze tak, no to po co cokolwiek zmieniać ? Lewica jest
niepotrzebna i niech wszystko się dzieje tak jak dotychczas...
T.N.: Znów Pan przesadza.
Popatrzmy na to inaczej i bardziej obrazowo. Ci sami wyborcy, gdy remontują dom,
to w życiu nie zatrudniliby fachowca, który deklarowałby, że on tylko porozwala
ściany w pokojach. Osoby, które pełniły jakieś funkcje nie są w Partii bagażem,
a potencjalnym zapleczem lub źródłem doświadczenia i informacji. Problemem może
być jedynie to, jak się odnajdą w roli zwykłego członka Partii. Gdybym miał
wątpliwości czy dam radę pełnić funkcję Przewodniczącego, to nie startowałbym
na wyborach.
T.N.: Zdecydowanie powiem „damy
radę”. Mam zamiar współpracować z każdym, kto będzie chciał takiej współpracy.
Jednym z powodów klęski SLD było wypychanie z organizacji tych, którzy
przegrali jakieś wewnętrzne wybory lub mieli inne poglądy niż te
„obowiązujące”. SLD musi nauczyć się mądrze różnić i z tych różnic budować
własną siłę. SLD naprawdę nie stać na wewnętrzne przepychanki, które w obecnej
sytuacji byłby niczym innym niż prezentacją chorych ambicji.
N.W.: To nowość na lubuskiej lewicy...
T.N.:
Nie dla mnie. Rozmawiam z innymi członkami Partii i zasięgam ich opinii
nie dlatego, że myślą tak samo jak ja, ale dlatego, że myślą inaczej. Nie mam z
tym problemu, ponieważ jako szef mam poważną wadę, nie pragnę władzy dla samej
władzy i nie odczuwam konieczności potwierdzania swojej nieomylności. Nie
odczuwam lęku przed utratą władzy, wręcz zakładam, że Przewodniczącym bywa się,
a człowiekiem jest i dlatego warto szanować opinie swoich współpracowników, bo
może to oni kiedyś będą moimi szefami.