Gorzowska polityka
zanurkowała w bajorze taniego lansu i propagandy a’la prezydencki sernik. Gdyby
nie szafy pełne rozwiązań po Jędrzejczaku, to prezydentura Wójcickiego byłaby
goła jak Śfinster i wybrakowana jak jego nadpiłowany przez wandala penis. Młody
i rzutki „Sokrates z Deszczna”, zniknął jak bałwan po odwilży. Nawet temat odjeżdżającej
nam Zielonej Góry mocno spowszedniał. Wygląda na to, że obecny prezydent nawet
przyszłe wybory chce wygrać pomysłami Jędrzejczaka, co czyni go - co najwyżej -
kiepskim naśladowcą: takim prezydentem miasta na 30 procent, choć w wyborach
poparło go znacznie więcej mieszkańców...
Mamy za to czas reanimacji
starej jak świat dyskusji – czytaj: festiwal wodolejstwa - o tym, czy Gorzów ma
być „Gorzowem” czy „Gorzowem Wielkopolskim”. W
efekcie, wahadło lokalnej polityki przechyliło się w stronę tych, co uwielbiają
ruszać żuchwą i gimnastykować język, bo gdyby intencje były szczere, to decyzja
byłaby już podjęta i zrealizowana. A tak jesteśmy obserwatorami kolejnej hucpy,
która przypomina sikanie w spodnie – grzeje tylko sikających.
NAGOŚĆ PUSTOSŁOWIA I POLITYCZNE „OJCOSTWO”
ŚCIEMY
„Król jest nagi” –
krzyknęło dziecko w bajce Hansa
Christiana Andersena, chociaż wszyscy udawali, że goły jak laska na
striptizie władca, oblekł się w niezrozumiałe tylko dla nich szaty.
Nie inaczej w mieście nad Wartą, gdzie
prezydent Jacek Wójcicki może upiec
jeszcze tysiąc serników, usmażyć każdemu jajecznicę, a nawet co poranek robić
na dworcu PKP mieszkańcom smaczne lody, ale nie zmieni to faktu, że - nawet jak
będzie uwielbiany bardziej niż Ed
Sheeran – to nic nie zmieni tego, że to narazie najsłabsza prezydentura od
1990 roku.
W konsekwencji obserwujemy
pełzający pogrzeb miasta żywcem, gdzie rolę grabarzy pełnią ludzie, którzy
mózgów używają do lokowania swoich ciał
w mediach. „Będziemy fajnie(...). Będzie sympatycznie(...). Będzie
fantastycznie(...)” – to tylko
niektóre z fantazji prezydenta megalomana, który zakochał się w samym sobie z
wzajemnością.
Ważna uwaga: to nie Wójcicki
jest „ojcem” takiego
sposobu uprawiania polityki. On się po prostu wpisał w „środowisko” - dobrze
czując oczekiwania i stan umysłów tych mieszkańców Gorzowa, którzy jeszcze stąd
nie wyjechali.
DLA KOGO TO WSZYSTKO ?
Istnieje więc obawa, że
gorzowscy politycy nigdy nie zaczną rozmawiać o mieście na poważnie, bo tematy marginalne
są bardziej efektowne dla opinii publicznej. Mają sposoby na to jak „błysnąć” w
mediach dzisiaj – dyskutując na przykład o nazwie miasta - ale unikają dyskusji
o jego przyszłości w czasach, gdy zakręcony zostanie kurek z pieniędzmi z Unii
Europejskiej. Walec złych informacji dla Gorzowa zapoczątkowała „Diagnoza Społeczna” Janusza Czapińskiego oraz dane Głównego
Urzędu Statystycznego, a teraz dochodzą „informacje własne” z Urzędu
Stanu Cywilnego.
Te ostatnie upoważniają do
postawienia pytania: dla kogo Akademia Gorzowska, hala sportowa, nowe linie
tramwajowe czy istniejąca już Filharmonia Gorzowska, skoro miasto się kurczy,
wymiera i staje coraz mniej atrakcyjne dla biznesu przyszłości, przy szybko
starzejącej się populacji osób zdolnych za kilkanaście lat do pracy w
fabrykach.
Nikogo więc nie powinien
dziwić „Barometr zawodów” z którego wynika, że w Gorzowie brakuje pracowników aż w 84 kierunkach,
ale dziwić powinno dlaczego do dzisiaj nic nie zrobiono w kierunku powołania nowoczesnego
Centrum Edukacji Zawodowej. Kamieniem węgielnym rozwoju Gorzowa ma być Akademia
Gorzowska, ale w ustawie zapisano iż przyszła uczelnia ma się nazywać Akademią
im. Jakuba z Paradyża, co pozycjonuje ją na równi ze średniowiecznymi szkółkami
przykatedralnymi lub islamskimi medresami. Szkoła kształcąca głównie
językoznawców do dzisiaj nie zrobiła nic, by w mieście powstało choć jedno
liceum anglojęzyczne, choć przysłuzyła się do powołania gimnzajum sportowego,
co tylko potwierdza iż jest...„Uniwersytetem im. Koziołka Matołka”.
Nie jest wyczynem
wyobrażenie sobie Gorzowa oraz standardu życia w tym mieście, gdy ludzi będzie
ubywać tak szybko, jak to ma miejsce w ostatnich latach.
Umiera więcej osób niż się rodzi, a rodzi
się z roku na rok coraz mniej – biją na
alarm dane gorzowskiego Urzędu Stanu Cywilnego za rok 2015. Wynika z nich, że w
raportowanym okresie urodziło się w Gorzowie 1526 osób, a zmarło 1719
mieszkańców. Jeśli do tego dodać dramatyczne dane GUS-u, że w 2014 roku
wyjechało z miasta blisko 3000 osób, a urodziło się w nim o 8 procent mniej,
niż w analogicznym okresie w roku 2013, to pora bić na alarm.
TU SIĘ ŻYJE ŹLE, JAK SIĘ NIE MA
KUMPLA PREZYDENTA
Tej dramatycznej tendencji
szybko i łatwo zatrzymać się nie da, bo nie ma łatwych recept. Punktem wyjścia
do dyskusji, zresztą w kontekście głośnego w ostatnich dniach tematu Akademii
Gorzowskiej, powinna być świadomość, że wyjazdy nie są już tylko wyjazdem na
studia – lecz emigracją na zawsze, której początkiem jest nauka w Poznaniu,
Szczecinie, Wrocławiu czy nawet Zielonej Górze.
Dzisiaj na zielonogórskim
deptaku można spotkać wielu mieszkańców Gorzowa, którzy zdecydowali się tam
pracować i mieszkać, ale z trudem analogicznych przykładów szukać w mieście nad
Wartą. Wszystko dlatego, że nie ma tu nic istotnego – poza znanym i prestizowym
wydziałem AWF –co by było w stanie kogokolwiek zatrzymać, jeśli posiada
predyspozycje, aby realizować się gdzie indziej.
Nie każdy ma kumpla
prezydenta – który da mu posadę wiceprezydenta lub kumpla wiceprezydenta –
który da mu posadę prezesa ZUO.
Powyższe
potwierdza również „Diagnoza społeczna” przygotowana przez prof. Czapińskiego,
gdzie w rankingu miast w których żyje się najlepiej, Gorzów znalazł się dopiero
na miejscu 21, a Zielona góra na 2.
To przecież nie jedyne badania, które
potwierdzają ogólne wrażenie, bo w 2014 na zlecenie „Gazety Wyborczej” Millward
Brown przeprowadził podobną analizę w której mieszkańcy 23 miast oceniali
poziom jakości swojego życia jako dobry, a tylko w 3 miastach – Płocku,
Gorzowie i łodzi – przeważały opinie zdecydowanie negatywne. Dla porównania: 76
proc. mieszkańców Zielonej Góry ocenialo jakość swojego życia jako dobrą, a w
Gorzowie było to zaledwie 46 proc.
Kogo to jednak interesuje.
Kraków i Zakopane mają smog, a Gorzów mentalnie „spowił” dym z
pieczonego kurczaka.
„DEJA VU” I DZIURAWE BUTY
Dyskusje „tłustych kotów z wieży z kości słoniowej” przy Sikorskiego są
imponujące: barierki tramwajowe, ruchy miejskie, konsultacje o konsultacjach, hala
sportowa, architekt miejski, rady dzielnic, nazewnictwo miasta, konflikt
prezydenta z Ludźmi dla Miasta, parkowanie w soboty czy kolejne imprezy. Politycy
dobrze się się bawią i dostarczają rozrywkę naiwnym mieszkańcom, choć prawda
jest taka, że bawić to się można w strażackiej remizie w Deszcznie, a rozerwać co
najwyżej granat lub wyprodukowane z powyborczych bilbordów torebki.
Śmieszy propagandowa euforia
w sprawie hali sportowej, bo przypomina zbiorowe i monstrualne „Déjà vu”.
Wszystko to już słyszeliśmy kilka lat temu i wówczas też było
spotkanie z ministrem, radość mediów i
dyskusja o lokalizacji hali. Tylko wtedy „dobrodziejką” była poseł Krystyna Sibińska i minister z PO, a
teraz jest nią poseł Elżbieta Rafalska
i minister z PiS-u. „Minister
zaproponowała, by hala połączyła interesy sportowców zdrowych i
niepełnosprawnych” – mówiła 19 stycznia 2013 roku poseł Sibińska
po spotkaniu z minister Joanną Muchą.
„Minister sportu powiedział, że ta
inwestycja zostanie wpisana na listę strategicznych inwestycji sportowych” –
powiedziała 18 stycznia 2016 roku poseł Rafalska po spotkaniu z ministrem Witoldem Bańką.
Inna
sprawa, że zwolennicy budowy dużej hali sportowej przypominają nieroztropnego
męża i ojca, który kupuje dzieciom na raty iPhona, choć te chodzą w dziurawych
butach i pożyczają od rodziny, by zapłacić za studia.
GDZIE LEŻY PROBLEM ? POLITYCY
STARZY JAK ŚWIAT
Iluzje polityków nie są
jedyną formą zagrożeń dla miasta, które było „stolicą województwa”, a teraz
staje się „stolicą powiatu”, by w przyszłości być wioską o „statusie miasta”.
Problemem Gorzowa są
politycy, którzy z kilkoma pozytywnymi wyjątkami – od Jacka Bachalskiego i Jerzego
Synowca, przez Elżbietę Rafalską,
Martę Bejnar-Bejnarowicz i Tadeusza Jędrzejczaka, a na Sebastianie
Pieńkowskim oraz Ireneuszu Madeju
kończąc, nie czują współczesności i jeszcze mniej rozumieją w którym kierunku
będą się rozwijać lub degradować miasta przyszłości.
Nie rozumieją, że pociąg z
napisem „szansa dla Gorzowa” odjeżdża i jego prędkość
będzie się tylko zwiększać.
Owszem, zajmują się
połączeniami z Berlinem – by z Gorzowa mogło wyjechać jeszcze więcej osób – ale
nikt nawet nie przeprowadził debaty na temat strategii promocji Gorzowa w stolicy
Niemiec. Efekt – niewielu Niemców wie, gdzie leży Gorzów, a także jakimi
dysponuje atrakcjami – od pięknego stadionu
z egzotycznym dla nich żużlem, przez filharmonię po parki, bulwary i okoliczne
jeziora, ale nie jest to konsekwencją członu „Wielkopolski”, lecz braku
działania.
Politycy gorzowscy nie
czują tempa zmian, myśląc o przyszłości miasta, myślą głównie o sobie. Ograniczą
się w swoich dyskusjach do tego co „na dzisiaj”, nie myśląc o tym co za
20-30 lat, a przecież mieszkańcy mają prawo oczekiwać od nich wizji śmiałych i
dalekosiężnych. Oni wolą jednak pełnić role zarezerwowane niegdyś dla
czarowników, a w bardziej prymitywnych społecznościach dla szamanów. Manipulują
przekazem, zapewniając iż będzie miło i sympatycznie – to ulubione powiedzenie
prezydenta Wójcickiego – podczas, gdy jest to wizja nieprawdziwa.
Uzurpują sobie prawo do
kształtowania przyszłości, choć połowa gorzowskich polityków mentalnie tkwi w
głębokiej przeszłości. I jeszcze ten język oraz niezrozumienie współczesności. Kiedy
więc radna M. Bejnar-Bejnarowicz lub Jerzy Synowiec mówią o rzeczach nowych i
spotykanych w innych miastach, Jan Kaczanowski
czy Jerzy Sobolewski nie zrozumieją
tego nawet wtedy, gdy ich neuronowe synapsy będą błyskały bardziej niż wybuch
atomowy w Hiroszimie.
„DOM STARCÓW” CZY JEST JEDNAK SZANSA ?
Niekoniecznie wszystko jest
„do bani” – choć prawem
blogera jest przejaskrawianie – a Gorzów jest spisany na mroczną alternatywę
bycia jednym wielkim „domem starców” lub „noclegownią dla robotników”.
Może być „miło i fajnie”, ale
warunkiem jest „stanięcie w prawdzie” – odpersonalizowany
rachunek sumienia z zaniedbań i zaniechań, określenie możliwości oraz
posiadanych zasobów, a potem wzięcie się do pracy bez zbednych podziałów i
głupich dyskusji typu: „To wszystko przez niego lub przez nią”. I najważniejsze,
konieczne jest przyjęcie za prawdziwą i mocne przejęcie się tym przez radnych,
posłów i decydentów, że lepsze już było. Taśmy produkcyjne fabryk będą pracować
mniej i wolniej, aż w końcu staną, a hale zostaną przeniesione gdzieś indziej
do Albanii, Mołdawi, Serbii czy nawet na Białoruś.
Ograniczenie się w myśleniu
o mieście jedynie do tego co teraz – bo mamy TPV, Faurecję czy SC Bordnetze i
kilka galerii oraz marketów, a więc bezrobocie nikomu nie grozi - pod pewnym
względem przypomina pływanie w pustym basenie. Jest kontrpoduktywne, wręcz
bezsensowne, bo rusza się rękoma i nogami, ale wciąż jest się na dnie i w tym
samym miejscu.
Nie ma rozwoju bez odwagi w
myśleniu i oryginalności w działaniu, a spora część radnych czuje się w
dyskusjach o wizjach Gorzowa w dalekiej przyszłości obco i dlatego wolą
koncentrować uwagę na sprawach mało istotnych. Można nawet postawić tezę, że
najwięksi „wizjonerzy” – z wyjątkiem wymienionych wcześniej - są dzisiaj poza Radą Miasta, a
najsłabsi i będący beneficjentami „systemu” zostali
parlamentarzystami.
„Wieśniactwo” to nie
jest określenie geograficzne, ale socjologiczne, gdyż określa stan umysłu. Można
mieszkać w wiosce pod Międzyrzeczem i myśleć dalekosiężnie i perspektywicznie,
ale można też być ważnym politykiem w Gorzowie i nie mieć żadnej wizji. Dla
dobra Gorzowa, trzeba przestać mysleć o tym mieście przez pryzmat grup
interesów, które chcą coś wyrwać dla siebie „dzisiaj”, a zacząć mysleć o
interesie tych, którzy będą tu mieszkać za 15 lat.
Unijne pieniądze skończą
się szybko, a spoglądając na to co dzieje się w kraju i Unii Europejskiej, nie
jest wykluczone, że może ich nie być wcale. Korekta unijnego budżetu za kilka
miesięcy...
ROBERT BAGIŃSKI