„Wygrałem !
Tyle lat ciągania mnie i opluwania za pracę dla miasta. Dziękuje tym, którzy mi
wierzyli” – słusznie napisał na
swoim profilu prezydent Gorzowa. Ma powody do radości, bo kiedy on w Szczecinie
wygrywał przestając być oskarżonym, jak określali go polityczni przeciwnicy, jego adwersarz – kreujący się na wyjątkowego
radnego i adwokata w jednej osobie – w innym sądzie właśnie przegrywał…
Dziennikarzom w krótkich i tanich portkach z bazaru nie
przyjdzie do głowy konstatacja: koniec, prokuratura się skompromitowała, a
politycy wydający wyroki są mało wiarygodni. Wolą brnąć w „cofnięcia”, „podtrzymania”
i co tam jeszcze – budzący w nich strach przed procesem o zniesławienie – mecenas
i radny w jednej osobie Jerzy Synowiec wymyśli. Prawda jest jedna: na
dzisiaj sprawy nie ma ! „Sąd Apelacyjny przed podtrzymał decyzję o zwróceniu
mojej sprawy do prokuratury, a to oznacza iż sprawy nie ma. Wygrałem !” – napisał na swoim profilu prezydent Tadeusz Jędrzejczak. Tu nie chodzi o to, kto kogo
lubi i z nim sympatyzuje, a kogo nie lubi, bo zgodnie z art. 72 Kodeksu
Postępowania Karnego za „oskarżonego” uważa się osobę, co do której wniesiono do sądu akt
oskarżenia, a tego w stosunku do prezydenta po prostu od dzisiaj nie ma. Więcej, gdyby ów przepis interpretować literalnie, to spośród gorzowskich
polityków oskarżonymi są działacze PO: Robert
Surowiec – na mocy aktu oskarżenia z tytułu art. 212 kodeksu karnego, a
także radny Marcin Gucia. Dziennikarze
piszą o „powrocie sprawy na wokandę”,
ale wszyscy rozsądni wiedzą, że chodzi tylko o jedno: zapomnienie o sprawie,
ciche jej umorzenie i uratowanie wizerunku prokuratury – dokładnie tak jak w
przypadku „prokuratorów potencjalnych
morderców” z Nowej Soli w sprawie których dziennikarze – nawet ci „odważni” – po prostu zapomnieli „za paczkę dropsów”. Sprawa prezydenta
Jędrzejczaka zapewne do sądu już nigdy nie wróci, bo od początku do końca była „szyta
grubymi nićmi”, ale w tym kontekście pikantnym jest fakt, że na całym procesie
stracili wszyscy. Nie zyskał wymiar sprawiedliwości, ale dorobili się jedynie
biegli, którzy – w tym Teresa Paczkowska - zainkasowali w ciągu trwania procesu ponad
266 tysięcy złotych. Jeśli dodać do tego inne wyszczególnione koszty, a
także czas i pensje prokuratorów, którzy zaangażowani byli w sprawę przez ponad
8 lat – to nie trudno o konstatację, że tylko na poziomie prokuratorskim koszty
procesu przekroczyły 550 tysięcy złotych. Nic dodać, nic ująć ...