Rozmowa z PAWŁEM PISKORSKIM, kandydatem Europy Plus Twojego Ruchu
do Parlamentu Europejskiego.
Nad Wartą: Nie
pytam o szczegóły dotyczące Gorzowa czy Zielonej Góry, bo pewnie i tak ich Pan
nie zna, bo nie musi. Europoseł to przede wszystkim przedstawiciel Polski, czy
regionu np. województwa lubuskiego?
Paweł
Piskorski: Oczywiście, że z punktu widzenia tego, czym się zajmuje Parlament Europejski, wszyscy nasi posłowie,
niezależnie od tego, w jakim zostali wybrani okręgu, są przede wszystkim
przedstawicielami Polski. I dlatego też bardzo poważnie był rozważany w Polsce
pomysł, by zamiast obecnych 13
okręgów utworzyć jeden obejmujący cały kraj.
N.W.: Czyli, żeby co, mieć
głęboko gdzieś lokalne problemy i zająć się tymi wielkimi ?
P.P.: Właśnie, fakt, że kandyduje
się z danego okręgu ma też oczywiste i moim zdaniem pozytywne przełożenie na zainteresowanie
parlamentarzysty sprawami dla danego okręgu najważniejszymi. Wspomnę tu choćby
o konieczności skutecznego lobbowania na rzecz rozbudowy sieci dróg
ekspresowych w Lubuskiem i Zachodniopomorskiem, a co nie jest niestety
priorytetem dla naszego rządu.
N.W.: Które
z miast się Panu podoba bardziej, Gorzów czy Zielona Góra?
P.P.: Nie namówi mnie pan na takie wynurzenia. Podobnie jak na deklarację,
czy w Lubuskiem, które „żużlem stoi”
bardziej kibicuję Stali Gorzów czy Falubazowi z Zielonej Góry.
N.W.: A
spotkał się Pan chociaż z prezydentem Gorzowa lub Zielonej Góry - oni nie należą do żadnej partii, a mógłby Pan
się wiele dowiedzieć?
P.P.: W tej kampanii postawiłem na bezpośredni kontakt z mieszkańcami
lubuskiego i zachodniopomorskiego. Odwiedziłem wszystkie powiaty w moim okręgu
wyborczym, gdzie rozmawiałem z ludźmi o tym czego oni oczekują od
parlamentarzystów europejskich. Na spotkania z władzami przyjdzie jeszcze czas.
N.W.: Może to dla Pana:
byłego posła, prezydenta Warszawy i europosła, nie ta liga?
P.P.: Jest dokładnie na odwrót. Jako były prezydent Warszawy wiem dobrze, jak
odpowiedzialne funkcje pełnią włodarze Gorzowa i Zielonej Góry. Nie ma potrzeby
ich absorbować wyborczą kampanią. Ale gdy zostanę wybranym to na pewno się z
obydwoma panami spotkam. Bo dopiero wtedy będziemy mogli rzeczywiście
partnersko i bez wykorzystywania kogokolwiek porozmawiać o tym, co możemy razem
dla tych miast zrobić.
N.W.: Teraz o
„spadochroniarzach”. Przyzna Pan, że zapewne jako prezydent Warszawy miał
więcej pożytku z posłów, którzy mieszkali w dawnym województwie warszawskim,
niż z tych co tam tylko kandydowali jako liderzy list?
P.P.: Warszawa jest specyficznym miastem, bo znakomita większość
ogólnopolskich liderów partyjnych mieszka tam na co dzień. Stąd zresztą
konieczność szukania dla wielu z nich okręgów poza warszawskich. Ale to jest
normą w całym demokratycznym świecie. Zatem problemem nie jest to, że polityk o
znaczeniu ogólnopolskim i mieszkający na stałe w Warszawie kandyduje z
Poznania, Szczecina czy Gdańska. Pytanie, na które trzeba sobie w takiej
sytuacji odpowiedzieć brzmi, czy polityk taki potrafi dla swojego okręgu i
ludzi tam mieszkających efektywnie i z zaangażowaniem pracować.
N.W.: Dobrze, ale nie
był Pan w tym regionie nawet jako szef Stronnictwa Demokratycznego, a przecież
ta partia ma tu swoje struktury.
P.P.: Jako szef Stronnictwa Demokratycznego regularnie odwiedzam swoje
struktury regionalne. Lubuską także.
N.W.: To co Lubuszanie
będą mieli z Piskorskiego w Parlamencie Europejskim? Mieszkańcy czy chociażby
decydenci: marszałek, wojewoda, prezydenci i burmistrzowie, mogą mieć poważne
wątpliwości, czy polityk z Warszawy będzie dla nich odpowiednio dostępny w
ważnych sprawach?
P.P.: Mogę obiecać, że nie tylko będę dostępny. Mogę także zapewnić, że będę
bardzo skutecznym reprezentantem ich spraw na forum europejskim. A to, że
potrafię być tam skutecznym pokazałem, gdy byłem eurodeputowanym w kadencji
2004-2009.
N.W.: Tak mówi każdy. Konkrety proszę – w czym Pan
będzie mógł im pomóc, na co mogą liczyć jeśli Paweł Piskorski zostanie
europarlamentarzystą?
P.P.: W czasie kampanii wyborczej zwracałem uwagę na problem dostępu Polaków
do opieki zdrowotnej za granicą. Chodzi tu o tzw. Dyrektywę transgraniczną Unii
Europejskiej, która pozwala obywatelom krajów Unii leczyć się w innych krajach
członkowskich UE na koszt swojego państwa. W Polsce jest to problem szczególnie
istotny bo – jak wszyscy wiemy – chorzy czekają wiele miesięcy a bywa że i
wiele lat na pomoc lekarską. Dlatego to nowe prawo unijne mogłoby być dla
Polaków prawdziwym dobrodziejstwem. W sposób szczególny dotyczy to mieszkańców
województwa lubuskiego, którzy z racji sąsiedztwa z Niemcami mogliby korzystać
na koszt polskiego państwa z niemieckiej służby zdrowia. Mogliby, ale nie mogą,
ponieważ rząd zaniedbał wydanie odpowiednich rozporządzeń i dyrektywa
transgraniczna w praktyce w Polsce nie funkcjonuje. Unia Europejska ma
instrumenty aby wymusić na polskim rządzie przestrzeganie unijnego prawa.
Skuteczni i zdeterminowani posłowie, którzy będą chcieli się tym zająć mogą być
w tej sprawie bardzo pomocni.
N.W.: Trochę ogólnikowo, więc
zejdźmy na ziemię. Lotnisko w Babimoście: „eurobubel”
czy szansa na rozwój ? Niektórzy twierdzą, że to kilkadziesiąt milionów
unijnych dotacji wyrzuconych w błoto. A jakie Pan ma zdanie?
P.P.: Rozbudowa infrastruktury transportowej jest oczywiście dla każdego
regionu szansą na rozwój. Idzie jednak o to, aby taką szansę potrafić
wykorzystać.
N.W.: Konkrety
…
P.P.: Proszę bardzo. Obawiam się, że w przypadku lotniska w Babimoście ta
szansa nie została dotąd wykorzystana. Niestety często zdarza się, że władze
samorządowe wydają unijne środki na inwestycje, które mają przydać ich
regionowi prestiżu, nie mając jednak porządnego planu na ich dalsze
wykorzystanie. Wydawanie pieniędzy z UE nie jest wielką sztuką. Jest nią
natomiast wydawanie ich tak, aby powstałe w ten sposób inwestycje rzeczywiście
służyły mieszkańcom.
N.W.: To na
co wydawać unijne dotacje w takim regionie jak województwo lubuskie?
P.P.: Mimo otwartego niedawno kolejnego fragmentu drogi ekspresowej S3 wciąż
bardzo wiele pozostaje do zrobienie jeśli chodzi i budowę i modernizację
infrastruktury drogowej. W swojej kampanii wyborczej konsekwentnie zwracam
uwagę na to, że znacznie więcej niż dotychczas środków europejskich powinno być
wydawanych na pomoc przedsiębiorcom. Szczególnie tym małym i średnim,
zatrudniającym kilka, kilkanaście osób. To oni tworzą w Polsce, także w
lubuskim, najwięcej miejsc pracy i choćby dlatego środki europejskie powinny
płynąć do nich w znacznie większej skali. Niesłychanie ważne jest także
promowanie projektów innowacyjnych i prorozwojowych. Chodzi o to, aby za kilka
lat, kiedy pieniądze z Unii przestaną płynąć już do Polski tak szerokim
strumieniem, polska gospodarka wciąż korzystała z efektów inwestycji, które
planujemy i realizujemy obecnie.
N.W.: Z
innej beczki. Gorzowianin był nie tylko premierem, ale też p.o. Prezydenta
Warszawy. Pan pewnie się temu eksperymentowi przyglądał. Jak Pan ocenia naszego
„ziomka” na najważniejszym fotelu w
stolicy - dawał radę?
P.P.: Kazimierz Marcinkiewicz działał wtedy z dużym zaangażowaniem ale pełnił
obowiązki prezydenta Warszawy bardzo krótko. Zatem pytanie nie tyle brzmi, czy
dawał radę, ale raczej – czy dałby radę, gdyby wybrano go na pełną kadencję.
N.W.: Struktury
Twojego Ruchu w regionie pomagają, czy działa Pan ze swoim sztabem z Warszawy,
bo nie widać u Pana boku popularnego w Gorzowie Jacka Bachalskiego?
P.P.: Oczywiście, że miejscowe struktury, zwłaszcza struktury SD, wspomagają
mnie, natomiast Jacek Bachalski prowadzi swoją kampanię, a ja swoją. Trudno, by
występował u mego boku, gdyż – taką mamy w Polsce ordynację wyborczą – w ramach
jednej listy staramy się o jak najlepsze wyniki indywidualne.
N.W.: Ma
swój portal, mógłby Pana promować, a tu cicho …
P.P.: Każdy z nas promuje się w Internecie najlepiej jak może. Mam nadzieję,
że będzie to z korzyścią dla całej naszej listy. Jak pan wie – wedle statystyk
– jestem drugim najbardziej obecnym w Internecie politykiem w Polsce, a w
naszym okręgu wyborczym deklasuje wszystkich innych kandydatów.
N.W.: A
może Pan tu tylko na chwilę?
P.P.: To, że stąd kandyduję najlepiej świadczy o tym, że chcę tu być nie
„tylko na chwilę”. Chcę tu w Lubuskiem i Zachodniopomorskiem solidnie
popracować przez co najmniej najbliższe 5 lat.