Chcąc zmieniać miasto, region i państwo – najpierw trzeba zacząć
zmieniać pojęcia. Alfabet – nawet jeśli jest niekompletny – potwierdza tezę, że
jest świat rzeczywisty i świat wykreowany przez media. Gdyby były to media dobre
lub złe – to trudno mieć cokolwiek przeciw. Najgorsze iż te media są nijakie,
przekupne i wciąż zmienne. Alfabet jest jeden…
AFERA
Jedno jest pewne – złodziej
wytyka innym, że kradną, a łakomczuch wciąż widzi tych, którzy przesadzają z
jedzeniem. W mieście nad Wartą, to już niemal instytucja, że aferą jest
wszystko – tylko nie to, co dotyczy opozycji. Monopol na określanie tego, co
bezwzględnie jest, a co jeszcze nie jest aferą, ma tylko „Gazeta Lubuska” i Marek Surmacz. Logika selekcji
aferalnych materiałów jest jak w filmie Juliusza
Machulskiego „Kariera Nikosia Dyzmy”. „To
jakiś wieniec trzeba by było kupić?” – rzekł asystent bohatera filmu. „Po co, żeby ukradli ?” – odpowiedział
Dyzma. W mieście aferalna projekcja – a więc przypisywanie innym swoich
zachowań i poglądów, to absolutny standard. Wszyscy kreują się na niewinnych, ale sytuacja jest jak w
dowcipie – choć bardzo prawdopodobna w Gorzowie - gdy działacz zauważył
atrakcyjną kobietę. „Cześć. Mam na imię Jarek, skończyłem 40 lat, zajmuję się polityką i
jestem uczciwym człowiekiem” – zagaił śliniący się
polityk. „Cześć skarbie. Mam na imię
Sara, stuknęło mi 35 lat, zajmuję się prostytucją i nadal jestem dziewicą”
– odpowiedziała adorowana. Aferą jest więc nieoznakowanie jakiejś drogi lub
wygranie negocjacji w których miasto kupiło taniej ziemię – za co miałyby niby
odpowiadać władze miasta – ale nie jest już nią nagranie eksradnego Prawa i
Sprawiedliwości Arkadiusza
Marcinkiewicza, który nagabywał włodarza miasta do ustawiania przetargu.
Nie inaczej z „czynszem” M. Surmacza,
który okazał się pomyłką …
BUDŻET OBYWATELSKI
Oficjalnie oddanie części
kompetencji obywatelom, by mieli wpływ na realizowanie miejskich inwestycji.
Pomysłodawcą był lider Tylko Gorzów Jacek
Bachalski, ale inicjatywę szybko ukradli leniwi i słabo rozgarnięci radni
Platformy Obywatelskiej. „Naród Państwa
Środka jest bardzo dobry w naśladowaniu innych. Nie jest twórczy, ale potrafi
podrabiać pomysły innych, wzorując się na stylistyce bardziej twórczych nacji”
– perorował Bachalski, nie kryjąc przy tym złości. Niepotrzebnie, złodzieje
szybko się skompromitowali – nie tylko jako inicjatorzy budżetu obywatelskiego,
ale przede wszystkim jako ci, którzy nie potrafili korzystać z uprawnień
posiadanych jako radni. „Nie zagłosujemy
za budżetem jeśli nie będzie pieniędzy na drogi” – grzmiał w listopadzie ub.r.
szef platformerskich radnych Robert
Surowiec, a media udawały, że posiada on resztki wiarygodności. Tygodnie
mijały, prace nad budżetem zostały zamknięte, a wniosku Surowca nie było.
Pojawił się w ostatniej chwili – zgłoszony niemal na papierze toaletowym przez
„żołnierza” Marcina Gucię. Radni
chcą oddać swoje uprawnienia, bo sami nie potrafią. Powstaje pytanie: jeśli
ktoś bardzo chce ponieść porażkę i odnosi w tym sukces, to co mu się tak
naprawdę udało …
CZYSTA WODA
Nazwa fundacji powołanej i kierowanej przez radną Grażynę Wojciechowską. Diabeł boi się
wody święconej, ale raczej nie tej czystej, chociaż wątpliwości są poważne.
Dlaczego ? Bo jej przywódczyni jest oddana miastu, bardzo hałaśliwa i
zaangażowana, ale jednak bez jaj. Nadzieją jest to, że jeśli fundacja posłuży
Wojciechowskiej do tego, by powołać swój komitet i zostać prezydentem Gorzowa, to
będzie to władza zgody narodowej: wszyscy są bowiem zgodni, że gdzie diabeł nie
może, tam pośle babę. Jest się czego bać ? Jeśli już, to powinien prezydent Tadeusz Jędrzejczak, bo jak pisał Fryderyk Nietzsche: „ W miłości i zemście kobieta potrafi być
większym barbarzyńcą niż mężczyzna”. Tu zaś była i miłość i jest nienawiść,
a „Czysta woda” kojarzyć się może tylko z podtopieniami. Jędrzejczak jest
optymistą i uważa, że żyjemy w najlepszych z możliwych dla Gorzowa czasów.
Wojciechowska to urodzona pesymistka i zdaje się wyrażać obawy, że tak może być
w rzeczywistości. Więc po co lać wodę ? Gdzieś w Gorzowie na którejś z
dzielnic, jest trzecia nad ranem, a do drzwi dzwoni była wiceprzewodnicząca z
koleżankami. „Otwierać ! Mamy nakaz
uszczęśliwienia na siłę !”. Jak szefowa Fundacji „Czysta woda” chce
uszczęśliwić obecnego prezydenta ? Utopi go w czystej wodzie - choć najlepiej, by najpierw sama się w niej wykąpała, bo niech kamieniem rzuci pierwszy ten, który sam jest bez grzechu ...
DIETA
Dla wielu cel sam w sobie, a
przekonanie o konieczności trwania i pielęgnowania odpowiedniej wysokość samorządowej
diety, jest jak potrzeba fizjologiczna załatwiana w spodnie – sprawia
przyjemność tylko sikającemu. Dieta, to
jedyna sprawa, która łączy niemal wszystkich radnych, bez wyjątku i podziału na
opcje polityczne – no może z wyjątkiem Jerzego
Synowca, Jerzego Wierchowicza i Marcina Kurczyny. Złośliwi twierdzą, że
diety są tak wysokie, by umożliwić mieszkańcom zwracanie się do rajców: „Nasi drodzy radni !”, ale rzeczywistość
jest bardziej brutalna: dieta to stały i zaprogramowany w rodzinnych budżetach
przychód bez którego wielu musiałoby się rozwieść lub zamienić domy na
mieszkania. „Paryż jest wart mszy” –
powiedział Henryk IV wyrzekając się
swojej wiary i przekonań. Jaka jest cena, jaką działacze różnej maści gotowi są
zapłacić, by przez kolejne 4 lata pobierać 1600 złotych diety ? Okazuje się, że
w gorzowskiej polityce pozory cnót są ważniejsze niż same cnoty i zmiana
komitetu, zagłosowanie wbrew swoim przekonaniom lub dobru miasta, a potem
karkołomne uzasadnianie tego patetycznymi argumentami – by tylko dostać się na
kolejną listę wyborczą i przez kolejne lata pobierać dietę, to taki kulturowy
wyznacznik. „Z przodu honor. Z tyłu goła
dupa” – powiedziałby Nikoś Dyzma.
ECHO GORZOWA
Poprawny i bardzo przyzwoity portal
informacyjno-publicystyczny z obszarem dla tych, którzy wcale nie muszą mieć
takiego samego zdania jak twórca. Kiedyś mówiono, że red. Jan Delijewski „Łamie
kręgosłupy”, ale dzisiaj nie ulega wątpliwości, że jego własny kręgosłup
jest twardszy niż tych, którzy go krytykowali: Jarosława Porwicha czy Zbigniewa
Bodnara. „Dlaczego istnieje coś, a
nie istnieje nic” – pytał Gottfried
Leibniz, a Delijewski z niczego uczynił wielkie coś, choć po jego odejściu
z Radia Zachód mówiono iż „jest niczym”.
„Zniszczono nam tygodnik <Ziemia
Gorzowska> który finansowałam z własnych pieniędzy” – utyskuje co jakiś
czas radna Grażyna Wojciechowska,
ale red. Delijewski – obok szefa TELETOP-u Romualda Liszki – to jeden z niewielu, którzy – jak w „American dream” wzięli sprawy w swoje ręce i zrobili dobre medium,
a przy tym nie czekają na dotacje i przychylność rządzących, lecz szczodrość
tych, którzy zgadzają się z tym, że mają coś do powiedzenia i przekazania,
misję oraz umiejętności – a nie jedynie polityczną zachciankę.
FILHARMONIA
Chluba miasta i miejsce w którym
dotychczasowi ludzie kultury z zadymionych klubów czują się nieswojo – po
pierwsze trzeba płacić, po drugie jakoś wyglądać, a wreszcie po trzecie – warto
wiedzieć kto i co gra. Tymczasem „kulturalni
dziennikarze” do dzisiaj nie mogą się przestawić, że filharmonia to nie
jest „Park Róż” i nie wnosi się tam
chleba, wrzucając później do klozetu - w parku do stawu, a wszystko po to, by nakarmić WC kaczkę.
Taki urok miasta kształtowanego przez „Lamus”-a
i „Letnią”. Niektórzy chcieli tam
zrobić pieczarkarnię – bo na co dzień zajmują się wypiekaniem własnych
interesów, jeszcze inni mylą ją z „muszlą
koncertową”, ale wszystkich przebił w „Rzeczpospolitej” mec. Jerzy Synowiec, określając ów
inwestycję jako niepotrzebną, bo: „Mieszkańcy
Gorzowa są pierwszym pokoleniem ludzi na sedesie”. Można by go zapytać o
czym myśli siedząc na tym urządzeniu, ale odpowiedź jest znana: „Komora do losowania jest pusta, następuje
zwolnienie blokady”. W przedmiocie Filharmonii Gorzowskiej blokada puściła
wszystkim, bo poziom krytyki – czegoś czym w innym mieście chwalono by się od
Tatr po Bałtyk – jest wręcz nieprawdopodobny. Chamstwo w krytyce tej inwestycji
jest więc spore, ale nie od dziś wiadomo, że spośród trzech biblijnych synów
Noego największą karierę zrobił właśnie Cham …
HATKA SENATOR
Największe objawienie i niespodzianka
jednocześnie, ale ostatniego zdania jeszcze nie powiedziała. Stanie się to
dopiero wtedy, gdy komitet partyjny Heleny
Hatki otrzyma pełnomocnictwa do rejestrowania list wyborczych, a następnie
ukonstytuuje je w ten sposób, że na pierwszych miejscach nie znajdzie się nikt
spośród obecnych liderów gorzowskiej PO – oprócz Haliny Kunickiej – ale osoby całkiem nowe, nie wyłączając z tego
dyrektora szpitala Piotra Dębickiego.
„Lepiej z mądrym stracić, niż z głupim
zyskać” – mówi stare polskie przysłowie, ale senator z Lipek Wielkich – i
słusznie – do głupoty się nie przyznaje. Pomocnym więc może być cytat Stefana Kisielewskiego: „Głupi, który twierdzi iż jest głupcem,
przestaje być głupcem. Wniosek z tego taki, że głupcy rekrutują się spośród
tych, którzy twierdzą iż głupcami nie są”. Czy senator jest beznadziejnym
politykiem, który mówi co wie, ale nie wie co mówi ? Nie do końca – to jak w
dowcipie o blondynkach. „Widzisz las?”
– mówi jedna. „Nie, nie widzę, bo drzewa
mi zasłaniają” – odpowiedziała druga. Megalomania też może sporo zasłonić,
ale trend w biznesie – a tym właśnie od zawsze była dla senator Hatki polityka
- jest dzisiaj taki, że lider powinien być nie tylko zapatrzonym w siebie
narcyzem, ale również nieprzewidywalnym psychopatą. To za prof. Emily Grijalvą z Univeristy of
Illinois…
INWESTYCJE
Każda w której opozycja nie
będzie w stanie zrealizować obietnic złożonych swoim biznesowym mocodawcom - czytaj „zrobić
lewizny” - jest w Gorzowie do niczego. Słowo „inwestycja” wywołuje mrowienie w nogach – ale bardziej w portfelu -
nie tylko u polityków Platformy Obywatelskiej, ale także Prawa i
Sprawiedliwości – każdy z nich coś komuś obiecał i dzięki temu może liczyć na
darmowe plakaty oraz ulotki, a nawet „małe
coś niecoś”. Przykład pierwszy z brzegu to głosowanie Rady Miasta w sprawie
planu zagospodarowania przestrzennego w rejonie ulicy Strzeleckiej. Szeptający
radnym do ucha przedsiębiorcy postawili na swoim, a miasto kolejny raz
straciło. Czym się różni UFO od troski radnych o użyteczne dla Gorzowa
inwestycje ? W regionie są podobno ludzie, którzy widzieli UFO …
JABŁOŃSKI MARCIN
Mojżesz północnych działaczy
Platformy Obywatelskich, który miał ich wyprowadzić z niewoli Bożenny Bukiewicz, ale nie dał rady
wejść nawet na górę Synaj. „Strzeż mnie
Boże od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” – przykładem słuszności
tej maksymy jest były wojewoda, a dzisiaj prezes giełdowej spółki Marcin Jabłoński. Pewny był zwycięstwa,
a odniósł sromotną porażkę po której dawni zwolennicy szybko stanęli na nogi. Z
wykształcenia germanista, lecz wielu twierdzi iż tak naprawdę jest „tapicerem” – zawsze chodziło mu o
stołki i fotele. Teraz, gdy odszedł ze stanowiska, wojewoda Jerzy Ostrouch musi robić za „krawca” – łatać to, co poprzednikowi udało się
rozszarpać. „Gościu, siedź pod mym
liściem, a odpoczni sobie ! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie”
– głosił czas jakiś temu wieszcz Jan
Kochanowski w fraszce „Na lipę”. Co prawda, to prawda …
KOSTRZYŃSKA
Wszystkie drogi są dobre, ale pod warunkiem iż nie buduje
ich obecny prezydent Gorzowa. Jeśli wniosek lub koncepcję zgłaszają radni PO –
to koniecznie ma być z pełnym wypasem. Kiedy droga ma być budowana pod
skrupulatną kontrolą unijnych urzędników – gdzie nie da się nic wykręcić, to
lepiej to zrobić w wersji minimum. Miała być dwupasmówka, a może się skończyć –
to za radnym Marcinem Gucią - na „guciówce”. Tego ostatniego oskarżano o
to, że przemówienia nagrywa mu szef Rady Miasta. „To nieprawda, że moje przemówienia dostaję od liderów nagrane na
płytach … na płytach …na płytach … na płytach …na płytach …na płytach” –
miał oświadczyć podczas jednego politycznych z gremiów.
LEWICA
Wszyscy się zastanawiają czy w
ogóle istnieje, chociaż sąsiedzi SLD z ul. Mostowej w licznych donosach potwierdzają,
że tak - i ma się całkiem dobrze: lewicowe
młodziki wciąż walą głową w ściany, żeby nie zastygł im beton. Starzy wciąż mają się dobrze i nie
tracą rezonu. „Dziękuję mojemu
przyjacielowi prezydentowi Tadeuszowi Jędrzejczakowi, który bardzo nam pomógł w
sprawie działkowców” – powiedział kilka miesięcy temu w bibliotece lider
lewicy Jan Kaczanowski. Na reakcję
nie musiał czekać długo. „Nie dziękuję
mojemu przyjacielowi Janowi, bo w życiu nie pomógł mi dosłownie w niczym” –
odparował szybko i błyskotliwie Tadeusz Jędrzejczak. Czyli z lewicą w Gorzowie
jest jak z Yeti – podobno istnieje, ale nikt jej nie widział.
NIEZALEŻNOŚC
DZIENNIKARZY
Zdarza się. Podobno kilka razy i
w kilku redakcjach ją widziano. Gorzowscy dziennikarze wystąpili nawet w
specjalnym filmie, a tam namiętnie rozprawiali o swojej odwadze i niezależności
w głoszeniu poglądów. Całość okazała się hitem i miała wiele wspólnego z kinem
niemym: gadatliwość. Dzisiaj zależni dziennikarze liczą na przyjaźń i
przychylność polityków w przyszłości. Tymczasem przyjaźń w polityce jest zawsze
ździebko gdzie indziej, niż myślimy i niż nam się wydaje. Ktoś pamięta fraszkę Ignacego Krasickiego: „Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca
zjadły”. Nikt nie pamięta – to inna: „Nie
wie ptaszek na uwięzi, co to znaczy wolność”.
OPOZYCJA
Po wielu latach rządzenia jest
jej w mieście całkiem sporo i najczęściej rekrutuje się spośród tych, którzy
nie dostali w magistracie stanowiska lub nie udało się im zrobić żadnego
biznesu. Inaczej mówiąc – klasyczny gorzowski opozycjonista to ten, który
stracił już wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie rządził. Jak wybrać
pięciu najgłupszych opozycjonistów Gorzowa? Tu nie trzeba się wysilać – można
to zrobić drogą losowania, ale to i tak nie zmieni faktu, że opozycja będzie
mówić językiem idiotów i ćwierćinteligentów, bo inaczej jej własny elektorat
nic by nie zrozumiał. Argumenty są od lat takie same: miasto się nie rozwija,
są dziury w drogach, prezydent stawia sobie pomniki i powinien siedzieć w
więzieniu. Rzeczywistość pokazuje coś innego: ludzie mają pracę, opozycja jest
przeciwna budowie nowoczesnej Kostrzyńskiej, filharmonię i „Słowiankę”
odwiedzają w sumie setki tysięcy, a prezydent ze skazanego nie jest już nawet
oskarżonym. I tylko Marek Surmacz i Robert Surowiec wciąż grzeją ławy
opozycji…
PREZYDENT
Złożony charakter, ale trudno
odmówić mu talentu i geniuszu, którego inni nie chcą lub nie potrafią
zrozumieć, niczym przybysza z innej galaktyki. Kłania się koncepcja „Ziem bliźniaczych” Hilarego Putnama, gdzie to samo pokazywane przez Tadeusza Jędrzejczaka, zaczyna mieć
inne znaczenie za sprawą interpretacji i narracji jego przeciwników – dla niego
samego: leni, nieuków i wrogów miasta. Tymczasem oczekiwania oponentów „najbardziej osamotnionego człowieka w
mieście” – jak sam o sobie powiedział - bywają dziwne. Najczęściej przypominają
dyskusję wilka z owcą na temat tego, co należy zjeść na śniadanie, choć akurat
owca ma tu niewiele do powiedzenia i jeszcze mniej do zaproponowania. Prezydent
też nie jest bez winy i nawet jak jest dobrze, to prędzej czy później powie coś
za dużo lub po prostu nie przyzna się do tej lub innej wpadki. Dokładnie jak w
bajce o skorpionie proszącym żabę, by ta przeniosła go na swoich plecach na
drugi brzeg rzeki. „Ukąsisz mnie” –
odpowiedziała żaba. „Nie zrobię tego,
zobaczysz” – zapewniał skorpion. Niestety, na środku rzeki skorpion zrobił
swoje, a na obronę miał tylko jedno zdanie: „Przepraszam, taką mam naturę”. Inna sprawa, że prezydent nie ma z
kim rozmawiać, a mądry z głupim rozmawiać nie powinien – zwłaszcza przed
wyborami – bo jest ryzyko iż ktoś postronny go nie odróżni od głupca…
RADA MIASTA
Prezydent Tadeusz Jędrzejczak bardzo jej nie lubi, zresztą z wzajemnością, a
ponieważ nie oczekuje ze strony radnych czegokolwiek dobrego, antycypuje
myśliwską zasadę z okresu, gdy wartość ludzkiego życia była mniejsza: jak nie
wiesz czy w krzakach siedzi dzik czy człowiek, to na wszelki wypadek strzelaj.
Sama Rada Miasta nie jest lepsza i najbardziej lapidarnie opisuje ją
konstatacja Johanna Wolfganga Goethego:
„Boże, jak wielki jest Twój ogród
zoologiczny”. Włodarzowi miasta trudno się dziwić, skoro konstruktywność i
przydatność pracy radnych dla miasta, jest mnie więcej taka, jak stosunek
seksualny homoseksualisty z dziurą w sztachecie dla wzrostu populacji. Niektórzy
twierdzą, że na linii prezydent – klub radnych Platformy Obywatelskiej panuje
chłód i zima. To prawda, skoro większość mają bałwany…
TRAMWAJE
Pojazd o który walczyli wszyscy radni – bo mogli znów być „przeciw” – ale żaden z nich nim nie
jeździ. Najważniejsze, ze my mamy, a Zielona Góra nie ma.
WOJEWODA OSTROUCH
Jego „powierzchowny” poprzednik zdobił lansem i autokreacją urząd
wojewody, a w przypadku Jerzego
Ostroucha jest odwrotnie – to urząd zdobi jego kompetencje, przemyślenia
oraz ewidentny brak zdolności komunikacyjnych. Trudno odmówić mu wiedzy,
merytorycznego przygotowania oraz koncyliacyjnych zdolności na linii Gorzów –
Zielona Góra, ale i tak ogólne wrażenie przypomina zachwyt nad tanią konserwą z
ryby: bez głowy, bez oleju i bez ikry. Można nawet powiedzieć, że stosunek
obserwatorów i znawców meandrów regionalnej polityki do wojewody Ostroucha jest
jak do żony po kilkudziesięciu latach pożycia: trochę się ją kocha, trochę się
jej boi, a trochę chciałoby się inaczej. Niewątpliwie wojewoda Ostrouch zasługuje
na uwagę ze względu na bezprecedensowy fakt powrotu na stanowisko, ale wszystko
wygląda jakby na siłę, bez przekonania i z oddechem kolegów z „Solidarności” na
plecach …