Kiedy niewielkie ratlerki obsikują nogę poważnym buldogom, a te przez
cztery lata nie reagują, to tylko dlatego, by nie musieć ich skrzywdzić dużą i
silną ręką. Mało kto wyobrażał sobie, że kreujący się na liderów politycy
gorzowskiej Platformy Obywatelskiej, będą musieli w jesiennych wyborach wycofać
się daleko na tyły …
…choć sama zgoda na ich
kandydowanie w wyborach samorządowych jest sporym „aktem łaski”. Nie pomaga im także oficjalne wspieranie w kampanii
do Parlamentu Europejskiego kandydata ze Szczecina Tomasza Grodzkiego. „Chcą się
odegrać za porażkę Jabłońskiego, a w rzeczywistości działają na szkodę partii i
regionu” – mówi NW działacz z południowej części województwa, który dziwi
się temu, że dawni zwolennicy Marcina
Jabłońskiego – na złość partii i województwu lubuskiemu – postanowili wspierać
nie Bożennę Bukiewicz, nawet mimo
osobistych antypatii do niej, ale T. Grodzkiego. „Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze i to właśnie te na
parlamentarne biura i asystentów” – dodaje działacz. Sporo w tym racji, bo
na dwóch fortepianach grać się nie da i dlatego jest już niemal postanowione,
że wszyscy ci, którzy w gorzowskiej Platformie Obywatelskiej szykowali się do
roli liderów list wyborczych, mogą sobie to odpuścić i zacząć oswajać się z
rolą „dwójek” i „trójek”. Politycy PO z południowej części województwa jeszcze nigdy nie byli tak bliscy tego, by ostatecznie rozwiązać problem "martwych dusz", nielojalności oraz działania na szkodę partii. Plan jest dosyć prosty – komitet senator Heleny Hatki otrzymuje pełnomocnictwa
Zarządu Regionalnego PO do rejestrowania list wyborczych, a ta układa listy nie
według kryterium zapotrzebowania „S3”, lecz przydatności w Radzie Miasta oraz
lojalności względem partii. „Oznacza to,
że taki Sobolewski, Surowiec czy Gierczak żadnych szans nie mają” – zdradza
polityk ze ścisłych władz regionalnej PO. Morale w drużynie Roberta Surowca i Krystyny Sibińskiej musi sięgać dna, bo niektórzy sprawę wyczuli w
czas i podjęli działania na własną rękę. „Wystartuję
jak dostanę pierwsze miejsce w swoim okręgu” – miał powiedzieć radny Marcin Gucia, próbując negocjacji z
ludźmi z komitetu prezydenta Tadeusza
Jędrzejczaka. Usłyszał stanowczą odmowę, ale nie odpuszczał aż do dnia w
którym blog Nad Wartą nie zadał mu oficjalnego pytania. „Nie nie zabiegam o miejsca na innych listach. Na listach PO nie mam
szans na jedynkę i też jej nie potrzebuję. Na 60 procent nie wystartuje” - odpowiedział. Tymczasem do zagospodarowania
jest inna radna z pogrążonej w politycznej korozji i rozkładzie PO - Grażyna Ćwiklińska. Doceniana za aktywność,
lubiana przez dziennikarzy i zawsze przygotowana do swojej roli, otrzymywała
propozycje od mec. Jerzego Synowca,
lidera lewicy Jana Kaczanowskiego, a
nawet chłopskiego PSL-u, ale niemal na pewno wystartuje z list komitetu
obecnego prezydenta. Prawda jest taka, że w Radzie Miasta potrzeba więcej Radków Wróblewskich i Pawłów Leszczyńskich, a jak najmniej
partyjnych aparatczyków z PO, którzy dzisiaj mówią „tak”, jutro głoszą: „Tak, ale
pod warunkiem, że kolega”, a jak nie dostaną „wziątka”, to na papierze toaletowym składają wnioski budżetowe.
Można liderów zielonogórskiej PO nie kochać, ale jedno jest pewne – tylko dzięki
nim można wyeliminować z polityki „gigantów”,
„lanserów” i „budowniczych” …