Przejdź do głównej zawartości

"Dobra zmiana" dla Gorzowa i wałki radnych...

Bycie radnym, to nie obowiązek, ale zaszczyt. Jeśli komuś nie podoba się jawność, to niech zrezygnuje i nie oszukuje siebie oraz innych. Może w końcu za sprawą Ludzi dla Miasta samorządowe „szwindle” przestaną mieć w mieście nad Wartą miejsce, a mandat radnego będzie zaszczytem i powodem do jeszcze większej aktywności na rzecz mieszkańców, a nie jedynie kostiumem do lansowania się publicznie i sposobnością do uzyskiwania dodatkowych dochodów. Przykład radnych Prawa i Sprawiedliwości pokazał, że mandat radnego to nie jest cel, ale jedynie dodatek z którego łatwo można zrezygnować, gdy na horyzoncie pojawi się coś bardziej intratnego.

Patologii w miejskim samorządzie jest jeszcze więcej, a prezydenccy urzędnicy mimowolnie – ale zapewne nie samowolnie - wystąpili w roli ich adwokatów, potwierdzając tym samym tezę, że miastem partnerskim Gorzowa we Włoszech nie powinno być Cava de’Tirreni, lecz bliższe kulturowo obecnym władzom - sycylijskie Palermo.

Widać wyraźnie, że odkąd gorzowscy rycerze „dobrej zmiany”  w Gorzowie wstali z kolan, na kolana kładąc prezydenta Jacka Wójcickiego oraz przejmując biuro Rady Miasta, zapanowały tu dziwnie mafijne zwyczaje w których prawo do informacji publicznej nie istnieje. Pretekstem do odwracania kota ogonem jest interes publiczny, przy czym jawność okazuje się wrogiem największym.

Wpadek gorzowskiego Ratusza ostatnio bez liku, ale odmowa udzielenia Alinie Czyżewskiej wykazu obecności radnych na sesjach Rady Miejskiej – podczas gdy wszyscy wiedzą, że radni nie grzeszą zaangażowaniem oraz frekwencją na komisjach i sesjach - to potwierdzenie tego, że to gremium zalane zostało falą głupoty, cynizmu i pazerności, a przewodzić mu powinien nie przewodniczący Sebastian Pieńkowski, lecz „Capo di tutti capi” – ktoś na wzór Bernardo Provenzano.

Wnioskodawca nie wykazał jaką pełni funkcję publiczną, która pozwoli w codziennym działaniu na wykorzystanie uzyskanych informacji” – napisał miejski urzędnik, odmawiając Czyżewskiej dostępu do rajcowskich usprawiedliwień nieobecności na sesjach Rady Miasta. „Wnioskodawca nie wskazał czy uzyskanie żądanych informacji będzie miało istotne znaczenie dla usprawnienia funkcjonowania tutejszej rady” – dodał urzędnik, jakby nie zdając sobie sprawy z faktu, że podpisując się pod czymś takim, okazał się „pożytecznym idiotą”.
         
         Fakty są takie, że radni na ogół lubią się pokazywać oraz być zauważani przez media i publiczność, ale okazuje się, że ci najbardziej kreatywni oraz ekspansywni w zajmowaniu pierwszych rzędów na miejskich akademiach, nie lubią przesiadywać na sesjach Rady Miasta.

Tym samym, miasto jest dla nich jedynie hojnym dostarczycielem nieopodatkowanego dochodu – taką dojną przez cztery lata krową - a oni nie dają od siebie dosłownie nic. Przykład pierwszy z brzegu, to radna Halina Kunicka z Platformy Obywatelskiej, która mogłaby przejść do historii nie tylko jako najlepsza kulturystka, ale również aktywna radna, gdyby nie to iż lokalny samorząd służy jej tylko do do lansu i pobierania diety, a na sesji nie potrafi od chwili podpisania listy obecności wysiedzieć dłużej niż 40 minut. Nie jest jednak wyjątkiem, bo wśród radnych ma już swoich naśladowców.
  
         „Zwracam się z prośba o udzielenie informacji jak w piśmie pani Czyzewskiej, gdyż mam zamiar przekazać je mieszkańcom w celu oceny, czy radni na których oddali swoje głosy i płacą im diety, wykonują powierzone zadania rzetelnie” – napisała w swojej interpelacji przewdonicząca klubu Ludzie dla Miasta Marta Bejnar-Bejnarowicz, argumentując swój wniosek takze tym, że mieszkańcy mają prawo do wiedzy o ludziach, którzy ich reprezentują.

        „Funkcja radnego powinna być ukonorowaniem dokonań społecznych i zawodowych, a nie pierwszym krokiem do tego, aby dopaść intratną posadę” – mówił podczas pierwszego w Gorzowie Hyde Parku uznany prawnik, społecznik oraz radny Jerzy Synowiec, podkreślając iż wśród gorzowskich rajców są tacy, którzy swój mandat traktują jako dodatek do kariery.

To oczywisty przytyk do gorzowskich radnych Prawa i Sprawiedliwości, którzy przed wyborami lansowali się na bilbordzie z hasłem „Dobra zmiana dla Gorzowa”, a gdy pojawiła się możliwość, porzucili mandaty na rzecz intratnych stanowisk w administracji lub wykorzystują je jako ochronkę przed zwolnieniem z pracy. Ich miejsca zajęli „statyści” bez wiedzy i doświadczenia: Tomasz Rafalski czy Paweł Ludniewski – pierwszy mieszka w Słubicach i pracuje we Frankfurcie, a drugi poprawia grzywkę minister Elżbiecie Rafalskiej w Warszawie.

    Problem łamania przez radnych przepisów art. 383 § 2 Kodeksu Wyborczego i przymykania na to uwagi przez kolejnych szefów Rady Miasta, to inna bulwersująca sprawa.

Zgodnie z prawem radni Robert Surowiec, H. Kunicka i Robert Jałowy powinni stracić mandaty, jako iż na co dzień nie zamieszkują w Gorzowie, ale w sposób bezczelny udają, że jest inaczej. „W tej sytuacji istnieje przesłanka do wygaśnięcia mandatów z powodu niezamieszkiwania na obszarze działania danej rady” – napisała w odpowiedzi na zapytanie Nad Wartą ekspertka Państwowej Komisji Wyborczej Beata Tokaj, zaznaczając iż stosowną procedurę powinien wszcząć przewodniczący rady. „Opinii w tej kwestii może także udzielić takze organ nadzoru nad działalnością organów samorządu terytorialnego, a więc wojewoda” – dodała.

    Wnioski ? Radnymi zostają często osoby nieprzygotowane do decydowania o czymkolwiek: życiowi nieudacznicy, wieczni asystenci posła, dzieci i żony waznych polityków lub znani sportowcy, a rekomendujące ich partie mówią: „Nauczą się z czasem, trzeba im dać szansę” – co jest godne zbadania na Walczaka lub w Ciborzu. Gorzów zamieszkuje więcej osób niż pracuje w TPV lub Faurecji, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie mówi tam do ludzi z ulicy: „Siadaj na wózek jezdniowy, przerzuć tą paletę, a jak nie potrafisz, to się w trakcie jazdy nauczysz”.

         To jest choroba tego miasta, które potrzebuje zmiany w samym sercu. W trakcie kampanii radni opakowani są w baloniki i konfetti z samorządowych konwencji, ale po wyborach nadchodzi zwykła praca, a tu potrzeba elementarnej wiedzy, lub przynajmniej chęci nauczenia się...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...