W mieście nad Wartą zabulgotało od dziwacznych opinii na temat
konieczności wykreowania nowej marki, a najbardziej frapujące jest to, że
dyskusja ma szansę przejść do annałów niekompetencji w tej dziedzinie.
Krakowscy twórcy nowego loga i hasła „Gorzów
– w sam raz” musieli przyjechać do Gorzowa z walizką wypełnioną butaprenem,
amfetaminą, kokainą lub innymi używkami, niczym permanentnie „najarani” bohaterowie filmu „Las Vegas Parno” . Może i jesteśmy „w sam raz”, ale zaprezentowane dziwadło
marketingu wyraża co najwyżej ciasnotę umysłu zleceniodawców oraz wątpliwe
kwalifikacje wykonawców zlecenia...
...bo wątpliwości
budzi nie tylko samo logo i towarzyszące mu hasło, ale również sposób ich
prezentacji. Jest on przykładem, że energia o odpowiedniej częstotliwości,
przyciąga energię o podobnych właściwościach, a zatem kończący się produkt „Sokratesa z Deszczna”, mógł przyciągnąć
do miasta tylko agencję reklamową z Krakowa, która swoją świetność przeżywała
lata temu. Inna sprawa, że pomysły z królewskiego miasta nad Wisłą podejrzanie
szybko i dobrze odnajdują się nad Wartą: najpierw „Siemacha”, później firmy majace remontować gorzowskie drogi, a
teraz agencja „Eskadra”.
W chłodnej
ocenie prac nad marką Gorzowa przeszkadzają dwie rzeczy. Po pierwsze to, że
autorom o wywołanie takiej kurzawy głosów chodziło, by przykryć problemy z
inwestycjami oraz nieudolnością prezydenta Jacka
Wójcickiego. Po drugie to, że wdając się w dyskusję nad czymś tak
szkaradnym i bez sensownej treści, sami budujemy sobie markę pieniaczy.
Z pierwszego
faktu wyłania się infantylne i cyniczne przekonanie prezydenta miasta, że
mieszkańcy są kompletnymi cymbałami i można nimi dowolnie manipulować. Drugi
fakt, to raczej ostrzeżenie, by dyskutując o nowej marce oraz implikowanych
przez nią „treściach”, nie
doprowadzić do sytuacji w której wizerunek miasta będzie tylko zły i kojarzony z tym, że dla gorzowian
nic nie jest „w sam raz”.
„Jest kilka sposobów na tworzenie marki, a
jedną z nich jest zatrudnienie i zapłacenie firmie z Krakowa i temat jest
wówczas <odfajkowany>. Ta zaprezentowana marka kompletnie nic nie mówi, a
ja wolę jak markę tworzy się naturalnie -na przykałd poprzez dbałość o kulturę-
a nie zlecanie tego zewnętrznym firmom” – powiedział w Radiu Gorzów radny i
lider Nowoczesnej Jerzy Wierchowicz.
Z ogromu magistrackich
bzdur, które na temat dotychczasowej marki miasta „Gorzów Przystań” wypowiedziano, warto zwrócić uwagę na trwyialną
argumentację, że przeszkadzała ona w komunikacji z przediębiorcami i nic nie
mówiła na zewnatrz, bo Gorzów nie kojarzył się z rzeką i przystanią. Jest to o
tyle prawdziwe, że blisko 42 miliony złotych z programu Europejskiej Współpracy Terytorialnej pt. „Łączą nas rzeki”,
przepadło kilka lat temu m.in. dlatego, że spośród 10 biorących w
nim udział gmin, tylko wójt Deszczna J. Wójcicki nie przygotował projektu na
przystań w swojej gminie.
„Marka <Gorzów Przystań> była pomyślana
jasko miesjce do którego przyszliśmy z wielu stron przedwojennej
Rzeczypospolitej i tutaj znaleźliśmyy sobie miejsce, które było bardzo
wielokulturowe. Po raz pierwszy słyszę, że przedsiębiorcy mieli problem z marką
<Gorzów Przystań>” – uważa były prezydent, a obecnie członek zarządu
województwa Tadeusz Jędrzejczak.
Prace nad
marką Gorzowa obnażają cynizm obecnego prezydenta i jego zauszników, którzy
ochoczo wysyłają mieszkańców na rewitalizacyjne spacery po parkach i skwerach,
ale już markę miasta chcieliby konsultować tylko z sobą, podnajętą agencją
reklamową oraz ewentualnymi wykonawcami setek tysięcy druków, ulotek, banerów,
albumów i gadżetów, a także wykonawcami procesu oklejania nowych autobusów.
W oczach
kreatorów nowej marki, Gorzów jest czarno-białym miastem bez właściwości, które
leży obok Deszczna i jest „w sam raz”
dla ludzi bez ambicji oraz aspiracji, którzy nie wyemigrowali na studia do dużych
ośrodków miejskich lub „na zmywak” do
Anglii, ale załapali się do pracy w TPV, udają elitę w „Akademii im. Koziołka Matołka”, albo mają plecy i pracują w tym lub
innym urzedzie.
Okazuje się
więc, że z marką miasta może być jak z cholesterolem – może być dobra lub zła,
ale przy złej diagnozie i nieodpowiednich lekach, łatwo o zawał. Zła polega na
przyjmowaniu wszystkiego co zaproponuje schyłkowa agencja reklamowa. Dobra polega
na tym, że tworzą ją wszyscy i ona wszystkich wyraża.
„Ta przystań do mnie przemawia, ale pod
warunkiem, że właśnie nie przystaniemy, lecz pójdziemy dalej” – mówił w
2010 roku dyrektor Teatru im. Julisza Osterwy Jan Tomaszewicz. „Logo to wierzchołek góry lodowej, symbol
całości i pewien finał. Przystań, to kierunek do którego mamy dążyć” - wtórował mu w ówczesnej dyskusji na temat
marki „Gorzów Przystań” arysta Zbigniew
Sejwa.
Wnioski ?
Może Gorzów
nie jest miastem wybitnie, ani nawet średnio pieknym, ale ma w sobie mnóstwo
energii i unikalny charakter, którego marka „Gorzów – w sam raz” nie odzwierciedla. Lekceważenie mądrych i
zaangażowanych mieszkańców stało się w Gorzowie trendy. Ratuszowi „demiurdzy” postawili sobie za punkt
honoru udowodnienie, jak bardzo do niczego są miejscowi znawcy kultury,
gospodarki, mediów oraz administracji, promując „książęta” z Krosna Odrzańskiego i „księżniczki” ze stacji paliw, ale to się udać nie może.
Pewne jest
jedno, że jeśli kiedyś historycy będą grzebać w krótkiej prezydenturze Jacka
Wójcickiego, niechybnie dojdą do wniosku, że w pierwszej jej połowie ważne były
tylko dwie kwestie: markowanie przez niego kompetencji oraz marka kuchennego
fartucha w którym piekł serniki. Innej marki bedącej jego wytworem nie będzie...