Przejdź do głównej zawartości

Gdyby plotki zmieniały się w pieniądze, Gorzów byłby drugim Dubajem

Wśród wielu decyzji kadrowych prezydenta Wójcickiego, ta należy do jednych z najlepszych, a sama dyrekotr Gill-Piatek już dawno udowodniła, że nie znalazła się w Gorzowie „za coś” i „dzięki komuś”, ale dlatego iż w swoim obszarze aktywności należy do wybitnych fachowców. Trzeba się cieszyć, że Gorzów postrzega dobrze – dużo lepiej niż sami mieszkańcy miasta nad Wartą – i ma dla niego wiele dobrych pomysłów. Dobrze posłuchać kogoś z zewnątrz, zwłaszcza iż ów ktoś bez problemu znalazłby sobie miejsce gdzie indziej i za lepsze pieniadze.

FOT.: Hanna Gill-Piatek

Rozmowa z HANNĄ GILL-PIĄTEK, p. o. dyrektora Wydziału Spraw Społecznych UM, działaczką organizacji lewicowych oraz ruchów miejskich.

Nad Wartą: Lewicowa intelektualistka, przedstawicielka tak zwanej „miejskiej partyzantki” z drugiego co do wielkości miasta w Polsce, ląduje w wymierającej dziurze na Zachodzie Polski. Prawda czy fałsz?

Hanna Gill-Piatek: Fałsz z tą wymierającą dziurą...

N.W.: ...taka prowokacja artystyczna.

H.G-P.: Więc tak. Przyjechałam do Gorzowa jak do baru tlenowego i ciągle czuję się tu jak w kurorcie. To wszystko dzięki dużej ilości drzew i zieleni w mieście, czego mieszkańcy zdają się w ogóle nie doceniać. No i Gorzów ma trzeci wymiar, więc kiedy używasz na co dzień roweru, to na tych górkach i dołkach wyrabiasz sobie kondycję. Z demografią też nie jest tu tak źle jak w innych miastach podobnej wielkości – możesz to sprawdzić w Polityce Społecznej, której dopracowaniem i uchwaleniem zajmowaliśmy się na początku mojej pracy w Urzędzie Miasta.

N.W.: Dobra, ale wciąż nie rozumiem tej podmiany z dużej i coraz bardziej metropolitalnej Łodzi na Gorzów.

H.G-P.: W Łodzi zamknęłam pewien etap. Wychowałam syna. Postawiłam pierwsze kroki w administracji prowadząc przez 2 lata duży ministerialny projekt przygotowujący do rewitalizacji. Miałam dobry wynik wyborczy jako „dwójka” na liście, choć Zjednoczona Lewica, z której startowałam, nie weszła do Sejmu. Pomyślałam, że czas na radykalną zmianę i tak znalazłam się tutaj. Nie przypadkiem. Gorzów zachwycił mnie już podczas Kongresu Ruchów Miejskich dwa lata temu.

N.W.: A jednak miasto nad Wartą nie przyjęło dyrektor Gill-Piatek tak bezkrytycznie. Pojawiły się głosy, że „u siebie też mamy zdolnych i wykształconych”. Dotarły do Ciebie podobne głosy?

H.G-P.: Jasne. Mam za sobą wcześniejsze trzyletnie doświadczenie prowadzenia Świetlicy Krytyki Politycznej, żywego miejsca spotkań, pełnego społecznego fermentu i kultury. Dlatego z ciekawością śledzę debatę publiczną w Gorzowie. Zauważyłam, że jej nieodłączną częścią jest krytyka, czasem bardzo ostra, czego Twój blog jest najlepszym przykładem...

N.W.: ...staram się jak mogę, ale Ciebie dotychczas oszczędzałem.

H.G-P.: Łaskawca, dziękuję. Dziwiłabym się jednak, gdyby mnie ominęło tradycyjne mycie głowy, które spotyka tu wszystkich przyjezdnych. To taki rytuał inicjacyjny (śmiech). Kiedy prezydent Jacek Wójcicki zaprosił mnie do współpracy, wiedziałam, że muszę zapracować na zaufanie mieszkańców. Praca w sferze społecznej nie daje szybkich efektów, ale za jakiś czas mam nadzieję, że Gorzów będzie uznawał mnie za „swoją”. Po pół roku czuję nadal, że chcę tu mieszkać i pracować dla miasta. I rzeczywiście często spotykam w Gorzowie tych zdolnych i wykształconych, o których pytałeś.

N.W.: Ale z czego takie głosy wynikają, jak Pani myśli? Kompleksy, świadomość iż w Gorzowie lepsze już było, czy może jeszcze coś innego?

H.G-P.: Wynikają z racjonalnych powodów. Gorzów ma realny problem z ucieczką młodzieży do większych ośrodków, która potem już do nas nie wraca. Być może dobra uczelnia będzie w stanie odwrócić ten proces. Ludzie, którzy postanawiają tu wrócić i zostać, chcą pracować dla miasta. A tu nagle ściąga się kogoś z importu. To może budzić opór. Jednak jeśli chcemy być miastem otwartym, które jest ciekawe i różnorodne, ten lęk musimy przełamać. W końcu każdy jest tutaj niejako przyjezdny, a pamięć sięga najwyżej trzeciego pokolenia.

N.W.: Zabrałaś „fuchę” komuś z Gorzowa...

H.G-P.: Już w Twoim pytaniu tkwi odpowiedź na głębszy problem.

N.W.: Wreszcie ktoś dostrzega w moich słowach głębię, już Cię lubię.

H.G-P.: Do rzeczy więc. W tym kraju jakiekolwiek stanowisko pojmuje się jako „fuchę”, a nie pracę związaną z kompetencjami, odwagą i sporym wysiłkiem. Panuje myślenie: dał swoim w ramach nagrody, a oponentom żeby zatkać usta. Co więcej – istnieje społeczne przyzwolenie, a nawet oczekiwanie, że tak będzie. Tymczasem kierowanie dużym wydziałem to żadna synekura, tylko codzienny bój na froncie. O czas, o zewnętrzne środki, o zadowolenie mieszkańców. Na szczęście mam w wydziale doskonały zespół i mogę polegać na specjalistach z poszczególnych dziedzin. Pracujemy na kilkunastu aktach prawnych, politykach i wytycznych. To nie jest kaszka z mleczkiem. Oczywiście jeśli podchodzisz do tego poważnie, a nie jak do „fuchy”.

N.W.: Dobra, to od poczatku. Jak się trafia do urzędu kierowanego przez pierwszego prezydenta Ruchów Miejskich, który z tymi ruchami zaczął otwartą wojnę ?

H.G-P.: Trudno. Bo się wcześniej znało i lubiło wszystkich tych ludzi, którzy podczas wyborów działali razem. W Polsce Gorzów miał duży szacunek za to zwycięstwo. Ci ludzie ciągle działają dla miasta, tyle że teraz po przeciwnych stronach.

N.W.: No to masz problem, bo prezydent nie zawsze wypowiada się o tych ludziach pozytywnie, a oni nie pozostają mu dłużni.

H.G-P.: Jak to wdzięcznie określiła Marta Bejnarowicz, siedzę okrakiem na barykadzie. Z zaangażowaniem pracuję dla miasta i Prezydenta, ale też znam i lubię osoby z Ludzi dla Miasta – to żadna tajemnica. Na szczęście nikt ważny nie próbuje ściągnąć mnie z tej barykady na swoją stronę, a ja nie chcę wchodzić w ten konflikt. Czasem staram się mediować, z różnym skutkiem. Jasne, że się tym martwię. Ale też rozumiem, że niewiele mogę zrobić.

N.W.: Dzień po ogłoszeniu Twojej nominacji na dyrektora, Alina Czyżewska ogłosiła, że to był jej pomysł, byś pracowała w Gorzowie...

H.G-P.: Tak, bo pierwszą tu poznałam Alinę. Kiedy pracowałam w Łodzi w Biurze Rewitalizacji, napisała do mnie na facebooku. Pytała o wiele rzeczy, a ja starałam się odpowiadać jak najpełniej. To były czasy prezydenta Jędrzejczaka. Potem znalazłam na jej profilu wielki pean na swój temat, że istnieją urzędnicy, którzy chętnie dzielą się informacją. To było zawstydzające, bo co w tym dziwnego? Informacji zawsze trzeba udzielać. Alina zawsze była wielką orędowniczką ściągania do Gorzowa osób z potencjałem i doświadczeniem bez względu na adres zamieszkania. Zdaję sobie sprawę, że mocno lobbowała również za mną.

N.W.: Lubicie się z Czyżewską, prawda? To pomaga czy przeszkadza, bo prezydent Wójcicki chyba już jej nie lubi ?

H.G-P.: Tak, lubimy się z Czyżewską. Jesteśmy z podobnej gliny. Dekadę temu dyrektor Mazowieckiej Dyrekcji Dróg i Autostrad bał się otworzyć własną lodówkę, żeby nie zobaczyć mnie na czele kolejnej demonstracji w obronie małego osiedla na skraju Warszawy, gdzie wtedy mieszkałam. Uwierz, byłam bardzo podobna do Aliny. Podobnie aktywna, bezkompromisowa. Dlatego prawie trzy lata temu podjęłam wyzwanie pracy w samorządzie. Chciałam sprawdzić, jak to jest od środka, czy rzeczywiście aż tak bardzo się nie da. Da się, ale jest trudniej. Nie wszystko zmienisz tak szybko, jak się wydaje z zewnątrz.

N.W.: Formalne pytanie, na które musisz odpowiedzieć: „Super”. Jak się współpracuje z prezydentem Wójcickim?

H.G-P.: Jeśli mamy okazję się zobaczyć, rozmawiamy konkretnie i szczerze. I praca idzie do przodu. Prezydent to taki zawód, który zostawia mało czasu na dłuższe rozmowy, których mi czasami brakuje. Na szczęście jest już wiceprezydent Sujak...

N.W.: ...to już ulubieniec miasta, ale także mój osobiście.

H.G-P.: Zauważyłam, bo on również – niestety o wiele bardziej niż ja – odebrał w Gorzowie swoje rytualne „mycie głowy”. Rozumiem obawy, ale nie zgadzam się z tym, co o nim piszesz, bo nie lubię uprzedzeń. Człowieka poznaje się po tym, co robi, nie skąd jest. Z mojej perspektywy to ogromna zmiana na plus, sprawy ruszyły i wreszcie w pionie społecznym wszystko zaczyna działać jak należy.

N.W.: Poprawię się, może nawet wproszę do wiceprezydenta na kawę.

H.G-P.: Gwarantuję, że szybko zmienisz swój punkt widzenia i opinię o nim.

N.W.: Masz jakąś diagnozę tego, dlaczego gorzowskim Ludziom dla Miasta nie było po drodze z prezydentem Wójcickim? Może społecznikom nie po drodze z formalną władzą, bo łatwiej dymić na eventach?

H.G-P.: Myślę, że zaważył okres przedwyborczy. Trzeba było szybko szukać sojuszników, a nie było czasu na wspólne zaplanowanie wizji miasta w razie zwycięstwa, wypróbowanie się w boju. To stało się zresztą nie tylko w Gorzowie. Ruchy miejskie były już silne, ale jeszcze nie przygotowane na sukces. Na przykład do dziś stowarzyszeniu Miasto Jest Nasze z Warszawy pod wodzą Jana Śpiewaka zarzuca się, że wewnętrzne podziały doprowadziły do przejęcia dzielnicy Śródmieście przez PiS. Pamiętaj, że społecznicy są pozbawieni obiążeń, ale i wsparcia, jakie dają partie. Łatwo o konflikty, kiedy opada już wyborczy kurz.

N.W.: Co zastała dyrektor Gill-Piątek w Gorzowie i jaki był taki pierwszy pomysł, coś w rodzaju: kurcze, muszę koniecznie doprowadzić do...

H.G-P.: …przełamania podziałów i szerszego spojrzenia. To cenne, że w jednym wydziale znajdują się sprawy mieszkaniowe i społeczne, dzięki temu mamy szerszą wiedzę o problemach mieszkańców i lepsze narzędzia do ich pokonywania. Ale też nie tylko my się nimi zajmujemy, lokatorów obsługuje ZGM i administracje, a Gorzowskie Centrum Pomocy Rodzinie dźwiga na sobie ciężar świadczeń i bieżącej opieki. Do tego istnieje mnóstwo specjalistycznych jednostek, organizacji pozarządowych, cały system, który musi się nawzajem widzieć i współpracować.

N.W.: Ilość instytucji zajmujacych się sprawami społecznymi jest spora, sam się zastanawiam, czy zwykły człowiek to ogarnia.

H.G-P.: Rzadko zdarza się, żeby człowiek miał tylko jeden kłopot oderwany od innych, na przykład niepełnosprawność czy brak mieszkania. Najczęściej szybko robi się z tego spirala problemów, która ciągnie człowieka w dół. Opowiem to na przykładzie: długi pobyt w szpitalu to często utrata pracy i dochodów, to oznacza niepłacenie za czynsz, co grozi utratą mieszkania. Taka osoba „przyciśnięta” koniecznością spłaty zadłużenia idzie po chwilówkę, bo żaden bank nie udzieli jej kredytu. Oczywiście nie ma z czego jej spłacać, jeśli jej choroba jest dłuższa. Pojawia się komornik, koszty windują dług do sumy nie do spłacenia. W tej sytuacji podjęcie każdej pracy oznacza, że zostają Ci grosze na życie, bo przez lata większość pensji będzie zabierana. Szczerze mówiąc jest to mało motywująca perspektywa. Kolejnym krokiem jest eksmisja i czasem bezdomność, bo nie zawsze sąd przyznaje prawo do lokalu socjalnego, na który zresztą długo się czeka.

N.W.: I wtedy pojawiasz się Ty ze swoją drużyną ?

H.G-P.: Oj, Ty myślisz, że to już dno? Wcale nie. Często pojawia się depresja czy nałóg, bo rzadko kto taki stres jest w stanie znieść na trzeźwo. I wyuczona bezradność, bo system egzekucji i ustawowe zasady udzielania świadczeń niestety pogrążają osoby, które próbują się jakoś odbić.

N.W.: Świata nie zbawisz, wszystkim bezdomnym nie pomożesz, a przede wszystkim z pozycji urzędnika.

H.G-P.: Sam widzisz, ile instytucji musi być zaangażowanych, żeby do tego nie dopuścić by człowiek upadł na samo dno. Zysk ze spłacenia długu czynszowego miasto często oddaje wielokrotnie w kosztach pomocy społecznej, tylko samo o tym nie wie. Szacuje się, że jeden bezdomny kosztuje samą gminę od 25 do 70 tys. zł. rocznie, a jeśli doliczyć koszty z budżetu państwa, czyli częste pobyty na SOR czy interwencje służb – potrafią wzrosnąć dziesięciokrotnie.

N.W.: To nie tylko problem Gorzowa.

H.G-P.: Oczywiście, takie scenariusze można mnożyć i sa bardzo różne. Starość, urodzenie niepełnosprawnego dziecka, ciężka choroba w rodzinie – i już balansujesz nad przepaścią. Mądry system społeczny nie pozwoli Ci w nią spaść, bo wyciągnięcie Cię będzie kosztowało o wiele drożej. Ale do tego trzeba ścisłej współpracy i komunikacji. Jeśli ten cel uda mi się choć trochę przybliżyć – innego mieć tu nie muszę.

N.W.: I jak to wygląda dzisiaj, kilka miesięcy po przybyciu do Gorzowa ?

H.G-P.: Od czerwca funkcjonuje nowa Polityka Społeczna. Pracujemy nad reformą profilatyki uzależnień. Wiosną gotowa będzie nowa polityka mieszkaniowa. Za moment z inicjatywy radnych PO powstanie Rada Seniorów, powstaje wniosek na grant na ocalenie pamięci ostatnich Pionierów. Zaczyna się nowa fala funduszy unijnych na projekty społeczne, które pozyskamy wspólnie z Gorzowskim Centrum Pomocy Rodzinie i innymi wydziałami. Będziemy mieli swój wkład w rewitalizację. Współpracujemy już w sprawie toksycznych kredytów z Miejskim Rzecznikiem Konsumentów. Dostaliśmy środki z Banku Gospodarstwa Krajowego na remont pierwszych 20 lokali socjalnych, a wniosek na następne 100 jest już złożony. Buduje się nowy żłobek, w opracowaniu jest projekt na Dom Pobytu Dziennego dla seniorów w willi na Borowskiego. A to tylko działania, które robimy ponad zestawem codziennych obowiązków.

N.W.:  Teraz z innej beczki. Rewitalizacja, to takie czarodziejskie słowo z którym jesteś obok Wojciecha Kłosowskiego kojarzona, a jednocześnie ze sprawami społecznymi. Gdzie tu punkt wspólny, bo rewitalizacja kojarzy się głównie z remontami budynków ?

H.G-P.: Rewitalizacja to proces społeczny, którego remonty mogą narzędziem, choć nie muszą. Jej celem jest zawsze poprawa sytuacji mieszkańców na obszarze, który znalazł się w kryzysie. Głównie tych najsłabszych, dotkniętych największymi problemami. Tak mówi ustawa, wytyczne do funduszy unijnych i umowa partnerstwa między Polską a Unią. Od wielu lat jako społecznicy staraliśmy się wzmocnić właściwe rozumienie tego pojęcia, sprowadzaliśmy specjalistów z Europy i świata. Kilka lat temu zobaczyliśmy, że w administracji publicznej na różnych szczeblach pracują już ludzie, którzy widzieli kawałek świata i chcą zmieniać miasta w sposób kompleksowy, nie za pomocą przysłowiowego rynku z fontanną. Bo, jak dosadnie mówi mój nauczyciel i mentor Wojciech Kłosowski, chodzi o ożywienie, a nie o makijaż zwłok.

N.W.: To co w Gorzowie nie wymaga makijażu, bo się Tobie podoba ?

H.G-P.: Jest tego dużo: drzewa, wspaniali ludzie czy rzeka, której nie było w Łodzi. I to, że tu nie jestem nikim znanym, ani w roli ekspertki, ani społeczniczki. Po prostu muszę pracować od nowa na zaufanie i uznanie. Taki życiowy restart.

N.W.: A co Cie wkurza oprócz bloga Nad Wartą ?

H.G-P.: Gdyby plotki zmieniały się w pieniądze, Gorzów byłby drugim Dubajem. Mamy też unikalną zdolność budowania podziałów tam, gdzie powinniśmy współdziałać. Konkurencyjność miast czy regionów buduje się na współpracy – to chyba oczywiste. Tu czasem widzę, jak ludzie czy instytucje podkładają sobie nogi z osobistych powodów. Traci na tym całe miasto. Można się ze sobą spierać, można dyskutować. Ale pokaż mi jedną znaną drużynę piłkarską, która osiągnęła sukces kopiąc się wzajemnie po kostkach, zamiast kopać piłkę do jednej bramki.

N.W.: Gorzów jest „w sam raz”, czy chodzi w „zbyt dużym garniturze”?

H.G-P.:  Dla mnie jest w sam raz i bardzo mi się ten claim podoba. Sama kiedyś powiedziałam w wywiadzie, że to miasto „bez napinki”, w którym miło żyć i wszędzie jest blisko. Zwracam jednak uwagę, że zarówno ja, jak i Mateusz Zmyślony, który jest autorem nowej marki, pochodzimy z dwóch wielkich miast. Być może dla nas Gorzów to trochę jak dom z ogródkiem. Rozumiem i szanuję, że zupełnie inaczej może to wyglądać to z perspektywy długoletnich mieszkańców Gorzowa.

N.W.: To inaczej. Gorzów to dla dyrektor Gill-Piątek „przystań” na chwilę, czy miasto „w sam raz” na dłużej?

H.G-P.: Raczej drugie, choć wszystkich książek jeszcze tu nie przywiozłam. Jasne, że kuszą ciekawe zlecenia, których teraz mnóstwo na rynku. W końcu tyle się teraz dzieje w Polsce w rewitalizacji. Ale praca w urzędzie to zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności i doświadczenia. Długoterminowo wiele zależy od tego, ile Gorzów będzie chciał wziąć z rzeczy, które chcę i potrafię mu dać. A schodząc z perspektywy zawodowej – wiele osób ciepło mnie przyjęło, co wzmacnia chęć zostania tu na dłużej.

N.W.: Pracowałaś w renomowanych agencjach reklamowych, studiowała na ASP. Z czym powinien się kojarzyć Gorzów? A może to miasto, które z każdym rokiem kojarzyć z czymkolwiek będzie się mniej i mniej...

H.G-P.: Wątek, którego brakuje mi w dyskusji o tożsamości, to tolerancja i otwartość. Tym możemy się wyróżnić. Widać to dobrze w diagnozach społecznych: światopoglądowo bliżej nam jest do zachodnich sąsiadów niż do reszty Polski.

N.W.: Tymczasem tego tematu nikt nie podejmuje.

H.G-P.: Bo debata publiczna w Gorzowie kręci się ciągle wokół kompleksu peryferyjności, co rzutuje na wiele decyzji i sporów: od uporczywego przywiązania do samochodu po stosunek do Zielonej Góry. Mądra rewitalizacja ma szansę wzmocnić naszą miejskość, zbudować rozpoznawalność na bazie innych wartości. To konieczność, by nie stać się jedynie skrzyżowaniem pomiędzy ościennymi gminami z dwoma galeriami handlowymi pośrodku.

N.W.: Nie jest trudno znaleźć Twoje publikacje o charakterze lewicowym. Lewica sie odrodzi?

H.G-P.: W nowej formie ma szansę. Widać to po wynikach ostatnich wyborów, kiedy PiS umieścił w programie wiele postulatów socjalnych. I realizuje je konsekwentniej niż kiedykolwiek ugrupowania parlamentarne nazywane lewicowymi. Z drugiej strony siła protestów kobiecych pokazała, jak duże jest zapotrzebowanie na nowe otwarcie w kwestii praw człowieka, czego żadna ze starych partii nie jest w stanie zapewnić.

N.W.: A dlaczego właściwie ta lewica znikła? Może macie problem tożsamociowy, zajmując się nie tym, co interesuje lewicowy elektorat na prowincji – tu chcą chleba, a wy wciąż o aborcji, antykoncepcji, edukacji seksualnej i prawach kobiet?

H.G-P.: Kiedyś napisałam tekst pt. „Obyczajówka, którą z nas robicie”. Dowodzę w nim, że choćbyś ciągle mówił o tym chlebie, i tak wygodniej pogrążyć Cię stereotypem odklejonej feministki albo hipstera z sojowym latte. Zobacz zresztą, ile zwykłych ludzi z Gorzowa przyszło na czarny protest.

N.W.: Sam byłem i widziałem wiele świetnych, odważnych i świadomych swoich praw kobiet.

H.G-P.: Więc wiesz, że to nie były partyjne działaczki. Prawa człowieka są nieodłączne od postulatów socjalnych. Są już po lewej stronie nowe mocne postaci: Baśka Nowacka, Paulina Piechna-Więckiewicz. Coraz więcej ludzi rozumie, co od dwudziestu paru lat mówi Piotr Ikonowicz. Powstało Razem, które uczy się powoli wpółpracy. Te lub przyszłe wybory będą należeć do nowej lewicy.

N.W.: Może byś tak w Gorzowie coś stworzyła w takim razie, bo tu lewica ma charakter gieriatryczny.

H.G-P.: Tego bym nie powiedziała. Jest Leszek Sokołowski, Kasia Miczał, Michał Szmytkowski i wiele innych postaci, na których można budować. Mamy też lewe skrzydło KOD. Jeśli oni zaczną – pójdą za nimi inni. To będzie wiarygodne, bez zapaszku Leszka Millera. Jest do wykonania kawał roboty edukacyjnej, bo świadomość, czym naprawdę zajmuje się lewica, jest tu bardzo mizerna. Ale wszystko powoli.

N.W.: Piszesz jeszcze felietony, bo były świetne...

H.G-P.: Nie piszę, choć mnie korci. Więc nie kuś.


N.W.: Amen.

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...