Wśród wielu decyzji kadrowych prezydenta
Wójcickiego, ta należy do jednych z najlepszych, a sama dyrekotr Gill-Piatek
już dawno udowodniła, że nie znalazła się w Gorzowie „za coś” i „dzięki komuś”,
ale dlatego iż w swoim obszarze aktywności należy do wybitnych fachowców.
Trzeba się cieszyć, że Gorzów postrzega dobrze – dużo lepiej niż sami
mieszkańcy miasta nad Wartą – i ma dla niego wiele dobrych pomysłów. Dobrze
posłuchać kogoś z zewnątrz, zwłaszcza iż ów ktoś bez problemu znalazłby sobie
miejsce gdzie indziej i za lepsze pieniadze.
![]() |
FOT.: Hanna Gill-Piatek |
Rozmowa
z HANNĄ GILL-PIĄTEK, p.
o. dyrektora Wydziału Spraw Społecznych UM, działaczką organizacji lewicowych
oraz ruchów miejskich.
Nad Wartą: Lewicowa intelektualistka, przedstawicielka tak
zwanej „miejskiej partyzantki” z
drugiego co do wielkości miasta w Polsce, ląduje w wymierającej dziurze na
Zachodzie Polski. Prawda czy fałsz?
Hanna Gill-Piatek: Fałsz z tą wymierającą dziurą...
N.W.: ...taka prowokacja artystyczna.
H.G-P.: Więc tak. Przyjechałam do Gorzowa jak do
baru tlenowego i ciągle czuję się tu jak w kurorcie. To wszystko dzięki dużej
ilości drzew i zieleni w mieście, czego mieszkańcy zdają się w ogóle nie
doceniać. No i Gorzów ma trzeci wymiar, więc kiedy używasz na co dzień roweru, to
na tych górkach i dołkach wyrabiasz sobie kondycję. Z demografią też nie jest
tu tak źle jak w innych miastach podobnej wielkości – możesz to sprawdzić w
Polityce Społecznej, której dopracowaniem i uchwaleniem zajmowaliśmy się na
początku mojej pracy w Urzędzie Miasta.
N.W.: Dobra, ale wciąż nie rozumiem tej podmiany z dużej i coraz
bardziej metropolitalnej Łodzi na Gorzów.
H.G-P.: W Łodzi zamknęłam pewien etap.
Wychowałam syna. Postawiłam pierwsze kroki w administracji prowadząc przez 2 lata
duży ministerialny projekt przygotowujący do rewitalizacji. Miałam dobry wynik
wyborczy jako „dwójka” na liście, choć Zjednoczona Lewica, z której
startowałam, nie weszła do Sejmu. Pomyślałam, że czas na radykalną zmianę i tak
znalazłam się tutaj. Nie przypadkiem. Gorzów zachwycił mnie już podczas
Kongresu Ruchów Miejskich dwa lata temu.
N.W.: A jednak miasto nad Wartą nie przyjęło dyrektor Gill-Piatek tak
bezkrytycznie. Pojawiły się głosy, że „u
siebie też mamy zdolnych i wykształconych”. Dotarły do Ciebie podobne głosy?
H.G-P.: Jasne. Mam za sobą wcześniejsze trzyletnie
doświadczenie prowadzenia Świetlicy Krytyki Politycznej, żywego miejsca
spotkań, pełnego społecznego fermentu i kultury. Dlatego z ciekawością śledzę debatę
publiczną w Gorzowie. Zauważyłam, że jej nieodłączną częścią jest krytyka,
czasem bardzo ostra, czego Twój blog jest najlepszym przykładem...
N.W.: ...staram się jak mogę, ale Ciebie dotychczas
oszczędzałem.
H.G-P.: Łaskawca, dziękuję. Dziwiłabym się
jednak, gdyby mnie ominęło tradycyjne mycie głowy, które spotyka tu wszystkich
przyjezdnych. To taki rytuał inicjacyjny (śmiech).
Kiedy prezydent Jacek Wójcicki zaprosił mnie do współpracy, wiedziałam, że
muszę zapracować na zaufanie mieszkańców. Praca w sferze społecznej nie daje szybkich
efektów, ale za jakiś czas mam nadzieję, że Gorzów będzie uznawał mnie za „swoją”. Po pół roku czuję nadal, że chcę
tu mieszkać i pracować dla miasta. I rzeczywiście często spotykam w Gorzowie
tych zdolnych i wykształconych, o których pytałeś.
N.W.: Ale z czego takie głosy wynikają, jak Pani myśli?
Kompleksy, świadomość iż w Gorzowie lepsze już było, czy może jeszcze coś
innego?
H.G-P.: Wynikają z racjonalnych powodów. Gorzów
ma realny problem z ucieczką młodzieży do większych ośrodków, która potem już
do nas nie wraca. Być może dobra uczelnia będzie w stanie odwrócić ten proces.
Ludzie, którzy postanawiają tu wrócić i zostać, chcą pracować dla miasta. A tu
nagle ściąga się kogoś z importu. To może budzić opór. Jednak jeśli chcemy być
miastem otwartym, które jest ciekawe i różnorodne, ten lęk musimy przełamać. W
końcu każdy jest tutaj niejako przyjezdny, a pamięć sięga najwyżej trzeciego
pokolenia.
N.W.: Zabrałaś „fuchę”
komuś z Gorzowa...
H.G-P.: Już w Twoim pytaniu tkwi odpowiedź na
głębszy problem.
N.W.: Wreszcie ktoś dostrzega w moich słowach głębię, już Cię
lubię.
H.G-P.: Do rzeczy więc. W tym kraju jakiekolwiek
stanowisko pojmuje się jako „fuchę”,
a nie pracę związaną z kompetencjami, odwagą i sporym wysiłkiem. Panuje
myślenie: dał swoim w ramach nagrody, a oponentom żeby zatkać usta. Co więcej –
istnieje społeczne przyzwolenie, a nawet oczekiwanie, że tak będzie. Tymczasem
kierowanie dużym wydziałem to żadna synekura, tylko codzienny bój na froncie. O
czas, o zewnętrzne środki, o zadowolenie mieszkańców. Na szczęście mam w
wydziale doskonały zespół i mogę polegać na specjalistach z poszczególnych
dziedzin. Pracujemy na kilkunastu aktach prawnych, politykach i wytycznych. To
nie jest kaszka z mleczkiem. Oczywiście jeśli podchodzisz do tego poważnie, a
nie jak do „fuchy”.
N.W.: Dobra, to od poczatku. Jak się trafia do
urzędu kierowanego przez pierwszego prezydenta Ruchów Miejskich, który z tymi
ruchami zaczął otwartą wojnę ?
H.G-P.: Trudno. Bo
się wcześniej znało i lubiło wszystkich tych ludzi, którzy podczas wyborów
działali razem. W Polsce Gorzów miał duży szacunek za to zwycięstwo. Ci ludzie
ciągle działają dla miasta, tyle że teraz po przeciwnych stronach.
N.W.: No to masz problem, bo prezydent nie zawsze wypowiada się
o tych ludziach pozytywnie, a oni nie pozostają mu dłużni.
H.G-P.: Jak to wdzięcznie określiła Marta
Bejnarowicz, siedzę okrakiem na barykadzie. Z zaangażowaniem pracuję dla miasta
i Prezydenta, ale też znam i lubię osoby z Ludzi dla Miasta – to żadna
tajemnica. Na szczęście nikt ważny nie próbuje ściągnąć mnie z tej barykady na
swoją stronę, a ja nie chcę wchodzić w ten konflikt. Czasem staram się
mediować, z różnym skutkiem. Jasne, że się tym martwię. Ale też rozumiem, że
niewiele mogę zrobić.
N.W.: Dzień po ogłoszeniu Twojej nominacji na dyrektora, Alina Czyżewska
ogłosiła, że to był jej pomysł, byś pracowała w Gorzowie...
H.G-P.: Tak, bo pierwszą tu poznałam Alinę.
Kiedy pracowałam w Łodzi w Biurze Rewitalizacji, napisała do mnie na facebooku.
Pytała o wiele rzeczy, a ja starałam się odpowiadać jak najpełniej. To były
czasy prezydenta Jędrzejczaka. Potem znalazłam na jej profilu wielki pean na
swój temat, że istnieją urzędnicy, którzy chętnie dzielą się informacją. To
było zawstydzające, bo co w tym dziwnego? Informacji zawsze trzeba udzielać. Alina
zawsze była wielką orędowniczką ściągania do Gorzowa osób z potencjałem i
doświadczeniem bez względu na adres zamieszkania. Zdaję sobie sprawę, że mocno
lobbowała również za mną.
N.W.: Lubicie się z Czyżewską, prawda? To pomaga czy przeszkadza, bo
prezydent Wójcicki chyba już jej nie lubi ?
H.G-P.: Tak, lubimy się z Czyżewską. Jesteśmy z
podobnej gliny. Dekadę temu dyrektor Mazowieckiej Dyrekcji Dróg i Autostrad bał
się otworzyć własną lodówkę, żeby nie zobaczyć mnie na czele kolejnej
demonstracji w obronie małego osiedla na skraju Warszawy, gdzie wtedy
mieszkałam. Uwierz, byłam bardzo podobna do Aliny. Podobnie aktywna,
bezkompromisowa. Dlatego prawie trzy lata temu podjęłam wyzwanie pracy w
samorządzie. Chciałam sprawdzić, jak to jest od środka, czy rzeczywiście aż tak
bardzo się nie da. Da się, ale jest trudniej. Nie wszystko zmienisz tak szybko,
jak się wydaje z zewnątrz.
N.W.: Formalne pytanie, na które musisz odpowiedzieć: „Super”.
Jak się współpracuje z prezydentem Wójcickim?
H.G-P.: Jeśli mamy okazję się zobaczyć, rozmawiamy
konkretnie i szczerze. I praca idzie do przodu. Prezydent to taki zawód, który
zostawia mało czasu na dłuższe rozmowy, których mi czasami brakuje. Na
szczęście jest już wiceprezydent Sujak...
N.W.: ...to już ulubieniec miasta, ale także mój osobiście.
H.G-P.: Zauważyłam, bo on również – niestety o
wiele bardziej niż ja – odebrał w Gorzowie swoje rytualne „mycie głowy”. Rozumiem obawy, ale nie zgadzam się z tym, co o nim
piszesz, bo nie lubię uprzedzeń. Człowieka poznaje się po tym, co robi, nie
skąd jest. Z mojej perspektywy to ogromna zmiana na plus, sprawy ruszyły i
wreszcie w pionie społecznym wszystko zaczyna działać jak należy.
N.W.: Poprawię się, może nawet wproszę do wiceprezydenta na
kawę.
H.G-P.: Gwarantuję, że szybko zmienisz swój
punkt widzenia i opinię o nim.
N.W.: Masz jakąś
diagnozę tego, dlaczego gorzowskim Ludziom dla Miasta nie było po drodze z
prezydentem Wójcickim? Może społecznikom nie po drodze z formalną władzą, bo
łatwiej dymić na eventach?
H.G-P.: Myślę, że zaważył okres przedwyborczy. Trzeba
było szybko szukać sojuszników, a nie było czasu na wspólne zaplanowanie wizji
miasta w razie zwycięstwa, wypróbowanie się w boju. To stało się zresztą nie
tylko w Gorzowie. Ruchy miejskie były już silne, ale jeszcze nie przygotowane
na sukces. Na przykład do dziś stowarzyszeniu Miasto Jest Nasze z Warszawy pod
wodzą Jana Śpiewaka zarzuca się, że wewnętrzne podziały doprowadziły do
przejęcia dzielnicy Śródmieście przez PiS. Pamiętaj, że społecznicy są
pozbawieni obiążeń, ale i wsparcia, jakie dają partie. Łatwo o konflikty, kiedy
opada już wyborczy kurz.
N.W.: Co zastała dyrektor Gill-Piątek w Gorzowie i jaki był taki pierwszy
pomysł, coś w rodzaju: kurcze, muszę koniecznie doprowadzić do...
H.G-P.: …przełamania
podziałów i szerszego spojrzenia. To cenne, że w jednym wydziale znajdują się
sprawy mieszkaniowe i społeczne, dzięki temu mamy szerszą wiedzę o problemach
mieszkańców i lepsze narzędzia do ich pokonywania. Ale też nie tylko my się
nimi zajmujemy, lokatorów obsługuje ZGM i administracje, a Gorzowskie Centrum
Pomocy Rodzinie dźwiga na sobie ciężar świadczeń i bieżącej opieki. Do tego
istnieje mnóstwo specjalistycznych jednostek, organizacji pozarządowych, cały
system, który musi się nawzajem widzieć i współpracować.
N.W.: Ilość instytucji
zajmujacych się sprawami społecznymi jest spora, sam się zastanawiam, czy
zwykły człowiek to ogarnia.
H.G-P.: Rzadko
zdarza się, żeby człowiek miał tylko jeden kłopot oderwany od innych, na
przykład niepełnosprawność czy brak mieszkania. Najczęściej szybko robi się z
tego spirala problemów, która ciągnie człowieka w dół. Opowiem to na
przykładzie: długi pobyt w szpitalu to często utrata pracy i dochodów, to
oznacza niepłacenie za czynsz, co grozi utratą mieszkania. Taka osoba „przyciśnięta” koniecznością spłaty
zadłużenia idzie po chwilówkę, bo żaden bank nie udzieli jej kredytu.
Oczywiście nie ma z czego jej spłacać, jeśli jej choroba jest dłuższa. Pojawia
się komornik, koszty windują dług do sumy nie do spłacenia. W tej sytuacji
podjęcie każdej pracy oznacza, że zostają Ci grosze na życie, bo przez lata
większość pensji będzie zabierana. Szczerze mówiąc jest to mało motywująca
perspektywa. Kolejnym krokiem jest eksmisja i czasem bezdomność, bo nie zawsze
sąd przyznaje prawo do lokalu socjalnego, na który zresztą długo się czeka.
N.W.: I wtedy pojawiasz
się Ty ze swoją drużyną ?
H.G-P.: Oj,
Ty myślisz, że to już dno? Wcale nie. Często pojawia się depresja czy nałóg, bo
rzadko kto taki stres jest w stanie znieść na trzeźwo. I wyuczona bezradność,
bo system egzekucji i ustawowe zasady udzielania świadczeń niestety pogrążają
osoby, które próbują się jakoś odbić.
N.W.: Świata nie zbawisz,
wszystkim bezdomnym nie pomożesz, a przede wszystkim z pozycji urzędnika.
H.G-P.: Sam
widzisz, ile instytucji musi być zaangażowanych, żeby do tego nie dopuścić by
człowiek upadł na samo dno. Zysk ze spłacenia długu czynszowego miasto często
oddaje wielokrotnie w kosztach pomocy społecznej, tylko samo o tym nie wie. Szacuje
się, że jeden bezdomny kosztuje samą gminę od 25 do 70 tys. zł. rocznie, a
jeśli doliczyć koszty z budżetu państwa, czyli częste pobyty na SOR czy
interwencje służb – potrafią wzrosnąć dziesięciokrotnie.
N.W.: To nie tylko
problem Gorzowa.
H.G-P.: Oczywiście,
takie scenariusze można mnożyć i sa bardzo różne. Starość, urodzenie
niepełnosprawnego dziecka, ciężka choroba w rodzinie – i już balansujesz nad
przepaścią. Mądry system społeczny nie pozwoli Ci w nią spaść, bo wyciągnięcie
Cię będzie kosztowało o wiele drożej. Ale do tego trzeba ścisłej współpracy i
komunikacji. Jeśli ten cel uda mi się choć trochę przybliżyć – innego mieć tu
nie muszę.
N.W.: I jak to wygląda dzisiaj, kilka miesięcy po przybyciu do Gorzowa ?
H.G-P.: Od czerwca funkcjonuje nowa Polityka
Społeczna. Pracujemy nad reformą profilatyki uzależnień. Wiosną gotowa będzie
nowa polityka mieszkaniowa. Za moment z inicjatywy radnych PO powstanie Rada
Seniorów, powstaje wniosek na grant na ocalenie pamięci ostatnich Pionierów.
Zaczyna się nowa fala funduszy unijnych na projekty społeczne, które pozyskamy
wspólnie z Gorzowskim Centrum Pomocy Rodzinie i innymi wydziałami. Będziemy
mieli swój wkład w rewitalizację. Współpracujemy już w sprawie toksycznych
kredytów z Miejskim Rzecznikiem Konsumentów. Dostaliśmy środki z Banku
Gospodarstwa Krajowego na remont pierwszych 20 lokali socjalnych, a wniosek na
następne 100 jest już złożony. Buduje się nowy żłobek, w opracowaniu jest
projekt na Dom Pobytu Dziennego dla seniorów w willi na Borowskiego. A to tylko
działania, które robimy ponad zestawem codziennych obowiązków.
N.W.: Teraz z innej
beczki. Rewitalizacja, to takie czarodziejskie słowo z którym jesteś obok
Wojciecha Kłosowskiego kojarzona, a jednocześnie ze sprawami społecznymi. Gdzie
tu punkt wspólny, bo rewitalizacja kojarzy się głównie z remontami budynków ?
H.G-P.: Rewitalizacja to proces społeczny, którego
remonty mogą narzędziem, choć nie muszą. Jej celem jest zawsze poprawa sytuacji
mieszkańców na obszarze, który znalazł się w kryzysie. Głównie tych
najsłabszych, dotkniętych największymi problemami. Tak mówi ustawa, wytyczne do
funduszy unijnych i umowa partnerstwa między Polską a Unią. Od wielu lat jako
społecznicy staraliśmy się wzmocnić właściwe rozumienie tego pojęcia,
sprowadzaliśmy specjalistów z Europy i świata. Kilka lat temu zobaczyliśmy, że
w administracji publicznej na różnych szczeblach pracują już ludzie, którzy
widzieli kawałek świata i chcą zmieniać miasta w sposób kompleksowy, nie za
pomocą przysłowiowego rynku z fontanną. Bo, jak dosadnie mówi mój nauczyciel i
mentor Wojciech Kłosowski, chodzi o ożywienie, a nie o makijaż zwłok.
N.W.: To co w Gorzowie nie wymaga makijażu, bo się Tobie podoba ?
H.G-P.: Jest tego dużo: drzewa, wspaniali ludzie
czy rzeka, której nie było w Łodzi. I to, że tu nie jestem nikim znanym, ani w
roli ekspertki, ani społeczniczki. Po prostu muszę pracować od nowa na zaufanie
i uznanie. Taki życiowy restart.
N.W.: A co Cie wkurza oprócz bloga Nad Wartą ?
H.G-P.: Gdyby plotki zmieniały się w pieniądze,
Gorzów byłby drugim Dubajem. Mamy też unikalną zdolność budowania podziałów
tam, gdzie powinniśmy współdziałać. Konkurencyjność miast czy regionów buduje
się na współpracy – to chyba oczywiste. Tu czasem widzę, jak ludzie czy
instytucje podkładają sobie nogi z osobistych powodów. Traci na tym całe
miasto. Można się ze sobą spierać, można dyskutować. Ale pokaż mi jedną znaną
drużynę piłkarską, która osiągnęła sukces kopiąc się wzajemnie po kostkach,
zamiast kopać piłkę do jednej bramki.
N.W.:
Gorzów jest „w sam raz”, czy chodzi w
„zbyt dużym garniturze”?
H.G-P.: Dla mnie jest w sam raz i bardzo mi się ten
claim podoba. Sama kiedyś powiedziałam w wywiadzie, że to miasto „bez napinki”, w którym miło żyć i
wszędzie jest blisko. Zwracam jednak uwagę, że zarówno ja, jak i Mateusz
Zmyślony, który jest autorem nowej marki, pochodzimy z dwóch wielkich miast.
Być może dla nas Gorzów to trochę jak dom z ogródkiem. Rozumiem i szanuję, że
zupełnie inaczej może to wyglądać to z perspektywy długoletnich mieszkańców
Gorzowa.
N.W.: To inaczej. Gorzów to dla dyrektor Gill-Piątek „przystań”
na chwilę, czy miasto „w sam raz” na dłużej?
H.G-P.: Raczej drugie, choć wszystkich książek
jeszcze tu nie przywiozłam. Jasne, że kuszą ciekawe zlecenia, których teraz
mnóstwo na rynku. W końcu tyle się teraz dzieje w Polsce w rewitalizacji. Ale
praca w urzędzie to zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności i doświadczenia.
Długoterminowo wiele zależy od tego, ile Gorzów będzie chciał wziąć z rzeczy,
które chcę i potrafię mu dać. A schodząc z perspektywy zawodowej – wiele osób
ciepło mnie przyjęło, co wzmacnia chęć zostania tu na dłużej.
N.W.: Pracowałaś w renomowanych agencjach reklamowych,
studiowała na ASP. Z czym powinien się kojarzyć Gorzów? A może to miasto, które
z każdym rokiem kojarzyć z czymkolwiek będzie się mniej i mniej...
H.G-P.: Wątek, którego brakuje mi w dyskusji o
tożsamości, to tolerancja i otwartość. Tym możemy się wyróżnić. Widać to dobrze
w diagnozach społecznych: światopoglądowo bliżej nam jest do zachodnich
sąsiadów niż do reszty Polski.
N.W.: Tymczasem tego tematu nikt nie podejmuje.
H.G-P.: Bo debata publiczna w Gorzowie kręci się
ciągle wokół kompleksu peryferyjności, co rzutuje na wiele decyzji i sporów: od
uporczywego przywiązania do samochodu po stosunek do Zielonej Góry. Mądra
rewitalizacja ma szansę wzmocnić naszą miejskość, zbudować rozpoznawalność na
bazie innych wartości. To konieczność, by nie stać się jedynie skrzyżowaniem
pomiędzy ościennymi gminami z dwoma galeriami handlowymi pośrodku.
N.W.: Nie jest trudno znaleźć Twoje publikacje o charakterze
lewicowym. Lewica sie odrodzi?
H.G-P.: W nowej formie ma szansę. Widać to po
wynikach ostatnich wyborów, kiedy PiS umieścił w programie wiele postulatów
socjalnych. I realizuje je konsekwentniej niż kiedykolwiek ugrupowania
parlamentarne nazywane lewicowymi. Z drugiej strony siła protestów kobiecych
pokazała, jak duże jest zapotrzebowanie na nowe otwarcie w kwestii praw
człowieka, czego żadna ze starych partii nie jest w stanie zapewnić.
N.W.: A dlaczego właściwie ta lewica znikła? Może macie problem
tożsamociowy, zajmując się nie tym, co interesuje lewicowy elektorat na prowincji
– tu chcą chleba, a wy wciąż o aborcji, antykoncepcji, edukacji seksualnej i
prawach kobiet?
H.G-P.: Kiedyś napisałam tekst pt. „Obyczajówka, którą z nas robicie”.
Dowodzę w nim, że choćbyś ciągle mówił o tym chlebie, i tak wygodniej pogrążyć
Cię stereotypem odklejonej feministki albo hipstera z sojowym latte. Zobacz
zresztą, ile zwykłych ludzi z Gorzowa przyszło na czarny protest.
N.W.: Sam byłem i widziałem wiele świetnych, odważnych i
świadomych swoich praw kobiet.
H.G-P.: Więc wiesz, że to nie były partyjne
działaczki. Prawa człowieka są nieodłączne od postulatów socjalnych. Są już po
lewej stronie nowe mocne postaci: Baśka Nowacka, Paulina Piechna-Więckiewicz.
Coraz więcej ludzi rozumie, co od dwudziestu paru lat mówi Piotr Ikonowicz.
Powstało Razem, które uczy się powoli wpółpracy. Te lub przyszłe wybory będą
należeć do nowej lewicy.
N.W.: Może byś tak w Gorzowie coś stworzyła w takim razie, bo tu
lewica ma charakter gieriatryczny.
H.G-P.: Tego bym nie powiedziała. Jest Leszek
Sokołowski, Kasia Miczał, Michał Szmytkowski i wiele innych postaci, na których
można budować. Mamy też lewe skrzydło KOD. Jeśli oni zaczną – pójdą za nimi
inni. To będzie wiarygodne, bez zapaszku Leszka Millera. Jest do wykonania
kawał roboty edukacyjnej, bo świadomość, czym naprawdę zajmuje się lewica, jest
tu bardzo mizerna. Ale wszystko powoli.
N.W.: Piszesz jeszcze felietony, bo były świetne...
H.G-P.: Nie piszę, choć mnie korci. Więc nie
kuś.
N.W.: Amen.