Tekst dziennikarza „Gazety Wyborczej” na temat pożaru kamienicy Herzoga
odbił się szerokim echem, ale chyba nie takim dużym, jak opublikowanie przez
niego prywatnej wiadomości tekstowej z opinią od prezydenta Gorzowa. W
psychologii określa się to mianem „pławienia
się światłem odbitym”, w dziennikarstwie „spaleniem rozmówcy” i zablokowaniem sobie możliwości kontaktów, a
prywatnie to zwykłe „kurestwo”.
Dziennikarz prywatnych kontaktów z prezydentem Gorzowa nie ma, więc ostatnie
zapewne odpada…
Redaktora Kamila Siałkowskiego z „Gazety Wyborczej” cenię i szanuję za dobre
i mocne pióro, ale numer z opublikowaną przez niego wiadomością tekstową od
prezydenta Gorzowa Tadeusza Jędrzejczaka,
bardzo mi się nie podobał. Nie z powodu osobistych sympatii - których nie kryję
i mam w sobie tyle uczciwości by o nich pisać - ale z powodu chamstwa jakim
jest upublicznianie rozmów lub wiadomości prowadzonych poza oficjalnym
obiegiem. Ale po kolei. Dziennikarz napisał dobry tekst o spaleniu lub też
podpaleniu kamienicy Herzoga. W samym tekście pojawiła się konstatacja radnego
PiS Marka Surmacza, że władze
Gorzowa tolerują podpalanie kolejnych cennych obiektów. Sprawa zdenerwowała
prezydenta T. Jędrzejczaka i
wysłał dziennikarzowi wiadomość tekstową ze swoją własną opinią, której skład
na potrzeby tekstu poprawiam: „Przeczytałem,
że właściciel nie spał i płakał całą noc po pożarze. Ale nie dowiedziałem się
kto ten właściciel ani czy z chęci zysku czy Surmacz mu współczuje. Wybiórcze
małe tzw. dziennikarstwo. Aż się dziwię, że nie było że siedziałem w więzieniu.
Widocznie zapomnieli dodać. Brawo”. Dziennikarz, jednak wbrew wszelkim
wartościom „Gazety Wyborczej” i tłumacząc to faktem, że dostał wiadomość na
służbowy telefon ze służbowej komórki prezydenta – co dyskwalifikuje go jako
dziennikarza chroniącego prywatność rozmówców i nakazuje sporą czujność w
kontaktach z nim –postanowił pochwalić się wiadomością na Twitterze i
Facebooku. Prezydent pod naciskiem komentujących wydarzenie dziennikarzy i
polityków, postanowił zareagować w sposób dla siebie raczej nienaturalny. „Dałem plamę. Przepraszam, ale cóż, tak jest
że kontekstu raczej nie wytłumaczę.Ale warto kiedyś opowiedzieć” – napisał
skruszony Jędrzejczak. Ma pełną rację - dał plamę, a – używając języka
kolokwialnego i bardziej dosadnego: „dał
dupy na całej linii” i „wystawił się
jak młody” na dworowanie z siebie przez dziennikarzy, politycznych
przeciwników oraz zakłamanych komentatorów. A przecież tak być nie powinno i
wina leży po stronie naiwnego prezydenta Jędrzejczaka i cynicznego redaktora
Siałkowskiego. Pierwszy chciał wyrazić dosadnie opinię, a drugi okazał się
osobą do której politycy dzwonić i SMS-ować już nie powinni. Prezydent
zapomniał, że jak nikt inny w tym mieście powinien być czujny jak ważka i
wiedzieć do kogo wysyła się wiadomości o nucie prywatnego komentarza. To jak w
życiu - uśmiechający się w restauracji kelner jest kumplem tylko do czasu, gdy
w portfelu lub na karcie są pieniądze. Jeśli nie daje napiwków, to naplują mu
do zupy. A potem ? Potem jest heideggerowski „syndrom kelnera”, który z zazdrości swojemu rozmówcy i po wypiciu
przez niego kilku lampek wina oraz zyskaniu zaufania, chce być jak on albo i
więcej. Najpierw jednak musi go uświnić i pokazać, że jest od niego lepszy, bo
rzekomo ma maniery. „Raz kurwa, zawsze kurwa” – mawiał Stefan Kisielewski, ten sam, który
oceniając społeczeństwo wychowane w PRL-u, stwierdził gdzie indziej: „Każdy pies hodowany pod szafą wyrasta na
jamnika”. Język miał niewyparzony, pióro bardzo ostre, ale przy wszystkich
swoich wadach, potrafił się do nich przyznawać, szydzić z nich i obnosić się z
ironią do samego siebie. Inaczej mówiąc – był odwrotnością dziennikarzy. Tych
gorzowskich – co zachowują się jak poetycki „paw i papuga narodów” szczególnie. Zresztą Juliusz Słowacki jest tu jak najbardziej na miejscu, bo dwa kolejne
zdania „Grobu Agamemnona” mówią o części gorzowskich dziennikarzy więcej, niż
nawet wybitny bloger: „Jesteś służebnicą
cudzą. Sęp ci wyjada nie serce – lecz mózgi”. To odnośnie samego faktu
opublikowania prywatnej rozmowy, co wcześniej zdarzało się jedynie
ekscentrycznej Hannie Kaup, bo sama
dyskusja w której udział wzięły osobowości najwyższego kalibru: Henryk Maciej Woźniak, Joanna Frąckowiak-Poczaj, Jarosław Porwich, Marcin Kluwak czy Robert Surowiec, zasługuje na refleksję
nie - ad personam, lecz - ad meritum. Ta zaś dotyczy samego
dziennikarstwa o którym było wcześniej. Prezydent Jędrzejczak napisał: „wybiórcze małe dziennikarstwo” i
paradoksalnie strzelił w dziesiątkę.
Dodając zdanie: „Aż dziwne, że nie
napisali że siedziałem w więzieniu”, chyba przewidział komentowanie całej
sytuacji przez eksdziennikarza J. Porwicha, który 13 czerwca br. na pięć
godzin przed uniewinniającym prezydenta wyrokiem
mówił w Radiu Gorzów: „Ja konsultowałem
się i wiem, ze dzisiaj zapadnie wyrok skazujący w sprawie prezydenta”. To
tylko próbka tego, co potrafią niektórzy
gorzowscy dziennikarze, a co wpisuje się w postawę zaprezentowaną przez
dziennikarza redakcji, która zawsze podkreślała i realizowała przywiązanie do
wartości. Stwierdzę coś brutalnego, co nie jest zarzutem, ale stwierdzeniem
faktu, który – parafrazując Epikura z Efezu– zawodowo „żywych” dziennikarzy nie dotyczy, a wyautowanym „martwym” nie przeszkadza. Ton
gorzowskiemu dziennikarstwu nadaje grupka ludzi, która ma o sobie mniemanie
wielkie, a intelektualne możliwości weryfikuje życie i są często: powiatowe.
Zachowują się oni jak niszowy związek zawodowy, a nawet jeszcze gorzej. Bronią
tylko tych, którzy są na topie: mogą się przydać, bo „coś” wiedzą lub wiedzą „to i
owo”. Pozostałych reporterów, publicystów i prezenterów, ich chwilowo na
fali koledzy z redakcji, mają głęboko w miejscu o którym śpiewa Ryszard Rynkowski: „A kobiety lubią brąz”. Nie publikowałem
i nigdy nie opublikuję prywatnych SMS-ów, prywatnych rozmów z Facebooka oraz
e-maili od dziennikarzy, bo poziom red. Siałkowskiego i red. Kaup, to jednak
wysoki poziom dziennikarstwa, a ja jestem zwykłym blogerem, który informatorów
i rozmówców chroni nawet za cenę grzywny. Prawdę znamy jednak wszyscy i ona
nigdy nie objawia się w facebookowej reakcji: „Lubię to”. Mi to nie przeszkadza, bo mam w sobie sporo empatii i
rozumiem, że pierwszymi którzy doniosą prezesowi, dyrektorowi, redaktorowi
naczelnemu lub marszałek, wojewodzie, posłowi etc. będą … koledzy z redakcji.
Taki to szemrany światek gorzowskiego dziennikarstwa w którym – jak w każdym
innym środowisku, nie wyłączając mojego – mnóstwo lanserów, alkoholików,
krętaczy, koniunkturalistów, seksoholików, narkomanów, łapówkarzy, stosujących
mobbing, przekręciarzy i tych, którzy mają się za osoby „ponad”, choć są „poniżej”.
Nikt z nas nie jest bez słabości i każdy ma swojego „trupa w szafie”. Ja kilka swoich pokazałem już dawno, pewnie mam
jakiegoś w zanadrzu, ale dziennikarze wciąż udają iż nie mają szafy lub są w
niej tylko ubrania. Raczej maski – dużo masek.
Politycy im wiele obiecują, ale tylko do czasu, gdy pracują w
redakcjach, bo potem nie odbierają telefonów. Chcecie dowodów i przykładów ?
Jeśli tak, to nie ma sprawy…
ROBERT BAGIŃSKI
Nad Wartą